Ks. Andrzej Dymer nie żyje. Terlikowski: "to nie koniec sprawy"
Zmarł oskarżany o molestowanie nieletnich ks. Andrzej Dymer. Tomasz Terlikowski zauważa, że współodpowiedzialność za czyny, które miał popełnić duchowny, spoczywa na wielu osobach. "Gdyby arcybiskup Dzięga poczuwał się do odpowiedzialności za ofiary i za kapłanów, za Kościół - to jeszcze dziś złożyłby na ręce Ojca Świętego rezygnację z urzędu" - twierdzi katolicki publicysta.
Historię księdza Dymera jako pierwszy opisał w Gazecie Wyborczej w 2008 r. Paweł Wiejas - od lat redaktor Magazynu Wirtualnej Polski - wraz z Romanem Daszczyńskim.
- Ks. Andrzej Dymer nie żyje. On stoi już przed Najwyższym. Kilku z biskupów, którzy go chronili, też już nie żyją. Ale to nie oznacza końca sprawy - napisał na Facebooku Tomasz Terlikowski.
We wtorek Katolicka Agencja Informacyjna przekazała informację o śmierci ks. Dymera. W ostatnim czasie duchowny był ponownie oskarżany o molestowanie seksualne nieletnich. Sprawę przedstawiono w reportażu TVN24 oraz publikacjach katolickiego kwartalnika "Więź".
"Arcybiskup Andrzej Dzięga ma się nieźle, a zawiódł jako biskup. I to zawiódł nie tylko ofiary, ale także swojego kapłana" - uważa Terlikowski. Publicysta zarzuca również szczecińskim metropolitom brak reakcji na "cierpienie ofiar".
Ks. Andrzej Dymer nie żyje. Terlikowski przypomina, co próbował zrobić w jego sprawie
W jego ocenie są odpowiedzialni również za to, że ks. Dymer nie poddał się terapii i był "przestępcą", którego "otoczono opieką".
"Gdyby arcybiskup Dzięga poczuwał się do odpowiedzialności za ofiary i za kapłanów, za Kościół - to jeszcze dziś złożyłby na ręce Ojca Świętego rezygnację z urzędu. I przeprosił. To byłby dowód, że naprawdę wierzy, że naprawdę jest pasterzem, że naprawdę rozumie Ewangelię" - podkreślił Terlikowski.
Jak jednak zaznaczył, sam w to nie wierzy.
We wcześniejszym wpisie publicysta ujawnił, że lata temu próbował zainteresować tematem ks. Dymera media, w których pracował, ale spotkał się z niechęcią. Gdy sprawą zajęła się "Gazeta Wyborcza", "wspierał prawdę i domagał się wyjaśnień".
"Czy mogłem zrobić więcej? Zadaję sobie to pytanie. Pewnie mogłem, pewnie mogłem mocniej stawiać pytania, wracać do nich, mocniej mówić o ofiarach. To jest moja wina" - uznał.