Kup pan/pani kawę od listonosza
Tczewscy listonosze, oprócz listów, przesyłek czy gazet, w torbach noszą... paczki kawy. I nie dlatego, że chcą się jej napić w trakcie pracy, lecz muszą ją sprzedawać klientom po cenach nawet wyższych niż w sklepach. Listonosze są oburzeni takim traktowaniem, czują się wykorzystywani.
Cenę kawy obniżono po interwencji listonoszy i teraz są nawet konkurencyjni. Nikt nie chciał kupić tak drogiej kawy, więc musiałem ją wziąć dla siebie - mówi jeden z doręczycieli.
Sprzedaż kawy to żadna nowość na poczcie. Wcześniej były m.in. skarpetki i rajstopy. Jak twierdzą sami pracownicy poczty, w mniejszych miejscowościach to całkiem normalne. Niektórzy doręczyciele dostarczają nawet zakupy do domu.
To jest granda - uważa Marcin Derbis z Tczewa. Od kiedy listonosz jest od sprzedawania kawy? Niech lepiej poczta roznosi przesyłki na czas - denerwuje się.
Niezłe jaja - mówi Jacek Drążek, wiceprzewodniczący NSZZ "Solidarność" Poczty Polskiej w Gdańsku. Chcą z nas zrobić obnośne kioski - dodaje.
Poczta nie widzi w tym jednak nic dziwnego. Usługi handlowe wchodzą w zakres obowiązków listonoszy - mówi Jacek Przyborski, rzecznik Poczty Polskiej w Gdańsku. Gdyby nie wykonywali tych obowiązków, musielibyśmy zlikwidować kilka etatów lub zmniejszyć listonoszom liczbę godzin. Do roznoszenia samych listów nie potrzeba aż tylu osób - tłumaczy.
Kawa to nie jedyny pomysł handlowy Poczty Polskiej. Obok znaczków i pocztówek oferuje klientom także skarpetki, rajstopy oraz usługi finansowe. Listonosze mają też zachęcać ludzi do lokowania swoich oszczędności w Banku Pocztowym. Jak nie uda się nam znaleźć nikogo, to mamy własne oszczędności z innych banków przenieść do tego "naszego" - mówi jeden z doręczycieli.
Oficjalnie przymusu sprzedaży kawy nie ma, ale wystarczy, że ktoś nie chce wziąć kolejnej partii, aby zwierzchnicy "krzywo" na takiego człowieka patrzyli - przyznają doręczyciele. Zależy mi na pracy, to co mam zrobić? - pyta rozgoryczony mężczyzna. Biorę ten balast i idę w teren. Już mi nawet kawa przestała smakować - dodaje.
Każdy ma specjalny zeszycik, w którym zapisywane jest, ile kto wziął paczek kawy - dopowiada inny pracownik Poczty Polskiej. Jak już sprzeda, to musi rozliczyć się z firmą - dodaje.
Początkowo cena kawy była wyższa niż w sklepach, więc doręczycielom trudno było "wcisnąć" mieszkańcom taki towar. Co miałem zrobić, wziąłem tę kawę dla siebie do domu - mówi zniechęcony jeden z nich. Teraz cena kawy spadła o ponad złotówkę, to jest trochę lepiej... - dodaje.
Liczba przesyłek dostarczanych na wsi oraz w małych miejscowościach spada - mówi Jacek Przyborski, rzecznik Poczty Polskiej w Gdańsku. Gdyby nie dodatkowe usługi handlowe, niektóre osoby miałyby skrócone godziny pracy lub w ekstremalnych przypadkach trzeba by było zlikwidować niektóre etaty. W ten sposób walczymy o utrzymanie miejsc pracy - tłumaczy.
Szkoda, że o praktykach pracodawcy nie poinformowali władz związków zawodowych. Takiej informacji dotychczas nie otrzymaliśmy - odpowiada Krystyna Taranowska, przewodnicząca NSZZ "Solidarność" podkomisji zakładowej pracowników Poczty Polskiej w Gdańsku. Takie postępowanie jednak nie powinno mieć miejsca. Nie wolno dodatkowo obciążać doręczycieli, to nie jest w porządku. Zajmę się tą sprawą - zapewnia.
Nikt nas nie traktuje poważnie
Co z tego, że wprowadzane są stopniowo obiecane podwyżki, skoro w zamian za kilogramy ulotkowej makulatury mamy teraz sprzedawać kawę - oburza się jeden z tczewskich doręczycieli.
Dostaliśmy po 130, 100, czy 90 zł podwyżki - mówią pracownicy. Mamy do końca lipca zarabiać po 1500 zł brutto - dodają. Czy tak będzie? Okaże się. Jak twierdzą pocztowi związkowcy, pracownikom rzuca się jedynie okruchy z dyrektorskich stołów. Tak określają oni wywalczone podwyżki. Według nich, żaden punkt porozumienia dotyczący poprawy warunków pracy nie jest przestrzegany. Listonosze nadal zmuszani są do roznoszenia ulotek reklamowych i tzw. druków bezadresowych.
To normalne. Szczególnie w mniejszych miastach i na wsi - mówi Bartosz Kantorczyk, przewodniczący Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza. Listonoszy tam pracujących nie objęły porozumienia strajkowe. Nadal muszą roznosić ulotki reklamowe, a teraz do tego doszła jeszcze kawa - dodaje.
No właśnie, jakoś zapłaty za dodatkowe kilogramy nikt nam nie tylko nie zaproponował, ale i nawet nie zapytał, co my na to - mówią listonosze powiatu tczewskiego. Większość z nas pracuje w zawodzie co najmniej 10 lat. Chodzimy obładowani jak juczne konie - dodają.
Piękne czasy się skończyły
Poczta Polska zatrudnia ok. 100 tys. osób, z tego 25 tys. to właśnie listonosze. Rocznie dostarczają oni ok. 1,5 mld listów, a druków bezadresowych około miliard sztuk. Dobowy wymiar czasu pracy może być przedłużony w niektórych dniach do 12 godzin, przy jednoczesnym skróceniu go w innych dniach. Jak twierdzą sami listonosze, często jest zupełnie inaczej.
Piękne czasy dla pocztowców się skończyły dawno - wspomina Bogdan Sokołowski, emerytowany listonosz. Wszystko zmieniło się w latach 90. kiedy weszły reklamy. Na początku Poczta Polska płaciła za roznoszenie ulotek. Później kierownictwo stwierdziło, że po co nam płacić, skoro można wrzucić to w obowiązki. Kiedy zaczynałem pracę odbywałem trzymiesięczne szkolenie. Teraz listonoszami zostają ludzie prosto z ulicy. Dostają torbę i idą w miasto - listy ich prowadzą - dodaje.
Krystyna Paszkowska
Robert Kiewlicz