Kwaśniewski jako kontrrewolucja
Prawo i Sprawiedliwość doszło do władzy pod hasłami rewolucji moralnej. Choć trudno bronić tego hasła po zawarciu koalicji z partią Andrzeja Leppera, po wielu błędach popełnionych przez rządzących, wciąż wymiar moralny polityki zdaje się mieć znaczenie dla liderów PiS. Potem nastąpiło otwarcie wojen na wielu frontach powodujące konflikty władzy z różnymi środowiskami, potępianie okresu III RP, w której co prawda nie wszystko było idealne, ale też i dalece nie wszystko zasługuje na odrzucenie, rozmaite błędy i niezgrabności. Rezultatem jest aktywizacja potencjalnej opozycji, która twierdząc, że broni demokracji próbuje mobilizować swe siły. Nie chodzi mi o PO – a o opozycję lewicową.
10.05.2007 | aktual.: 10.05.2007 08:26
I oto jesteśmy świadkami kolejnego paradoksu polskiej polityki: prawica próbująca robić rewolucję może napotkać kontrrewolucyjny opór lewicy. A przecież zwykle to lewica zajmowała się rewolucjami. Czy to się może udać?
Na czele tworzącego się obozu widzimy wyłaniającego się lidera: to Aleksander Kwaśniewski. Ma z pewnością jeszcze spory „potencjał mobilizacyjny” i wiele powodów, aby wracać do polityki. Czy jednak wystarczy mu skuteczności? Jak na prawdziwą kontrrewolucję przystało, opiera się ona na sprawdzonych politykach, z których co prawda wielu nie odnosiło ostatnio sukcesów i wizja powrotu może być dla nich atrakcyjna. I tak widzimy jak na naszych oczach powstaje tercet naprawdę egzotyczny: Kwaśniewski robi konferencję wspólnie z Lechem Wałęsą i Andrzejem Olechowskim. Co ich łączy poza niechęcią do braci Kaczyńskich? Nie wiem, ale niechęć (mówiąc łagodnie) może być do pewnego czasu spoiwem silnym.
Kontrrewolucje są z natury rzeczy konserwatywne. I podobnie jest z naszą: występuje pod hasłami obrony III RP. Zdaje się mówić: wybierzmy przeszłość. Tak jak krytycy III RP zbytnio generalizują jej złe cechy, tak i obrońcy mogą być jednak bezkrytyczni wobec przeszłości. Ale, powiedzmy wyraźnie: to błędy obecnej ekipy napędzają wiatr w żagle obrońców niedawnej przeszłości. Jedni krytykują, drudzy idealizują. Najgorsze jest więc to, że obecne błędy mogą prowadzić do kompromitacji skądinąd słusznej idei naprawy państwa. A trzeba pamiętać, że pewne szanse dostaje się tylko raz. Przypomniał o tym Norman Davies w niedawnej rozmowie opublikowanej w GW, kiedy tak powiedział o możliwych skutkach niepowodzeń w rozliczaniu komunizmu: „Żaden kraj nie ma zbyt wielu szans na rozliczenie przeszłości. Jeśli pierwszą zmarnuje, kolejnej może już nie dostać.” (GW, 7.05.07). Oby pamiętali o tym obecnie rządzący. Warto też, by pamiętali, że to z powodu ich błędów w społecznej świadomości może powoli ulegać zatarciu pamięć o
aferach eseldowskich, a epoka Kwaśniewskiego będzie się raczej kojarzyła z otwartością i tolerancją niż z moralnym relatywizmem. I wtedy największą winą rewolucji byłoby nie to, co zrobiła, lecz to, że przyniosła kontrrewolucję.
Ale to pewnie zbyt wielkie słowa. Ani to rewolucja, ani kontrrewolucja. Póki co nowy ruch po lewej stronie dopiero się tworzy i nie jest wykluczone, że nim powstanie, to już zostanie osłabiony przez wewnętrzne spory, że niechęć do obecnego układu rządzącego okaże się jednak zbyt słabym spoiwem. Na razie więc to nie tyle PiS może czuć się zaniepokojony, lecz raczej PO, która pogrążyła się w letargu jakby uśpiona mylnym przekonaniem, że na zawsze ma patent na bycie główną siłą opozycyjną, a przyszłości może i rządzącą. I to jest do tej pory najbardziej pozytywny skutek lewicowych, czy też centro-lewicowych inicjatyw: może pobudzą rządzących i Platformę do większego krytycyzmu i refleksji nad swymi działaniami. A może wręcz pomogą powrócić do idei współpracy między PiS a PO? Nie, to już chyba mrzonki.
Prof. Andrzej Rychard dla Wirtualnej Polski