Las wyparował
Tylko w ubiegłym roku z wielkopolskich
lasów skradziono 2270 metrów sześciennych drewna, którym dałoby
się zapełnić boisko piłkarskie - alarmuje "Gazeta Poznańska".
28.11.2005 | aktual.: 28.11.2005 08:37
Jeśli z lasu wyjeżdża objuczony samochód osobowy, to prawie na pewno wiezie drewno. I prawie na pewno kradzione. Wartość drewna nie jest duża, ale rocznie z wielkopolskich lasów złodzieje wywożą tysiące ton drewna. To tak jakby znikał cały las. Ostatnio kradną coraz lepsze drewno. I coraz więcej...
- Na niektórych terenach popegeerowskich ludzie kradną po prostu z biedy- mówi Stanisław Kasprzyk, komendant Straży Leśnej Dyrekcji Okręgowej Lasów Państwowych w Poznaniu. -_ Najwięcej kradzieży notujemy w nadleśnictwach Kalisz, Antonin, Jarocin i Syców, który teraz należy do województwa dolnośląskiego. Podejrzewamy, że ma to związek z tym, że to jest takie zagłębie paleciarskie. Palety produkują wielkie firmy i mali wyrobnicy. Oczywiście nie wszyscy kradną, ale na pewno niejeden._
Zdaniem Włodzimierza Kolanowskiego i Pawła Kaźmierczaka, strażników leśnych w Nadleśnictwie Krotoszyn, niemałą grupę stanowią ci, którzy kradną drewno na opał do kominków. Do swoich - to ci bogatsi, na handel - to ci biedniejsi, bo oni raczej kominków nie mają.
Najczęściej jednak kradnie się drewno "przy pniu", czyli wyrobione, pocięte i ułożone w stogi. - Dziś pełno tych pikapów. Podjedzie do lasu, wrzuci drewno, zamknie drzwi i nikt nie wie co wiezie. Tylko przy jakiejś kontroli może wpaść - mówi W. Kolanowski.
Strażnicy wspominają, jak kiedyś złapali ciężarówkę, która z tyłu miała inne numery rejestracyjne i z przodu inne, albo kamaza na francuskich numerach. Wtedy nie można dojść do kogo wóz należy. Samochodem osobowym też można wywieźć ładną partię. - Pamiętam pościg za maluchem, jak gnał przez poletka zaporowe dla zwierzyny - śmieje się aspirant Andrzej Kasprzak, komendant Posterunku Policji w Zdunach.
- Jeżeli kilka razy z rzędu kradną w tym samym miejscu, to znaczy, że ktoś im pomógł- mówi Włodzimierz Kolanowski. - Może ktoś z firm, które dokonują wycinek, a może ktoś z samego nadleśnictwa. Trudno wskazywać palcem, dopóki nie ma się dowodów. Ale na pewno sami złodzieje nie są w stanie wyczuć, w którym miejscu w lesie leży dobra partia drewna.
Zdaniem strażników kradzież nie jest zbyt opłacalna, bo w przypadku nakrycia złodzieja, oprócz kary pozbawienia wolności od 3 miesięcy do 5 lat, naliczana jest nawiązka, czyli podwójna wartość skradzionego drewna. A złodzieje coraz częściej wpadają. (PAP)