Kulisy operacji Market Garden. Marszałek Bernard Montgomery oskarżył Polaków o tchórzostwo
Brytyjski marszałek Bernard Montgomery w tajnym raporcie skierowanym do brytyjskiego Ministerstwa Wojny, usprawiedliwiał swoją porażkę w operacji Market Garden tchórzostwem Polaków biorących udział w akcji. "Ja ich więcej tu nie chcę, możecie ich wysłać do Włoch" - podkreślił, mając na myśli 2. Korpus gen. Andersa. - Taka ocena była nie tylko niezgodna z prawdą, ale również uwłaczała naszej godności. Polacy, którzy wykazali się wielką odwagą i procentowo stracili najwięcej żołnierzy ze wszystkich nacji uczestniczących w tej operacji, de facto zostali oskarżeni o tchórzostwo - mówi dr Marek Stella-Sawicki w rozmowie z Piotrem Gulbickim, korespondentem Wirtualnej Polski w Londynie.
30.04.2014 18:34
Brytyjski marszałek Bernard Montgomery w tajnym raporcie skierowanym do Ministerstwa Wojny, usprawiedliwiał swoją porażkę w operacji Market Garden tchórzostwem Polaków. "Ja ich więcej tu nie chcę, możecie ich wysłać do Włoch" - podkreślił, mając na myśli 2. Korpus gen. Andersa. - Taka ocena była nie tylko niezgodna z prawdą, ale również uwłaczała naszej godności. Polacy, którzy wykazali się wielką odwagą i procentowo stracili najwięcej żołnierzy ze wszystkich nacji uczestniczących w tej operacji, de facto zostali oskarżeni o tchórzostwo - mówi dr Marek Stella-Sawicki w rozmowie z Piotrem Gulbickim, korespondentem Wirtualnej Polski w Londynie.
* WP: Piotr Gulbicki*: Operacja pod kryptonimem Market Garden od początku wiązała się z dużym ryzykiem.
* Dr Marek Stella-Sawicki*: Jej pomysłodawcą był brytyjski marszałek Bernard Montgomery, wspierany przez grupę młodych, ambitnych oficerów, którzy opracowali szczegóły. Wśród nich wyróżniał się gen. Frederick "Boy" Browning. Celem akcji, która zaczęła się 17 września 1944 r., było wbicie się klinem w wojska niemieckie i dotarcie do Zagłębia Ruhry - strategicznego obszaru, zwanego Niemieckim Okręgiem Przemysłowym. Gdyby plan się powiódł, wojna skończyłaby się zapewne w ciągu maksymalnie dwóch miesięcy.
Zadanie było bardzo ryzykowne, jednak po sukcesie w Normandii Brytyjczycy uwierzyli w swoją szczęśliwą gwiazdę. Montgomery forsował ten plan, mimo że w koalicji zdania były podzielone. Przeciwny był mu np. głównodowodzący sił alianckich, amerykański gen. Dwight Eisenhower, który optował za koncepcją szerokiego frontu, co było znacznie bezpieczniejsze.
WP: Operacja składała się z dwóch części.
- Najpierw spadochroniarze mieli opanować mosty na Renie, po czym, przy wsparciu Amerykanów, od południa do akcji miał wkroczyć brytyjski 30. Korpus dowodzony przez gen. Briana Horrocksa, żeby połączonymi siłami zająć Zagłębie Ruhry.
Bernard Montgomery fot. Wikimedia Commons
Niestety, akcja się nie powiodła. Komandosi wylądowali, ale czołgi i artyleria nie dojechały na czas, co, jak zakładano, miało zająć im niespełna dwa dni. Droga, którą mieli do pokonania, liczyła około 60 km i była bardzo wąska, z dużą ilością mostów. Dla Niemców okazali się łatwym celem. Tym bardziej, że w lesie pod Arnhem znajdowały się dwie doborowe dywizje pancerne SS, które ukryły się tam po ucieczce z Normandii. Po tamtej klęsce były mocno rozbite, jednak w szybkim czasie uzupełniły braki w ludziach i sprzęcie odbudowując zdolność bojową. Te zaprawione w walkach formacje były bardzo groźne.
WP: Alianci tego nie wiedzieli?
- Wiedzieli, donosiły o tym wywiady holenderski i brytyjski. Szef tego ostatniego mjr Brian Urquhart wysłał nawet samoloty Spitfire, żeby nisko lecąc obfotografowano teren na północ od Arnhem i zweryfikowano zagrożenie. I rzeczywiście, zostało ono potwierdzone. Jednak Montgomery z Browningiem zupełnie to zignorowali, niedoceniając możliwości przeciwnika. Co więcej, Urquharta, który przestrzegał przed niebezpieczeństwem i próbował przekonać gen. Browninga do powstrzymania akcji, skierowano na kilka dni do szpitala argumentując, że jest za bardzo... znerwicowany.
WP: Kości zostały rzucone...
- Rozpoczęcie największej operacji powietrzno-desantowej w historii stało się faktem, wzięło w niej udział 11920 spadochroniarzy. Jednak, co warto podkreślić, Brytyjczycy wcześniej nie mieli tradycji tego typu formacji. Zaczęły one powstawać dopiero w początkowym okresie wojny, a żołnierze uczyli się metodą prób i błędów. Skakali dużo, ale dochodziło do wielu wypadków - co było efektem słabych metod szkolenia, a także niskiej jakości sprzętu i produkowanych wówczas spadochronów. Co więcej, Brytyjczycy nie mieli samolotów dostosowanych do zrzucania spadochroniarzy. Początkowo używali do tego celu bombowców Whitley, z których żołnierze skakali przez dziurę w podłodze. Powodowało to, że różnica między kolejnymi skokami wynosiła od jednej do dwóch minut, co w dużym stopniu dezorganizowało spójność akcji. Nie dość, że marnowano czas, to jeszcze skoczkowie lądowali w różnych, często oddalonych od siebie miejscach. Dopiero kiedy sprowadzono amerykańskie Dakoty C-47 sytuacja uległa radykalnej poprawie. Drzwi w tych
maszynach znajdowały się z boku, a spadochroniarze mogli skakać w odstępie kilku sekund.
WP: W 1941 r. gen. Stanisław Sosabowski rozpoczął formowanie 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej.
- Budował ją praktycznie od podstaw, według własnej koncepcji, ale nawiązując do wzorów działającego przed wojną Centrum Wyszkolenia Spadochronowego w Bydgoszczy. Wielu instruktorów i żołnierzy, którzy przeszło tam szkolenie, zginęło w kampanii wrześniowej 1939 r., jednak ci, którzy przeżyli, walczyli później na różnych frontach II wojny światowej. Dwaj najbardziej znani instruktorzy z tego ośrodka, Jerzy Górecki i Julian Gębołyś, trafili do brytyjskiego Centrum Szkolenia Spadochronowego w Ringway koło Manchesteru, gdzie ich doświadczenie było bardzo wysoko cenione przez Brytyjczyków.
Sosabowski przywiązywał dużą wagę do treningu na ziemi. W Szkocji powstał specjalny ośrodek szkoleniowy w Largo House, tzw. Małpi Gaj, gdzie zajęcia były wyczerpujące, ale procentowały później podczas działań bojowych. A trzeba podkreślić, że do tej jednostki przyjmowano najlepszych z najlepszych. Większość kandydatów odrzucano już na wstępie, a ci, którzy przeszli przez sito eliminacji, stanowili żołnierską elitę.
Polacy w szkoleniu spadochroniarzy mieli duże osiągnięcia, z których czerpali Brytyjczycy. Pod Manchesterem wybudowali tor przeszkód podobny do polskiego, zatrudniali też naszych instruktorów. Co więcej, angielski płk de Rock przywłaszczył sobie autorstwo opracowania dotyczącego praktycznych podstaw pracy batalionu spadochronowego, w istocie napisanego przez płk. Andrzeja Mareckiego, który zginął z gen. Sikorskim w katastrofie gibraltarskiej. Marecki przekazał je prywatnie gen. Colinowi Gubbinsowi w czerwcu 1941 r.
- Samodzielna Brygada Spadochronowa w Wielkiej Brytanii - ćwiczenia - forsowanie ściany z bali fot. NAC
WP: Brygada Sosabowskiego powstała w Szkocji, ale docelowo miała walczyć na terenie Polski.
- Takie były założenia, m.in. planowano jej udział w Powstaniu Warszawskim. Kiedy jednak sytuacja militarno-polityczna przyjęła inny obrót, brytyjskie władze zadecydowały o udziale jednostki w operacji Market Garden. Plany się zmieniły, jednak zapału bojowego i determinacji żołnierzom nie można było odmówić. Natomiast od początku zaczęły piętrzyć się problemy. Ich wylot do Arnhem opóźnił się ze względu na złą pogodę, dlatego siedzieli na różnych lotniskach czekając na rozkaz do działania i ostatecznie do akcji wkroczyli 21 września, cztery dni po rozpoczęciu operacji. Według pierwotnych założeń mieli zostać zrzuceni na południe od Arnhem, ale wylądowali niemal 6,5 km na zachód od miasta, w okolicach Driel. Na domiar złego 1 Batalion Brygady nie dotarł na miejsce, gdyż z powodu fatalnych warunków atmosferycznych zawrócono go z powrotem do Anglii. Do kolegów dołączył dopiero dwa dni później.
WP: W tym czasie Brytyjczycy ponieśli duże straty w starciach z Niemcami.
- Mieli utrudnione zadanie, gdyż nie poinformowano ich o stacjonujących w lesie dywizjach niemieckich. By uniknąć podobnego pogromu, polskich skoczków wyposażono w specjalne kurtki z dużymi kieszeniami, tzw. denison smock, przydzielając każdemu po dwie miny przeciwczołgowe. Dzięki temu po wylądowaniu mogli się okopać i zaminować teren, zwiększając swoje bezpieczeństwo. Symptomatyczny jest fakt, że w literaturze przedmiotu praktycznie nie ma na ten temat informacji, natomiast ja dowiedziałem się o tym od gen. Johna Drewienkiewicza, którego ojciec brał udział w tej operacji. WP:
Przeprawę przez Ren trudno uznać za sukces.
- Na brzegu rzeki na Polaków miał czekać prom, który jednak, jak się okazało, został zniszczony. W tej sytuacji nasi żołnierze musieli płynąć na prowizorycznych trzy-, bądź czteroosobowych pontonach. Zadanie było bardzo ciężkie - szeroka rzeka, rwący prąd, niemiecki ogień. To wszystko spowodowało, że wielu żołnierzy zginęło w nurcie wody i tylko 52 dotarło na drugi brzeg. Kiedy dwa dni później dostarczono większe łodzie pontonowe, dołączyło do nich kolejnych 153 polskich komandosów. Przy czym dane liczbowe się różnią, w niektórych relacjach podawana jest liczba około 250 naszych spadochroniarzy walczących po północnej stronie Renu.
Zadaniem Polaków, którzy przedostali się do Oosterbeek, było osłanianie odwrotu resztek Brytyjskiej Dywizji Spadochronowej, z której zostało już tylko 2398 żołnierzy. Jednak, kiedy ci ostatni bezpiecznie ewakuowali się przez rzekę, nasi praktycznie zostali pozostawieni samym sobie. Nie dostali nawet rozkazu do odwrotu i musieli wycofywać się na własną rękę. Ostatecznie na południowy brzeg powróciło zaledwie 140 z nich, w większości przepływając Ren wpław. Walczyli do końca, z ogromnym poświęceniem.
WP: Jednak dowództwo brytyjskie miało na ten temat inne zdanie...
- Marszałek Montgomery w tajnym raporcie skierowanym do brytyjskiego Ministerstwa Wojny napisał, że Polacy nie spisali się dobrze, jeśli chodzi o ryzykowanie własnego życia. "Ja ich więcej tu nie chcę, możecie ich wysłać do Włoch" - podkreślił, mając na myśli 2. Korpus gen. Andersa.
Taka ocena była nie tylko niezgodna z prawdą, ale również uwłaczała naszej godności. Polacy, którzy wykazali się wielką odwagą i procentowo stracili najwięcej żołnierzy ze wszystkich nacji uczestniczących w tej operacji, de facto zostali oskarżeni o tchórzostwo.
List Montgomery'ego przez lata był tajemnicą, wyszedł na jaw dopiero w 2006 r., podczas uroczystości odsłonięcia pomnika gen. Sosabowskiego w Driel. Majorowie Tony Hibbert oraz Brian Urquhart, którzy razem z innymi brytyjskimi weteranami ufundowali ten monument, dostali kopię raportu od ówczesnego księcia, a późniejszego króla Niderlandów Wilhelma Aleksandra. To dzięki jego matce, królowej Beatrycze, odznaczono polską brygadę najwyższym holenderskim odznaczeniem - Orderem Wojskowym Wilhelma, a gen. Sosabowskiego pośmiertnie uhonorowano medalem Brązowego Lwa.
Gen. Stanisław Sosabowski (z prawej), dowodzący 1 Samodzielną Brygadą Spadochronową w rozmowie z brytyjskim gen. Thomasem Ivorem, w czasie operacji "Market-Garden" fot. NAC
WP: Głównym powodem klęski pod Arnhem było przecenienie własnych sił?
- Nie tylko, miał na to wpływ cały szereg okoliczności. Historycy wyliczają 27 rozmaitych przyczyn. Wśród nich wymienia się m.in. fatalne warunki atmosferyczne, słabą koordynację działań, niedocenienie możliwości przeciwnika, zrzucenie spadochroniarzy zbyt daleko od celu. Nie zapewniono też odpowiedniej łączności radiowej.
Sosabowski miał 10 brytyjskich oficerów łącznikowych, ale współpraca nie zawsze przebiegała tak, jak powinna. Doszło np. do sytuacji, kiedy Polacy wylądowali Brytyjczykom niemal na głowach, a że nasi żołnierze nie mówili po angielsku, zostali wzięci za Niemców. Skończyło się to obustronną wymianą ognia.
WP: Deprecjonując postawę Polaków Montgomery szukał kozła ofiarnego?
- Zapewne tym się kierował. Był narodowym bohaterem, opromienionym wcześniejszymi zwycięstwami, jednak miał opinię bardzo konfliktowego człowieka. Nieustanne kłócił się z amerykańskimi oficerami, podważał kompetencje swojego przełożonego gen. Eisenhowera. Był na tyle zadufany w sobie, że mimo iż Brytyjczycy ponieśli ogromne straty (1485 zabitych, 6525 wziętych do niewoli), stwierdził, iż bitwa pod Arnhem w 95 procentach okazała się sukcesem. Ówczesny książę holenderski Bernhardt spuentował to stwierdzeniem: "Mój kraj nie może sobie pozwolić na 95 procent sukcesów brytyjskiego marszałka".
Montgomery'emu w oczernianiu Polaków wtórował gen. Browning. W swoim dwustronicowym raporcie wysłanym do Ministerstwa Wojny określił gen. Sosabowskiego jako człowieka z którym nie da się współpracować i nalegał na wyznaczenie w jego miejsce innego oficera. Ostatecznie Szef Sztabu Generalnego nie miał innego wyjścia i zdymisjonował Sosabowskiego z funkcji dowódcy brygady, mianując go inspektorem Jednostek Etapowych i Wartowniczych. Po demobilizacji w 1948 r. ten wybitny generał pozostał w Londynie, gdzie pracował jako magazynier i opiekował się swoim synem Stasinkiem, który stracił wzrok w Powstaniu Warszawskim. Zmarł w 1967 r., w wieku 75 lat. Stowarzyszenie Polish Heritage Society ufundowało tablicę pamiątkową, która rok temu została zawieszona na domu, w którym mieszkał.
WP: Jakie były dalsze losy brygady po bitwie pod Arnhem?
- Mimo dużych strat (436 zabitych, rannych i zaginionych) jednostka szybko została odbudowana i wysłana do Niemiec, gdzie razem z żołnierzami 1 Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka pełniła służbę w brytyjskiej strefie okupacyjnej.
Po usunięciu Sosabowskiego jego miejsce zajął ppłk Stanisław Jachnik, a po nim funkcję dowódcy pełnili płk Jan Olimpiusz Kamiński oraz ppłk Antoni Rawicz-Szczerbo. Brygada została rozwiązana w 1947 r. Przez 6 lat istnienia jednostki przewinęło się przez nią ok. 3 tys. żołnierzy.
WP: Po wojnie polscy spadochroniarze osiedlili się w różnych krajach.
- Większość w Europie, głównie w Wielkiej Brytanii. Część wyjechało do Ameryki, Kanady czy Australii, a tylko nieliczni wrócili do rządzonej przez komunistów Polski. Niewielka grupa kontynuowała służbę w brytyjskiej armii, natomiast większość łapała się różnych prac, żeby zarobić na chleb. Cały czas kultywowali historię polskiego oręża - mieli swoje koła, spotykali się, uczestniczyli w uroczystościach. Obecnie tradycje tej jednostki przejęła 6. Brygada Desantowo-Szturmowa z Krakowa.
WP:
Dr Marek Stella-Sawicki fot. WP.PL/Piotr Gulbicki
Dlaczego przez tyle lat brytyjskie władze deprecjonowały postawę żołnierzy gen. Sosabowskiego pod Arnhem?
- Oficjalne czynniki, w odróżnieniu od samych weteranów, trzymały się wersji nakreślonej przez brytyjskich dowódców. I chociaż w ostatnich latach powoli to się zmienia, ciągle jest wiele do zrobienia. Mam nadzieję, że mój film "Dług niehonorowy" oraz książka, którą przygotowuję, przyczynią się do uświadomienia ludziom jak było naprawdę.
Rozmawiał Piotr Gulbicki, Wirtualna Polska
Dr Marek Stella-Sawicki - prezes Polish Heritage Society, inicjator powstania Pomnika Żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych w National Memorial Arboretum w Staffordshire. Jest kawalerem Orderu Imperium Brytyjskiego, doktorem informatyki, profesorem wizytującym University College London. Obecnie pracuje naukowo w Katedrze Historii Militarnej na Uniwersytecie w Buckingham, zajmuje się tematem udziału 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej w bitwie pod Arnhem. Jest autorem filmu dokumentalnego "Dług niehonorowy" ("A Debt of Dishonour"), w którym wypowiadają się brytyjscy i polscy świadkowie tamtych wydarzeń.