Kuchnia mundialowa - zjedz przeciwnika
Nie trzeba wierzyć w magię sympatyczną, żeby ją uprawiać. Możemy pomóc naszej drużynie na mistrzostwach świata w piłce nożnej, przyrządzając dania charakterystyczne dla kuchni krajów, z których kadrami ma się zmierzyć ekipa biało-czerwonych, i spożywając je przed meczem. Organicznie związani z naszą reprezentacją dodamy jej sił, przeżuwszy kulinarne wcielenie rywali - no cóż, tu kończy się logika, a zaczyna Wielka Tajemnica. Nie trzeba wierzyć, wystarczy praktykować. Wiedząc, jak rywal smakuje na podniebieniu, dogłębniej docenimy smak jego porażki na boisku. I smak naszego zwycięstwa.
08.06.2006 | aktual.: 08.06.2006 12:50
Ekwadorska zupa
W pierwszej odsłonie zawodnicy, których świat cały kojarzy z kiełbasą, staną twarzą w twarz z powołanymi do kadry Ekwadoru. Z czym świat kojarzy Ekwador od kuchni? Przede wszystkim z bananami, które kształtem mogą przypominać kiełbasę. Lecz banany nie są potrawą, mogą co najwyżej być jednym z jej składników; trzeba sięgnąć głębiej w kulinarną kulturę Ekwadoru, żeby wykazać solidarność z naszą jedenastką. Znajdziemy tam plantany, które kształtem mogą przypominać banany, są jednak prostsze i grubsze, a co ważniejsze - nie je się ich na surowo. Smażone plantany są dodatkiem skrobiowym traktowanym podobnie jak ziemniaki w Europie. Niestety, plantanów w Polsce nie ma - nawet w najambitniejszych warzywniakach. Musimy zatem sięgnąć po danie bez plantanów, na przykład locro. Jest to kartoflanka z serem, kojąca i sycąca. W czterech łyżkach masła lub oliwy podsmażamy trzy posiekane ząbki czosnku i jedną posiekaną cebulę, jak również - według uznania - dwie wypestkowane i posiekane papryczki chili, zielone lub
czerwone. Dodajemy kilogram ziemniaków, litr wywaru mięsnego lub warzywnego oraz szklankę mleka. Doprowadzamy do wrzenia, solimy, zmniejszamy ogień i gotujemy około 30 minut, aż ziemniaki zaczną się rozpadać. Wspomagamy proces rozpadu za pomocą drewnianej łyżki, lecz nie do końca - zupa nie ma być kremem, mają w niej pływać drobne kawałki ziemniaczanych bulw. Wzdycham na myśl o smaku andyjskich ziemniaków i o ich tęczowych barwach. Nic to, mamy własne, trzeba je trochę popieprzyć, zdjąć garnek z ognia i wmieszać do zupy osiem łyżek utartego żółtego sera typu gouda lub munster. Jako akcent polski możemy zamiast sera internacjonała dodać gołkę lub bundz. Zupę dekorujemy pociętym w drobną kostkę awokado.
Marynata z Kostaryki
Z Niemcami mamy ułatwione zadanie, ponieważ najpopularniejsze u nich produkty spożywcze łatwo znaleźć w naszych sklepach. Jednak należy zachować czujność, gdyż wiele potraw niemieckich do złudzenia przypomina polskie. Żeby nie strzelić samobója, proponuję trzymać się z dala od kiełbasy i kapusty, klusek śląskich, kiszek kaszanych, ryb słodkowodnych w sosie chrzanowym, drożdżowych placków i babek. Bezpieczniejszym tropem będą lody z białych szparagów w sosie rabarbarowym. Kto nie ma maszynki do lodów, niech ograniczy się do niemieckich win, najlepiej rieslingów, którymi popijać można większość dań z reszty świata. W całej Ameryce Środkowej wielką popularnością cieszy się wołowina pieczona na ruszcie. Na pozór nic prostszego, jednak należy pamiętać, że inaczej rozbierają wołu rzeźnicy latynoscy, inaczej nadwiślańscy, którzy nie dostosowali swoich praktyk do wymogów grillowych. Najbezpieczniej będzie posłużyć się polędwicą. Należy pokroić ją na befsztyki o grubości pięciu centymetrów i bejcować je w oliwie,
pokrojonej cebuli, soku z pomarańczy, soli i pieprzu przez dobę, po czym piec na ruszcie nie dłużej niż 12 minut (czyli góra 6 po każdej ze stron). Na apéritif proponuję margaritę w wersji najprostszej, czyli lód, sok z limony, kieliszek tequili i łyżka likieru pomarańczowego. Do tak przyrządzonej wołowiny, czyli carne asada, przyjemnie będzie zjeść sałatkę z rzodkiewki. Pół kilograma rzodkiewki kroimy na cienkie plastry, mieszamy z dużym pęczkiem posiekanej mięty, sokiem z jednej pomarańczy i z jednej cytryny oraz solą i pieprzem i odstawiamy do lodówki na kilka godzin przed podaniem. A wszystko to l propos Kostaryki, którą zjemy z rogami.
Po afrykańsku
Co będzie dalej, trudno przewidzieć w sposób detaliczny. Nie starczy miejsca na indywidualne potraktowanie kuchni każdego z potencjalnych rywali biało-czerwonych, podzielę ich zatem na grupy regionalne. Afryka, Ameryka Południowa i Środkowa, Australia i Daleki Wschód, Iran i kraje arabskie, Europa oraz USA. Z punktu widzenia kulinarnego jest to podział kompletnie bezsensowny. Jak można wrzucać do jednego worka kuchnię szwedzką i szwajcarską? - zapyta Włoch. Albo kuchnię Wybrzeża Kości Słoniowej i Angoli? - zapyta smakosz z Czadu. Lecz w tej rozgrywce nie chodzi o sprawiedliwość, o niuanse czy choćby ideały fair play. Chodzi o to, co zjeść, żeby nasi wygrali. Jeśli trafią na drużynę z Afryki, zjemy fufu. Fufu robi się z batatów. Bataty można tu i ówdzie uświadczyć, choć za cenę horrendalną jak na - bądź co bądź - ziemniaki. I to słodkie. Co najmniej 15 złotych za kilogram. Ale z kilograma batatów pozyskamy fufu dla tuzina wiernych kibiców gotowych zjeść słodkiego ziemniaka na pohybel afrykańskim rywalom.
Warto się szarpnąć w tak wzniosłej chwili na 15 złotych, choć trzeba pamiętać, że fufu to tylko dodatek do dania głównego, a właściwie wehikuł, w którym danie główne trafi do ust wiernych. Nieobrane bataty gotujemy w wodzie, aż będą miękkie, odcedzamy, studzimy, obieramy i tłuczemy na gładką masę, dodawszy kilka łyżek masła, pieprz i sól. Następnie przekładamy do misy. Każdy bierze do ręki trochę fufu, wyrabia z niego kulkę, a następnie robi w kulce wgłębienie, do którego nabierze kiboli, również ze wspólnej misy. Kiboli to potrawka z duszonego kurczaka, którą przyrządzamy w następujący sposób. Kilogram kurzych piersi tniemy na kawałki, cienko kroimy pięć cebul, drobno siekamy trzy ostre papryczki, wyciskamy sok z pięciu cytryn, wszystko razem mieszamy, przykrywamy i odstawiamy na noc do lodówki. Można zastąpić kurczaka mięsem wieprzowym, lecz wówczas kiboli straci na autentyczności. Nazajutrz wyjmujemy kurczaka z bejcy, osuszamy i smażymy w oleju arachidowym lub grillujemy, aż się zarumieni. Odstawiamy.
Wyjmujemy z bejcy cebulę, podsmażamy w oleju, aż zacznie się rumienić, dodajemy bejcę oraz kurczaka i Ktoś ze Wschodu
W przypadku spotkania z drużyną z Dalekiego Wschodu proponuję coś w rodzaju azjatycko-australijskiej kuchni fusion, czyli wołowinę smażoną w woku. Kilogram polędwicy wołowej tniemy na cienkie paski i mieszamy z trzema ząbkami czosnku roztartymi z solą oraz dwiema ostrymi papryczkami koloru czerwonego. Rozgrzewamy wok na dużym ogniu, dodajemy łyżkę oleju, a następnie część wołowiny. Smażymy ją partiami, podrzucając, mieszając, potrząsając, a wszystko szybko i zdecydowanymi ruchami. Kiedy już cała wołowina gotowa, wkładamy ją z powrotem do woka wraz ze szklanką kiełków fasoli, pęczkiem świeżej kolendry, pęczkiem bazylii, łyżką sosu rybnego i dwiema łyżkami sosu sojowego. Podgrzewamy przez chwilę i podajemy z ryżem jaśminowym. Akcentem australijskim będzie tamtejsze czerwone wino, którym wołowinę popijemy, za sukcesy naszej kadry i jej selekcjonera wznosząc stosowne toasty. Ponieważ jako naród kuchnię arabską znamy znacznie lepiej niż perską, zaproponuję tradycyjną potrawę z Iranu - koreszt gajme, czyli
baraninę duszoną z grochem i ziemniakami. Zamiast baraniny można użyć wołowiny. Groch powinien być rozłupany, nie w całości. Groch należy namoczyć na noc, odcedzić i gotować, aż będzie prawie miękki. Na kilogram mięsa bierzemy szklankę grochu, na dwa kilogramy - półtorej szklanki. Pokrojone w sporą kostkę mięso obsmażamy w oliwie, wyjmujemy, a do patelni wkładamy trzy posiekane cebule, które smażymy, aż pociemnieją i zaczną się karmelizować. Dodajemy trzy łyżki przecieru pomidorowego, dwie łyżki słodkiej papryki, łyżeczkę kurkumy, sól i pieprz, podsmażamy jeszcze dwie minuty, wkładamy z powrotem mięso i dolewamy trzy szklanki wody. Dusimy na małym ogniu pod przykryciem przez półtorej godziny. Dodajemy groch i sześć niewielkich ziemniaków i dusimy jeszcze pół godziny, aż wszystko będzie miękkie. Wyciskamy sok z trzech limon i dolewamy do koreszt gajme, gotujemy jeszcze trzy minuty i podajemy z ryżem basmati. Górą nasi.
Europejskie jadło
Teraz strefa najtrudniejsza, czyli Europa. Bo jeśli chodzi o USA, sprawa jest prosta. Kupujemy kilka kilogramów żeberek, smarujemy je sosem barbecue i pieczemy w temperaturze 125 stopni przez cały dzień, starając się przez ten czas nie pić amerykańskiego piwa. Podajemy z sałatką ziemniaczano-majonezową. Lecz wracając na nasz kontynent - czy jest choć jeden wspólny element w kuchniach Niemiec, Anglii, Szwecji, Holandii, Serbii, Chorwacji, Czech, Włoch, Portugalii, Francji, Szwajcarii, Hiszpanii i Ukrainy? Oczywiście poza hamburgerem? Przychodzi na myśl tylko jeden: pstrąg. Można go upiec na ruszcie i podać z oliwą dobraną według klucza narodowego (to wyeliminuje kraje północne). Można go upiec w piekarniku, nadziawszy ziołami i otoczywszy połówkami cytryn (wskazanie na Anglię i Holandię). Można obtoczyć go w mące, usmażyć na patelni i podać ze szparagami i młodymi ziemniakami (Niemcy, Szwecja, Szwajcaria, Czechy). Można ugotować go na parze z białego wina i odrobiny octu z białego wina, obłożywszy rybę
gałązkami tymianku (sposób uniwersalny). To wszystko bardzo proste, oczywiste, nie ma co się rozpisywać na temat szczegółów. Lecz jeśli trafimy na Ukrainę, najwłaściwszą potrawą będzie kulebiak z pstrąga. Wówczas filety zapiekamy w drożdżowym cieście. Cztery łyżki suchych drożdży rozpuszczamy w ośmiu łyżkach ciepłej wody. Dodajemy osiem łyżek cukru, dwie łyżeczki soli, osiem łyżek ciepłego mleka, sześć żółtek i trzy całe jaja. Mieszamy, dodajemy trzy szklanki mąki i zagniatamy z połową kostki masła, które powinno mieć temperaturę pokojową. Wyrabiamy ciasto przez 15 minut, w razie potrzeby dodając więcej mąki. Ciasto ma być połyskliwe i nie przylepiać się do dłoni. Wkładamy do dużej miski, przykrywamy i czekamy, aż podwoi swoją objętość. Uderzamy je pięścią, żeby uszło z niego powietrze (miło jest udawać przy tej operacji, że to nie ciasto, tylko sędzia kalosz). Odstawiamy na noc do lodówki. Nazajutrz dzielimy je na dwie części, jedną rozwałkowujemy na grubość pół centymetra i układamy na niej kilogram
filetów z pstrąga, które wcześniej włożyliśmy na trzy minuty do niemal wrzącego wywaru zrobionego z głów i szkieletów, włoszczyzny i białego wina. Na filety kładziemy posiekane pieczarki, które udusiliśmy w maśle z posiekanymi szalotkami, po czym dodaliśmy do nich posiekaną natkę pietruszki i trochę świeżego estragonu. Na to drugi kilogram filetów, na nie - druga połowa ciasta, które teraz trzeba zgrabnie zawinąć, zlepić i wysmarować żółtkiem rozrobionym z łyżką kremówki. Pieczemy w temperaturze 180 stopni przez 45 minut, aż kulebiak ślicznie się zarumieni. Niestety, Juriju, niestety, Natalko - nie macie szans. Finał brazylijski
W finale najprawdopodobniej zagramy z Brazylią. Na tę okazję - moqueca, ekstrawagancka zupa z ryb i owoców morza. Potrzebny nam będzie kilogram białych morskich ryb wyfiletowanych i pociętych w kawałki na kęs oraz ćwierć kilograma dużych krewetek, rozmrożonych i obranych. Marynujemy posolone ryby i krewetki w soku z czterech limon przez pół godziny. W kociołku rozgrzewamy oliwę i podsmażamy trzy posiekane cebule, dodajemy pocięte w niewielkie kwadraty papryki: czerwoną, zieloną i żółtą, podsmażamy jeszcze trochę, dodajemy trzy posiekane ząbki czosnku i siedem obranych, wypestkowanych i posiekanych pomidorów. Gotujemy pięć minut, dodajemy litr mleka kokosowego, gotujemy jeszcze pięć minut, dodajemy krewetki i ryby wraz z bejcą, szybko doprowadzamy płyn do wrzenia, minimalizujemy ogień, gotujemy pięć minut i gotowe. Dobrym dodatkiem jest podany osobno ryż. Przed zupą - caipirinha, po zupie - finał i ostateczne zwycięstwo, a już nazajutrz - powrót do naszych ulubionych schabowych.
Zobacz także serwis: mundial.wp.pl