Kto jest winny śmierci 90-letniej kobiety?
Policja z Moniek (Podlaskie) sprawdza,
dlaczego na czas nie udzielono pomocy 90-letniej mieszkance jednej
z okolicznych wsi, nie wysyłając tam od razu ani karetki
pogotowia, ani lekarza ze szpitalnego ambulatorium. Gdy po
trzecim, rozpaczliwym wezwaniu rodziny karetka wreszcie
przyjechała, staruszka zmarła.
Samo pogotowie ocenia, że reakcja dyspozytorki, która uznała, że stan kobiety nie jest aż tak poważny i najpierw odesłała rodzinę do ambulatorium szpitala w Mońkach, który ma kontrakt z NFZ na taką pomoc, była prawidłowa i zgodna z procedurą służbową.
Jak poinformowała rzeczniczka komendy powiatowej policji w Mońkach Renata Grzybowska, w poniedziałek wszczęte zostało postępowanie wyjaśniające, ale za wcześnie jeszcze, by mówić o konkretach.
Sprawa nie została bowiem przez rodzinę zgłoszona policji, a jedynie regionalnej telewizji. Po konsultacji z prokuraturą, policjanci chcą jednak sprawdzić, czy nie doszło do nieprawidłowości przy podejmowaniu decyzji przez pogotowie i moniecki szpital.
90-letnia kobieta zmarła przed ponad tygodniem (4 lutego), rodzina zainteresowała tą sprawą media po pogrzebie. Jak relacjonują bliscy zmarłej staruszki, gdy w nocy poczuła się ona źle, skarżąc się na ból brzucha i klatki piersiowej, rano zadzwonili po karetkę pogotowia. Dyspozytorka uznała jednak, że przypadek nie jest nagły i odesłała rodzinę do ambulatorium miejscowego szpitala. Tam jednak kazano czekać na przyjazd lekarza, bo ten miał wielu pacjentów. Gdy stan staruszki się pogarszał, rodzina ponownie dzwoniła po pogotowie, kilkadziesiąt minut później jeszcze raz - wtedy już apel o pomoc był rozpaczliwy.
Pogotowie przyjechało, ale kobieta już zmarła. Jak mówi rodzina, na pomoc czekała dwie godziny. W akcie zgonu lekarz jako przyczynę wpisał podeszły wiek.
Pogotowie uważa, że nie zawiniło. Tłumaczy, że na tym terenie nie ono odpowiada za tzw. opiekę ogólnolekarską, bo umowę z NFZ na pomoc ambulatoryjną, nocną i wyjazdową ma miejscowy szpital, a pogotowie zajmuje się nagłymi przypadkami. A przypadek, z opisu przedstawionego przez rodzinę, nie wyglądał na sytuację zagrażającą życiu.
Jak poinformowano w podlaskim oddziale NFZ, podobna umowa obowiązuje też w powiecie hajnowskim, gdzie miejscowy szpital ma kontrakt na pomoc medyczną ambulatoryjną, nocną i wyjazdową, a pogotowie zajmuje się nagłymi przypadkami.
Dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Białymstoku Ryszard Wiśniewski uważa, że reakcja dyspozytorki pogotowia była prawidłowa i nie było wskazania, by wysyłać zespół ratowniczy, a nie zadziałał system z podziałem kompetencji między pogotowie, a innych świadczeniodawców.
Wielokrotnie uprzedzaliśmy o możliwych tragicznych konsekwencjach takiego rozwiązania. Gdyby dysponowanie pomocy lekarskiej w takiej sytuacji było w jednym miejscu, jestem przekonany, że do takiej sytuacji by nie doszło - powiedział Wiśniewski.
Jak poinformował, okoliczności zdarzenia przedstawił wicemarszałkowi Podlasia Krzysztofowi Tołwińskiemu, odpowiedzialnemu za służbę zdrowia. Chodzi o interwencję w NFZ, w kwestii - jak to ujął - "niefortunnego podziału kompetencji".