Kto się boi polskiej polityki historycznej
Obowiązkiem każdego polskiego rządu jest dbałość o konserwowanie historycznej pamięci Polaków. Ale w nie mniejszym stopniu – o historyczny marketing, który przedstawia Polskę jako ciekawego i liczącego się partnera o fascynującej przeszłości.
W 1415 r. Zawisza Czarny w głośnym pojedynku turniejowym zwyciężył Jana z Aragonii, uważanego za najlepszego rycerza świata. W rezultacie polski rycerz herbu Sulima zyskał wielką sławę na wszystkich dworach Europy. Kto dzisiaj o tym wie poza Polską? Kto wie o wojnie z Sowietami w roku 1920 i Bitwie Warszawskiej – zwanej osiemnastą bitwą decydującą o losach świata – która uchroniła Europę przed zalewem bolszewizmu? Ile osób na świecie wie o tragedii Powstania Warszawskiego, o pomocy udzielanej przez Polaków Żydom i o tym, że w Lesie Sprawiedliwych w Jad Waszem najwięcej drzewek nosi polskie nazwiska? Kto pamięta o cierpieniach Polaków w okresie komunizmu i wkładzie „Solidarności” w jego obalenie?
Te i setki innych faktów z naszej historii współtworzą w istotny sposób wizerunek naszego narodu. Propagowane – podnoszą prestiż Polski i powagę państwa w odbiorze międzynarodowym. Zastępują obraz naszego kraju jako przestrzeni peryferyjnej, zacofanej, nieciekawej, miejsca „polskich obozów koncentracyjnych”. Zadają także kłam polakożerczym bredniom, lansowanym przez ludzi ze środowiska pana Grossa i jemu podobnych.
Polityka historyczna
Politykę historyczną można rozumieć jako rodzaj narodowego marketingu, który przedstawia Polskę jako ciekawego i liczącego się partnera o fascynującej przeszłości. Wawelski Szczerbiec nie jest mniej romantyczny niż Ekskalibur mitycznego króla Artura.
Zalety atrakcyjnej autoprezentacji, wykorzystującej jako instrument własną historię, dawno zrozumieli Amerykanie, Francuzi czy Niemcy. Rząd niemiecki łoży ogromne środki na promocję pozytywnego obrazu swojego kraju. Na całym świecie istnieją zajmujące się tym niemieckie instytuty historyczne. Służą temu liczne fundacje (m.in. Adenauera, Eberta, Humboldta). Taką rolę spełnia Instytut Goethego. Efekty tych działań są już widoczne. Coraz częściej zapomina się o dwóch wojnach światowych, które wywołali i okrutnie prowadzili Niemcy, a coraz częściej słyszy o „polskich obozach koncentracyjnych”. Niemcy – podobnie jak Rosjanie – dokonują obecnie zakrojonego na wielką skalę przewartościowania i redefinicji swojej historii.
Czasami jednak i Polsce coś się na tym polu udaje. Przed paroma laty sensację wywołała w USA wystawa „Kraj skrzydlatych jeźdźców” (bardzo efektownie wyeksponowano tam m.in. ikonografię i ekwipunek husarzy). Dla Amerykanów było to olśnienie! Czy to wszystko naprawdę pochodzi z Polski – tej zapadłej dziury? Wystawę odwiedziło ponad 400 tys. osób. Obowiązkiem każdego polskiego rządu jest dbałość o konserwowanie historycznej pamięci Polaków. Ale w nie mniejszym stopniu – o historyczny marketing, który nadaje Polsce wyższą rangę na płaszczyźnie kulturowej i politycznej.
Chwiejna polityka PO
Wśród ministerialnych nominacji, z których niektóre budzą nie tylko sprzeciw, ale wręcz niedowierzanie (np. nominacja p. Ćwiąkalskiego), w rządzie Platformy Obywatelskiej dość korzystnie wyróżnia się postać ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego, znanego jako polityk dość powściągliwy w atakach na PiS i w demagogii uprawianej agresywnie przez liderów PO. Trudno jednak dzisiaj jednoznacznie ocenić, jakie są plany ministra i rządu na polu polskiej polityki historycznej. Tomasz Merta, podsekretarz stanu w resorcie kultury, mówi: W polityce historycznej chodzi o to, aby w skali międzynarodowej wybrzmiało to, co my sami uważamy za najważniejsze i najcenniejsze w naszej historii. Nikt za nas tego nie zrobi. Nie chodzi o uprawianie nacjonalistycznej propagandy, ale by polska perspektywa widzenia historii była obecna wśród innych i na równych prawach.
Trudno się z tym nie zgodzić. Ale co naprawdę robi i co planuje PO w tym zakresie? Antoni Dudek z IPN mówi: Nie ma wykrystalizowanej, czytelnie zdefiniowanej polityki rządu Donalda Tuska w sprawie polskiej polityki historycznej, a wypowiedzi ministra kultury są często w tej kwestii sprzeczne. Dobrym tego przykładem jest stosunek PO do projektu utworzenia Muzeum Historii Polski – sztandarowej inicjatywy ministra Ujazdowskiego. W tej sprawie minister Zdrojewski prowadzi politykę bardzo ambiwalentną. Zgłaszał na przykład pomysł, aby muzeum rozparcelować na oddziały regionalne, co w praktyce oznaczało rezygnację z projektu PiS. Pod wpływem krytyki wycofał się z tego pomysłu. W jednym miesiącu muzeum to jest dla resortu kultury priorytetem, w następnym już nie. Kluczowym momentem, który ujawni rzeczywiste zamiary PO w zakresie polityki historycznej, będzie przydzielenie przez władze Warszawy, na czele których stoi Hanna Gronkiewicz-Waltz z PO, lokalizacji na budowę muzeum i jej rozpoczęcie. Stosunek do
powstania Muzeum Historii Polski jest dla mnie papierkiem lakmusowym podejścia obecnego rządu do kwestii polityki historycznej.
Rząd PO kontynuuje inicjatywę pod nazwą Europejskie Centrum Solidarności, które ma być wielkim ośrodkiem badawczym, edukacyjnym i muzealnym. Realizacja tego projektu trwa, chociaż minister Zdrojewski zmniejszył fundusze na ten cel i tempo jego urzeczywistniania osłabło. PO odrzuciło także ideę powstania Muzeum Ziem Zachodnich. Ostatnio natomiast – to przykład pozytywny – zakupiono ważne dokumenty z okresu Powstania Warszawskiego (korespondencja powstańców).
Jeszcze raz Antoni Dudek: W okresie rządów SLD strona niemiecka zgłosiła projekt, określany mianem „sieć”. Miała to być forma kooperacji instytucji i osób zajmujących się historią najnowszą, z Pragi, Warszawy, Berlina i Budapesztu. PiS odrzucił tę propozycję jako nadmiernie zorientowaną na Niemcy, tymczasem wydaje się, że rząd PO zamierza do tego pomysłu powrócić. W PO ścierają się ze sobą dwa obozy. Jeden to zwolennicy kontynuacji polityki PiS, choć w złagodzonej formie – pozbawionej ostrza antyniemieckiego, drugi to zwolennicy całkowitego odejścia od strategii PiS. Obecny rząd w kwestii polityki historycznej zajmuje stanowisko chwiejne. Rząd Donalda Tuska musi zająć zdecydowane stanowisko w zakresie polityki historycznej. Straszenie nacjonalizmem, szowinizmem i pogorszeniem stosunków z sąsiadami jest nieporozumieniem. Obowiązkiem władz jest dbałość o promocję kraju. Rezygnacja z ofensywnej polityki historycznej sprawia, że wśród zachodniej opinii publicznej krzewią się przesądy, czerpane nie ze źródeł
naukowych i historycznych, lecz z książek ludzi pokroju pana Grossa.
Toksyczny idiotyzm
Istnieją teksty, które pobudzają do rzeczowej kontrargumentacji. Są i takie, które irytują i skłaniają do stanowczej polemiki. Zdarzają się wypowiedzi niemądre, na które warto reagować ironią i szyderstwem. Ale są i takie, które wywołują torsje. Do tych ostatnich zalicza się dwuczęściowa publikacja Andrzeja Romanowskiego w „Gazecie Wyborczej” „Majsterkowicze pamięci” (z 8–9 marca oraz 15–16 marca 2008). Pan Romanowski, który został profesorem polonistyki na UW, na łamach czołowej ekspozytury Agory spełnia funkcję młota, którym redakcja stara się zrobić miazgę z idei lustracji, dekomunizacji czy działań IPN. Tym razem Romanowskiemu przyszło do głowy zgładzić ideę polityki historycznej. Nie zamierzam polemizować z autorem ani obszernie opisywać środków wymiotnych, jakie zastosował. Podam kilka przykładów myślenia wrogiego polityce historycznej.
Romanowski pisze: „Problem z polityką historyczną polega na tym, że będąc związana z polityką doraźną, wykonuje ona łamańce logiczne, byle tylko uzasadnić zapotrzebowanie politycznych mecenasów”; „polityka historyczna jest [...] wrogiem pluralizmu poznawczego”; „gdyby poważnie traktować konsekwencje polityki historycznej, zagraża ona wręcz bytowi narodowemu”.
Tego rodzaju stwierdzenia autor kieruje pod adresem tak zasłużonych dla wskrzeszenia i propagacji polskiej polityki historycznej autorów, jak Marek Cichocki, Dariusz Gawin, Jarosław Gowin czy Tomasz Merta. Romanowskiemu szczególnie przypadli zaś do gustu panowie Łagowski i Stomma, którzy – wedle Romanowskiego – pisali o „fałszerzach historii z IPN”. „Pluralizm poznawczy”, o który tak zabiega Romanowski, prowadzi go do wniosku, że osobą najbardziej zasłużoną dla upadku komunizmu w Polsce był Wojciech Jaruzelski. Romanowski pisze: „prokuratorzy IPN wręczyli 84-letniemu generałowi akt oskarżenia. Jest to hańba naszych czasów”. Itd., itp.
Ekspozytury Agory oraz mutanci niegdysiejszego ROAD nie znoszą polityki historycznej. Nie znoszą badania przeszłości i mówienia o niej. Podobnie nasi zachodni i wschodni sąsiedzi nie lubią tych ekip rządzących w Polsce, które ten rodzaj polityki prowadzą. Mają na tym punkcie dziwne uczulenie. Takiego uczulenia nie ma prawa mieć władza państwowa, której obowiązkiem jest przedstawiać Polskę światu w jak najkorzystniejszym świetle.
Paweł Paliwoda