Kto powiedział Unii - "NIE"?

(fot. AFP)
W przeddzień referendum, w którym mamy zadecydować, czy chcemy wstąpić do UE, warto przypomnieć historię „unijnych“ referendów, w których powiedziano „Nie“. Czy – tak jak chcą tego euroentuzjaści – odrzucenie unijnych propozycji pociąga za sobą pasmo politycznych i gospodarczych klęsk? A może – jak woleliby eurosceptycy – właśnie wraz z głośnym „nie“ rozpoczyna się okres prosperity?

Dwa razy „Nie“

Norwegia jest jedynym krajem, którego obywatele odrzucili w referendum propozycję członkostwa we Wspólnotach Europejskich. Uczynili to aż dwukrotnie. Po raz pierwszy referendum w Norwegii przeprowadzono 25 września 1972 r., przed pierwszym rozszerzeniem UE. Głosowało 79,2% uprawnionych, przy czym „Nie“ powiedziało 53,5% z nich.

W listopadzie 1992 r. Norwegia ponownie wystąpiła z wnioskiem o członkostwo. Ale i w drugim referendum Norwegowie odrzucili możliwość integracji. 28 listopada 1994 r. przeciwników integracji było 52,5% przy 89-procentowej frekwencji.

Referenda w Norwegii miały charakter jedynie doradczy, o rozszerzeniu decydował parlament, ale deputowani zagłosowali tak, jak chciała tego większość społeczeństwa.

Wśród przyczyn fiaska drugiego referendum wymienia się fakt, że kampania informacyjna rozpoczęła się za późno - dopiero po zakończeniu negocjacji, dwa miesiące przed referendum. Ponadto zwolennicy przystąpienia do UE skupiali się na odrzucaniu argumentów przeciwników integracji, nie informując jednocześnie, jakie plusy wynikną dla Norwegii z członkostwa.

Norwegowie nie chcieli stracić, więc... stracili

Obraz
© (fot. AFP)

W referendum w latach 90. za przystąpieniem do UE opowiadały się przede wszystkim osoby z wyższym wykształceniem, o stosunkowo wysokich dochodach, mieszkańcy miast. Przeciw Unii opowiedzieli się m.in. rolnicy. Zdecydowanymi przeciwnikami byli również rybacy, którzy bali się konkurencji choćby rybaków hiszpańskich. Paradoksalnie to właśnie rybacy stracili najwięcej na norweskim izolacjonizmie. Pomiędzy Norwegią i unijnymi sąsiadami pojawiła się bariera celna, która drastycznie obniżyła opłacalność norweskiego eksportu ryb. Z kolei rolnicy stracili szanse na wysokie dotacje.

Jednak kasandryczne wizje snute przez norweskich zwolenników integracji po przegranym referendum okazały się jednak sporo przesadzone. Norweska gospodarka kwitnie. Niektórych makroekonomicznych wskaźników, takich jak: inflacja, bezrobocie, deficyt budżetowy mogłyby jej pozazdrościć nawet najlepiej rozwinięte kraje Piętnastki. Dzieje się tak głównie dzięki bardzo wysokim dochodom z eksploatacji podmorskich złóż ropy naftowej.

Trzeba zaznaczyć, że ważne jest również członkostwo w Europejskim Obszarze Gospodarczym. Norwegia jest częścią wspólnego europejskiego rynku z wyłączeniem takich branż, jak wspomniane rybołówstwo i rolnictwo. Jednym słowem, mimo że norweskie argumenty przeciw UE były natury ekonomicznej, dotyczyły właściwie sfery politycznej. Jak powiedział Jan Petersen, minister spraw gospodarczych Norwegii - gospodarczo kraj ten jest członkiem UE. Brakuje mu tylko jednego: uczestniczenia w procesie podejmowania decyzji.

Tak, ale...

Obraz
© (fot. AFP)

Przykładem kraju, którego obywatele nie od razu dają się przekonać prounijnym politykom jest również Dania. Kraj ten przystąpił do Wspólnot Europejskich w pierwszej fazie rozszerzenia - 1 stycznia 1973 roku. Jednak ratyfikacja Traktatu o UE nie przebiegła bez problemów. Duńczycy, przywiązani do rozwiniętego systemu opieki społecznej i niechętni brukselskiej biurokracji nie byli przekonani do Traktatu z Maastricht, zacieśniającego gospodarcze i polityczne więzy między członkami Wspólnoty. 50,9% Duńczyków wypowiedziało się w referendum roku 1992r. przeciwko Traktatowi.

Dopiero gdy Rada Europejska umożliwiła Danii ratyfikację Traktatu z wyłączeniem tego kraju z zobowiązań dotyczących polityki socjalnej, policji europejskiej, obywatelstwa Unii Europejskiej i unii monetarnej, udało się uzyskać niezbędną akceptację Duńczyków.

Obecnie coraz częściej mówi się o przeprowadzeniu referendum, na mocy którego można by zastąpić duńską koronę euro, jednak politycy wciąż czekają na moment, w którym zadowoleni ze swojej gospodarki Duńczycy będą skłonni zrzec się monetarnej niezależności na rzecz eurokratów.

Kogo stać na „Nie“?

Obraz
© (fot. AFP)

Krajem, który spełnia wszelkie gospodarcze i polityczne warunki bycia członkiem UE, a który nigdy nie podjął nawet próby wstąpienia do europejskich struktur jest Szwajcaria. Szwajcarzy mają bardzo mocno ugruntowaną tradycję demokracji bezpośredniej. Rocznie w tym kraju odbywa się kilka referendów federalnych, a poszczególne kantony przeprowadzają ich jeszcze więcej.

4 marca 2001 roku w ogólnonarodowym głosowaniu, które rozpisano na wniosek inicjatywy "Tak dla Europy!" 77% głosujących przy 55-proc. frekwencji powiedziało Europie "nie". W żadnym kantonie zwolennicy Wspólnoty nie zdobyli większości. W referendum pytano, czy Szwajcaria ma podjąć negocjacje z Unią. Szwajcarzy jednak nie wyobrażają sobie, jak decyzje dotyczące ich życia mogłyby zapadać w leżącej gdzieś daleko za górami Brukseli. Szwajcarska gospodarka trzyma się na tyle mocno, że nie ma potrzeby ratowania jej za cenę niezależności. Szwajcaria nie należy nawet do Europejskiego Obszaru Gospodarczego. Oczywiście taką propozycję odrzucono w referendum.

Jednak w coraz szybciej zmieniającym się świecie Szwajcarzy będą coraz bardziej osamotnieni. Wyrazem chęci zerwania z izolacjonizmem było przeprowadzone w zeszłym roku referendum, w którym obywatele tego kraju opowiedzieli się za wstąpieniem w szeregi Narodów Zjednoczonych. Być może niedługo, w obliczu postępujących procesów globalizacyjnych, Szwajcarzy zaczną myśleć o przystąpieniu do UE.

Na razie jednak są bardzo dobrym dowodem na to, że życie poza Unią jest możliwe, tyle tylko, że na ten luksus stać jedynie najbogatszych. (ck)

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)