"Krzyż w państwie PiS należy do prezesa i jego religii"
Na naszych oczach rodzi się i umacnia nie tylko nowe państwo i nowa religia, ale i nowy świat - uważa Magdalena Środa. W cotygodniowym felietonie analizuje sytuację na polskiej scenie politycznej, a szczególnie wzajemne relacje PiS-PO. Z tej analizy wynika, że w ramach Polski mamy państwo PiS i nie-PiS, a ten zasadniczy podział niczego dobrego nie wróży dla nas. Nawet krzyż w państwie PiS nie należy do Kościoła i jego wiernych, lecz do Kaczyńskiego i jego wyznawców - podkreśla Środa.
11.10.2010 | aktual.: 11.10.2010 11:59
PiS potrzebuje czegoś znacznie więcej niż parlamentu, by istnieć. Prezes Kaczyński i jego ludzie, (jak na przykład minister Fotyga czy tajemniczy „Don Pedro” - Macierewicz) nie mieszczą się przecież w rolach zwykłych polityków. Rozsadzają je nie tylko tym, co mówią, ale samym swym istnieniem.
To postacie z pogranicza tego co realne i tego co nadzwyczajne. Tego, co należy do politycznej sfery profanum i tego co przynależy nieziemskiej sacrum. Wybitni politycy PiS nie mówią tylko wieszczą, nie stąpają twardo po ziemi jak zwykli śmiertelnicy, lecz unoszą się nad nią nie zważając na żadne ziemskie prawa (fizyczne, logiczne, etyczne).
Dlatego PiS, zamiast programów i zjazdów, nawet zamiast konferencji prasowych, tak bardzo potrzebuje rytuałów i spektakli. Niezwykła profetyczna osobowość Prezesa potrzebuje oprawy. Potrzebne jest zatem widowisko, które wodza wyeksponuje jako nosiciela symboli i przyszłości, które zjednoczy emocje i wywoła katharsis, mobilizując jednocześnie. PiS staje się pomału specjalistą od takich widowisk i pomału, acz konsekwentnie, redukuje swoją tożsamość do nich: marsz, krzyż, pochodnie, modlitwa, śpiew, tajemnica – oto właściwa polityka PiS. Dzięki niej staje się partią naprawdę nowoczesną, a nawet więcej - „postnowoczesną”, by użyć ukochanego słowa prof. Staniszkis.
PiS wyszło już dawno poza modele partii programowych, reformatorskich czy konserwatywnych. Przestało się definiować w kategoriach jakiejś drogi do dobra wspólnego. Cóż to zresztą za naiwność myśleć, że politykę można uprawiać zajmując się jakimkolwiek dobrem? Partyjnym, indywidualnym – może jeszcze. Ale wspólnym? To rozmycie partyjnej tożsamości. PiS nie może mieć przecież żadnego dobra wspólnego z PO; żadnego dobra wspólnego z tymi, którzy do PiS nie należą. PiS w ogólności należy przecież do jakiegoś innego państwa, które z państwem PO ani z żadnym w ogóle państwem nie ma nic, ale to nic wspólnego. Nie ma wspólnej historii, nie ma wspólnych wrogów ani przyjaciół, nie ma wspólnego patriotyzmu ani wspólnych instytucji.
Obawiam się że gdyby dziś Polska została zaatakowana przez jakiegoś wroga, lub gdyby spotkał ją jakiś ogromny kataklizm PiS nigdy nie zgodziłby się z PO w kwestiach nie tylko obrony, ale również zdefiniowania kim jest ów wróg i czy kataklizm jest rzeczywiście kataklizmem. Bo przecież to co grozi jednej Polsce może być zbawieniem dla drugiej i odwrotnie. Nawet w obrębie „rodzin smoleńskich” są te, które należą do państwa PiS i te które należą do państwa nie-PiS. To zresztą nie tylko kwestia jakiejś kancelaryjnej przynależności, to kwestia podstawowej wrażliwości.
Rodziny smoleńskie państwa PiS mają zgoła inną wrażliwość niż państwa nie-PiS. Nawet krzyż w państwie PiS jest inny niż poza nim. Krzyż w państwie PiS nie należy przecież do Kościoła i jego wiernych, lecz do Kaczyńskiego i jego wyznawców, którzy właśnie zaprowadzają nowy kalendarz dat najważniejszych. Na naszych oczach rodzi się i umacnia nie tylko nowe państwo i nowa religia, ale i nowy świat. Póki co jeszcze w ramach naszego.
Magdalena Środa specjalnie dla Wirtualnej Polski