Księciunio
„Król Karol kupił królowej Camilli korale koloru koralowego" – spróbujcie to szybko powiedzieć. Nie wychodzi? Nie martwcie się. Wszystko wskazuje na to, że Karol nigdy królem nie będzie.
17.11.2008 | aktual.: 17.11.2008 11:13
Charles Philip Arthur George przyszedł na świat 60 lat temu, 14 listopada, o 9.14 rano, w pałacu Buckingham. Miał niewiele ponad trzy lata, gdy zmarł jego dziadek, król Jerzy VI, i korona trafiła na skronie 25-letniej wówczas Elżbiety II, matki smarkatego Karola. On sam został księciem Walii, diukiem Kornwalii, lordem Wysp, księciem i wielkim stewardem Szkocji itd., itp. – wszystkie jego tytuły długo by wymieniać. Przynajmniej w teorii jest włodarzem aż 16 krain podległych brytyjskiej Koronie. Przede wszystkim jednak został oficjalnym następcą tronu i... od tamtej pory właściwie nic się w jego życiu nie zmieniło.
Chociaż nie. To byłoby niesprawiedliwe, bo mogłoby sugerować, że Karol z założonymi rękoma czeka na swoją kolej, całe życie wylegując się w atłasach i zażerając ptasim mleczkiem. A lenistwa zarzucić mu nie sposób. Jest na przykład pierwszym wykształciuchem w rodzinie Windsorów, bo jego rodzice podjęli historyczną decyzję o kształceniu syna w regularnej szkole, a nie – jak miało to dotąd miejsce w królewskiej familii – wyłącznie przez prywatnych korepetytorów. Na studia trafił do Cambridge, wybrał kursy archeologii, antropologii i historii. Jakiś czas uczył się również w Australii i Walii, gdzie – jako że nie chciał pozostawać księciem Walii jedynie na papierze – zgłębiał tajemnice trudnego języka walijskiego. A że król powinien być nie tylko mądry, lecz i waleczny, 23-letni Karol postanowił zasłużyć na rycerski pas w Królewskich Siłach Lotniczych i Marynarce Królewskiej. Pilotował odrzutowce, śmigłowce, bombowce, siedział ponoć nawet za sterami legendarnego spitfire’a. Ostatnie dziewięć miesięcy w marynarce
wojennej spędził, dowodząc trałowcem HMS „Bronington”.
Kochać – jak to trudno powiedzieć
Urodziwy nie jest, trudno się spierać. Kiedy Mike Tyson odgryzł na ringu kawałek ucha Evanderowi Holyfieldowi, angielscy kibice boksu natychmiast zaczęli pokpiwać, że 12 rund z Bestią wytrzyma wyłącznie książę Karol. No, ale korona sporo waży i musi się mieć na czym oprzeć, więc choć odstające uszy w karierze aktorskiej pewnie by mu nie pomogły, zupełnie nie przeszkadzały w przygotowaniach do życiowej roli monarchy.
Za to brak połowicy – owszem. Piękny więc czy nie, po zakończeniu służby wojskowej książę zaczął się rozglądać za przyszłą żoną. – Muszę wybrać kogoś bardzo rozważnie, kogoś, kto sprosta tej szczególnej roli, bo ludzie tacy jak wy będą prawdopodobnie oczekiwali wiele od takiej osoby – tłumaczył z przejęciem dziennikarzom jeszcze w 1969 roku. Poszukiwaniom odpowiedniej kandydatki sekundowała więc cała Wielka Brytania. Ciągnęło się to jak najgorsza – czy raczej najlepsza – opera mydlana. Księcia widywano u boku najlepszych partii ze znakomitych rodów, księżniczek, hrabianek i córek ambasadorów, ale też modelki z rozkładówki „Penthouse’a”. Plotkowano również o schadzkach to z mężatką, to z rozwódką, zaś komentarze na temat jego „przyjaźni” z niejaką Camillą Shand nie ucichły nawet po jej ślubie z Andrew Parker-Bowlesem. Jak się później okazało – ucichnąć nie mogły.
Na początku 1981 roku następca tronu w końcu sięgnął za pazuchę i wydobyty stamtąd pierścień z 18-karatowym szafirem otoczonym wianuszkiem 14 diamentów, wsunął na palec skromnej i urodziwej przedszkolanki. Przyszli poddani natychmiast pokochali liczącą wówczas 19 lat Dianę Spencer. Książę chyba też. – Zakochany-? Oczywiście. Cokolwiek to znaczy – odpowiedział z rezerwą godną filozofa na pytanie, jakie uczucia żywi do swej narzeczonej.
Ale ludzie uwielbiali ją naprawdę. Za rzadką w wyższych sferach świeżość i skromność. Nic więc dziwnego, że telewizyjną transmisję z zaślubin, które odbyły się 29 lipca 1981 roku w katedrze Świętego Pawła, oglądało 750 milionów osób na całym świecie, o 3,5 tysiąca zaproszonych gości nie wspominając. Pierwszy syn Lady Di i Księcia Karola, William, urodził się niecały rok później. Drugi – Henry – przyszedł na świat we wrześniu 1984 roku. I na tym właściwie sielanka się skończyła.
Koniec fikcji
Już w połowie lat 80. tajemnicą poliszynela było, że Karola i Dianę więcej dzieli, niż łączy. Jemu zarzucano głównie nadmierne zainteresowanie panią Parker-Bowles.
Diana z kolei miała pokazać po ślubie pazurki, których istnienia u tak potulnej kotki nikt by się nie spodziewał. Plotkowano, że jest wybuchowa i konfliktowa, że odsunęła od Karola większość jego dawnych współpracowników i izolowała go od przyjaciół.
Rozwód w rodzinie królewskiej to trudny temat nawet u schyłku XX wieku, więc najpierw zdecydowali się na separację. Książę zamieszkał w swojej rezydencji w Highgrove, księżna w pałacu Kensington, razem pokazywali się od wielkiego dzwonu zmuszeni przez obowiązki państwowe lub dworski protokół.
Grę pozorów przerwał w grudniu 1992 roku ówczesny premier Wielkiej Brytanii John Major, obwieszczając w parlamencie, że para jest w separacji. Formalny rozwód miał miejsce w sierpniu 1996 roku i... niestety, nie można powiedzieć, że później wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Owszem, Karol w końcu ułożył sobie życie u boku wytęsknionej Camilli Parker-Bowles (choć małżeństwem są dopiero od kwietnia 2005 roku), ale Diana rok po rozwodzie zginęła w wypadku samochodowym w Paryżu razem ze swym przyjacielem Dodim Fayedem i kierowcą Henrim Paulem. Uciekając przed tabunem oszalałych paparazzich, zawadzili o filar tunelu. Tym razem, trzeba to przyznać, książę Karol zachował się jak na prawdziwego dżentelmena przystało. Nie tylko udał się do Paryża, by towarzyszyć byłej żonie w ostatniej drodze do domu, ale choć Diana nie należała już formalnie do familii, zarządził takie zmiany w protokole, by móc wyprawić jej królewski pogrzeb.
Jak zwykle w takich przypadkach pojawiły się i teorie spiskowe: że ktoś Dianie, czy raczej jej kierowcy, pomógł wprowadzić auto na betonowy słup, że trop wiedzie aż do pałacu, że kryją się za tym służby specjalne. Oczywiście żadnych dowodów na te rewelacje nie ma, ale efektem ubocznym tragicznej śmierci Lady Di był na Wyspach gwałtowny wzrost niechęci do wszystkich żywych przedstawicieli rodziny królewskiej, ze szczególnym wskazaniem na Karola i jego matkę.
Ale złe emocje już opadły. Ostatnią dekadę pałac Buckingham poświęcił zresztą na energiczne działania PR-owe służące ociepleniu swojego wizerunku w oczach opinii publicznej i jeśli nie liczyć hucznych imprez dla ludu organizowanych przez Elżbietę II, prym wiódł w tym oczywiście następca tronu. Zaczął się też – o zgrozo! – uśmiechać do zdjęć, a przy tym wyszło na jaw, że serce ma wielkie i czułe niczym finalistka wyborów miss. Lubi słońce, kocha dzieci, a sen z powiek spędzają mu głównie los lasów i rola rolników.
Karol, swój chłop
Bo choć brytyjska prasa uparcie tytułuje go „przyszłym królem”, nie rozmawia z nim już o wyzwaniach związanych z przywództwem, co zdarzało się nader często jeszcze w latach 80. Nie pyta się go też o sytuację polityczną i ekonomiczną Wielkiej Brytanii, bo tego od dobrych kilkudziesięciu lat członkom rodziny królewskiej nie wypada – a nawet nie wolno – publicznie komentować. Lokatorzy pałacu Buckingham, tego historycznego Disneylandu, pełnią dziś przecież w Zjednoczonym Królestwie rolę maskotek przypominających o pięknej tradycji. To szlachetni celebrities, którzy nie sprawują realnej władzy, z rzadka przydając się tylko jako dyplomatyczny as z rękawa.
Ale nie tylko z tego powodu Karol rzadko bywa proszony o komentarze godne królewskiego umysłu. Oto bowiem kult młodości, tak znamienny dla współczesnej cywilizacji, dotarł i na brytyjski dwór, a już na pewno ma spory wpływ na to, jak dwór ów jest postrzegany. Przed wiekami siwe skronie były atutem monarchy, świadczyły o jego doświadczeniu i roztropności. Dzisiaj są obiektem bezlitosnych kpin. Angielscy komicy pastwią się więc nad sędziwą królową (niedawno prawdziwą burzę wywołał jeden z satyryków BBC, a więc nadawcy publicznego, wkładając w usta Elżbiety II słowa: „Jestem już tak stara, że w mojej piczce straszy”), ale i jej syna najchętniej widzieliby już na emeryturze.
Ostatnio media prezentują więc księcia Karola raczej jako zapalonego i nieco zdziwaczałego działkowca niż przywódcę narodów, a on – autentycznie zainteresowany rolnictwem i ekologią, to trzeba mu przyznać – z godnością przyjmuje tę rolę. „Kryzys na rynku kredytowym przysparza prawdziwych cierpień wielu ludziom na całym świecie – powiedział na początku listopada w wywiadzie dla „The Sun” (i dobrze wiedział, co mówi, bo przez spadek cen nieruchomości jego majątek stopniał w kilka tygodni o 40 milionów funtów, ale nie martwcie się, sporo ponad 600 milionów jeszcze mu zostało). – Ale kryzys klimatyczny dotknie każdego mężczyznę, każdą kobietę i każde dziecko na tej planecie”.
Co więc trzeba robić? Ratować lasy tropikalne, rzecz jasna – oto najważniejsza dziś misja, którą wziął na swe barki książę Karol. Z równie wielkim zapałem walczy jednak z genetycznie modyfikowaną żywnością („To gigantyczny eksperyment z naturą i całą ludzkością, który zupełnie się nie powiódł. Wszystko zostanie absolutnie zniszczone, a w przyszłości całkowicie zabraknie żywności”) i wspiera, przynajmniej dobrym słowem, małe gospodarstwa funkcjonujące według zasad i reguł przekazywanych z dziada pradziada. Swoją krucjatą przeciw modernizacji rolnictwa podpadał zresztą nieraz brytyjskim środowiskom naukowym i rządowi, którzy z kolei robią, co mogą, by przekonać brytyjskich farmerów do nowoczesnych metod produkcji rolnej. Karolowi zarzucają, że wtrąca się w nie swoje sprawy nie dlatego, że taki z niego mąż opatrznościowy, ale dlatego, że sam jest producentem żywności i dba o swoje interesy.
To idzie młodość
Sztuki piękne, architektura, wychowanie młodzieży, islam i chrześcijaństwo, medycyna alternatywna… do wyboru, do koloru. Książę Karol wypowiada się chętnie i niemal na każdy temat. Ale media coraz chętniej kierują obiektywy i mikrofony w stronę jego pierworodnego. William jest młody, bystry, przystojniejszy od taty (na szczęście urodę odziedziczył po Dianie), no i już wyrósł z krótkich spodenek. To dojrzały mężczyzna, który śladem swoich przodków daje się przerabiać z ofermy na gieroja w Siłach Zbrojnych Jej Królewskiej Mości, by zasłużyć na honory, które go czekają. Dobrze wychodzi na zdjęciach, korzystnie wypada w telewizji, do twarzy mu w mundurze. Wszystko więc wskazuje na to, że równie doskonale będzie się prezentował na tronie.
Jarek Szubrycht