Adamowi Niedzielskiemu wystawiłaby dwóję bez promocji do następnej klasy, a prezesowi TVP dałaby medal za manipulacje. Zamiast podwyżek dla polityków, proponuje oklaski. Podkreśla też, że ogłaszany na tle biało-czerwonych flag Polski Ład w wymiarze zdrowia, to populizm i obietnice bez pokrycia.
Krystyna Ptok, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych w rozmowie z Magazynem WP tłumaczy, co skłania pracowników ochrony zdrowia do wyjścia na ulice. Ogólnopolski protest – pierwszy taki w historii – zaplanowany jest na 11 września.
Patryk Michalski, Wirtualna Polska: Gdyby system ochrony zdrowia w Polsce był pacjentem…
Krystyna Ptok: …to trzeba byłoby powiedzieć, że jest w stanie terminalnym.
Czyli wiadomo, że umrze.
Tak, to kwestia czasu, kiedy to się stanie. Naczelna Rada Pielęgniarek i Położnych wydała raport, w którym podkreśla, że jeśli w najbliższym czasie nie zwiększy się liczba pielęgniarek, jeżeli nie będą więcej zarabiały, to będziemy musieli zamknąć 290 szpitali w Polsce w perspektywie sześciu lat.
Brzmi przerażająco.
Dlatego między innymi ten raport stał się podstawą naszego zawiadomienia do Najwyższej Izby Kontroli. W państwie muszą być chyba instytucje, które odpowiadają za bezpieczeństwo obywateli. Zamknięcie takiej liczby szpitali zagraża bezpieczeństwu zdrowotnemu Polaków.
U nas od dwudziestu lat nie zwiększyła się liczba pracowników medycznych na 1000 mieszkańców. W 2030 roku co piąty Polak będzie powyżej 65. roku życia. My, medycy, wiemy, że ten wiek oznacza wielochorobowość u pacjentów. Coraz więcej osób będzie wymagało wzmożonej specjalistycznej pomocy medycznej i rehabilitacji.
Spodziewacie się, że NIK zareaguje?
Tak, wiemy, że nasze dokumenty trafiły do odpowiednich departamentów. Chcemy również kontroli w Ministerstwie Zdrowia pod kątem ubezpieczenia na życie dla medyków i ich rodzin na czas epidemii. Kolejnymi aneksami resort ograniczał liczbę osób, które mogły z niego korzystać. Wszystko kosztowało 56 milionów złotych, a tylko niewielka kwota została wypłacona. Uważam, że to było przekazanie pieniędzy z Ministerstwa Zdrowia do PZU S.A. i forma wsparcia państwowej spółki.
Dodatkowo mieliśmy ogromne problemy z ustaleniem, czy środki ochrony osobistej, których używaliśmy w czasie epidemii, miały odpowiednie certyfikaty. To też powinno zostać sprawdzone.
Kontroli wymaga również Narodowy Fundusz Zdrowia, który nie reaguje na nasze sygnały o nieprawidłowościach w placówkach medycznych, które na przykład wykazują, że mają niezbędną obsadę pielęgniarek, a w rzeczywistości na grafikach pracy wykazywane są również inne osoby pracujące w niepełnym wymiarze godzin.
Może w pandemii inaczej się nie dało?
Na pewno była to bardzo trudna sytuacja, ale to była również ogromna propaganda sukcesu. W rzeczywistości mieliśmy chaos, który pokazał niedostatki ochrony zdrowia, a rząd nie potrafił się do tego przyznać. Słyszeliśmy, że do kolejnego szpitala jest wstawiany nowy sprzęt, dodatkowe respiratory.
Co z tego, jak nie mamy odpowiedniej liczby ludzi do ich obsługi? Pytałam ministra zdrowia, dlaczego obiecuje pacjentom poprawę dostępu do usług medycznych, skoro nie mamy kim tego zrobić. Odpowiedzi nie usłyszałam.
Diagnozę już mamy. Właśnie dlatego 11 września organizujecie ogólnopolski protest pracowników ochrony zdrowia. Jakiej frekwencji się pani spodziewa?
Chcemy, żeby jak największa liczba osób wzięła w nim udział. Uważam, że do Warszawy powinno przyjechać kilkanaście tysięcy osób. Oczekiwalibyśmy tego jako organizatorzy. To pierwszy taki komitet w historii. Nigdy nie było jeszcze współpracy tylu grup zawodowych związanych z ochroną zdrowia. Wcześniej każdy negocjował sam i dlatego byliśmy lekceważeni.
Kiedy nastąpi zgon systemu, trzeba będzie zrobić sekcję zwłok i odpowiedzieć na pytanie: kto do tego doprowadził?
Współwinni są wszyscy, którzy dotychczas rządzili. Problemy ochrony zdrowia zawsze były na marginesie i teraz też są marginalizowane.
Ministerstwo Zdrowia na pewno się z panią nie zgodzi.
Tak, resort mówi, że robi bardzo dużo, a w dodatku walczymy z koronawirusem. To właśnie pandemia obnażyła niedostatki ochrony zdrowia. Potrzebujemy radykalnych działań, zwiększenia funduszy na zdrowie.
Nie tak jak chce rząd do 7 proc. PKB w 2027 roku. Z danych OECD (Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju – red.) wynika, że już 3 lata temu kraje wchodzące w jej skład osiągały 8,8 proc. PKB na ochronę zdrowia.
Do czego my w tej chwili równamy? Ciągle będziemy w ogonie Europy. Już teraz jesteśmy zarówno pod względem nakładów na zdrowie czy stawki na leczenie pacjenta. Średnia unijna to 3000 euro, a u nas 1500 euro.
Ciągle będziemy musieli robić zbiórki takie jak Jurka Owsiaka, będziemy zbierali pieniądze dla Caritas Polska i wspierać w internecie zbiórki rodzin, które szukają ratunku dla swoich bliskich w zagranicznych klinikach. Chyba nie tak powinno to wyglądać. W konstytucji mamy zagwarantowane prawo do ochrony zdrowia i leczenia się, w dodatku bezpłatnego.
Można było uniknąć tej katastrofy?
Od 15 lat mówimy o prognozach zapaści. W tej chwili już zbliżamy się do katastrofy demograficznej i katastrofy w ochronie zdrowia. Niebawem nadejdzie to, przed czym ostrzegaliśmy. Był czas na działania.
Z iloma ministrami zdrowia pani negocjowała?
Jako przewodnicząca OPZZ z trzema: Konstantym Radziłłem, którego nazywaliśmy "księciem", bo zawsze dawał odczuć wyższość urzędu, z Łukaszem Szumowskim, który był bardziej otwarty na dialog i z obecnym ministrem zdrowia, który prowadzi monolog.
Wcześniej śledziła pani negocjacje z innymi rządami. Któreś z tych rozmów rozwiązały choć część problemów pielęgniarek?
Zawsze było trudno, bo rozmowy z politykami takie są. Ale w 2015 roku udało się podpisać porozumienie z Marianem Zembalą (minister zdrowia w rządzie PO-PSL – red.) w sprawie podwyżek dla pielęgniarek. Szumnie zostało to nazwane 4 x 400 zł brutto, bo przez kolejne lata pielęgniarki otrzymywały podwyżki.
Oczywiście, to mógł być ruch polityczny przed wyborami parlamentarnymi, który zakładał, że o realizację będą musieli martwić się następcy. Wygrało Prawo i Sprawiedliwość, a w 2019 roku podpisaliśmy porozumienie z ministrem Łukaszem Szumowskim, na podstawie którego "zembalówka" została włączona do wynagrodzenia zasadniczego i jeszcze dołożono kolejne 400 zł brutto.
Obaj ministrowie, których pani wymieniła to lekarze. Może to jest klucz do lepszego zrozumienia waszych postulatów?
Być może, tak było w przypadku Zbigniewa Religi (minister zdrowia w rządzie PiS) czy Mariana Zembali, który jako kardiochirurg pracujący z zespołem pielęgniarskim bardziej rozumiał nasze potrzeby. Jego ruch rzeczywiście spowodował, że pielęgniarki zaczęły wracać do zawodu. Nawet pojawiło się zainteresowanie naszym zawodem ze strony mężczyzn.
Ratownicy medyczni zaczęli kończyć pielęgniarstwo, bo okazało się, że ta grupa zawodowa zarabia lepiej. Bardzo się z tego cieszyłyśmy, bo ich pomoc przydawała się na OIOM-ach, trudnych oddziałach ortopedii
Każdy przecież pracuje po to, żeby realizować się zawodowo i być docenianym. Nie tylko przez pochwały, ale również wynagrodzenie.
Pod koniec czerwca weszła w życie znowelizowana ustawa o minimalnych wynagrodzeniach w ochronie zdrowia. Pielęgniarki ze specjalizacją lub tytułem magistra czy licencjata otrzymały 414 zł brutto podwyżki, a pielęgniarki i położne bez specjalizacji - 465 zł brutto.
Ta ustawa jest krzywdząca, dlatego że główne kryterium, które jest brane pod uwagę to poziom wykształcenia. Nikt z Ministerstwa Zdrowia nie potrafił powiedzieć, dlaczego akurat takie współczynniki zostały ustalone. Doszło do tego, że pielęgniarka po licencjacie, która na studiach nie mogła mieć na co dzień kontaktu z żywymi pacjentami, będzie zarabiała 4186 zł brutto.
Pielęgniarka, która pracuje 30 lat w szpitalu, ale skończyła liceum medyczne czy studium zawodowe, ma podstawową pensję na poziomie 3772 zł brutto.
Pytam się, w jaki sposób ta ustawa uwzględnia doświadczenie zawodowe, złożoność zadań, odpowiedzialność, posiadane kompetencje do wykonywania świadczeń.
Zwracaliśmy na to uwagę podczas negocjacji z ministerstwem zdrowia, ale to nie był dialog, tylko narzucanie swojej woli. Zgłaszaliśmy zdanie odrębne i nie poparliśmy tej ustawy, a minister zdrowia ogłaszał w mediach, że ma pełne poparcie związków zawodowych.
A co pani poczuła, kiedy prezydent przyznał podwyżki politykom nawet o 60 proc.? W odpowiedzi teraz PiS pracuje nad ustawą, która da podwyżkę prezydentowi i samorządowcom.
Dla nas to jest policzek. Wielu z posłów, którzy dostaną po 6000 zł brutto więcej, podczas głosowania nad ustawą o minimalnym wynagrodzeniu w ochrony zdrowia stwierdziło, że my nie potrzebujemy wzrostu wynagrodzeń na godnym poziomie.
Chcieliśmy, żeby osoba, która wejdzie do systemu, mogła zarabiać średnią krajową. To naprawdę jest zbyt wygórowana kwota za wykonywanie zawodu, który służy ludziom, ratuje im życie i przywraca ich do zdrowia? Tłumaczyliśmy posłom, jak ważne są to zmiany. Zabrakło trzech głosów. Poseł sprawozdawca Bolesław Piecha z PiS – lekarz - przedstawił projekt w kształcie, który zadowalał ministra zdrowia.
Pamięta pan akcję klaskania dla medyków w czasie pandemii?
Bardzo spodobało mi się hasło, które zobaczyłam niedawno na proteście ratowników medycznych "Najpierw byliśmy bohaterami, teraz jesteśmy frajerami". To może teraz też wystarczy poklaskać politykom? Po co rozporządzenie prezydenta o podwyżkach? Czujemy się jakbyśmy dostali w twarz w podziękowaniu.
Adam Niedzielski zapewnia, że to dopiero pierwszy krok. Zapowiedział, że zastrzyk gotówki nadejdzie wraz z Polskim Ładem.
To są działania pod publikę! Wie pan, że we wtorek na posiedzeniu Trójstronnego Zespołu do Spraw Ochrony Zdrowia przy ministrze zdrowia przedstawiono nam projekt stanowiska, w którym mieliśmy pozytywnie ocenić Polski Ład?!
Po to, żeby minister mógł odtrąbić sukces, żeby zamknąć nam usta, bo my jasno mówimy, że to nie rozwiązuje żadnych problemów.
A Polski Ład nie poprawi sytuacji w ochronie zdrowia?
Nie, tam nie ma nic dla ochrony zdrowia! To jest populistyczne zagranie.
Pamiętam, jak premier ogłaszał Polski Ład, chwilę wcześniej został odśpiewany hymn. Tak jakby to było wydarzenie rangi państwowej. Z tyłu stały polskie flagi. Zawsze mam gęsią skórkę, kiedy śpiewam nasz hymn i traktuję to bardzo poważnie, natomiast robienie z tego teatru i wpływanie na podświadomość ludzi, ich emocje jest nieuczciwe.
Polski Ład ma wpływać na wyobraźnię, to jest pasmo obiecanek. Jeśli robimy jakiś nowy Polski Ład, to chyba powinniśmy uporządkować ten stary.
Według pani to wyłącznie propaganda?
Skoczyłam również studia socjologiczne, więc widzę te wszystkie próby kreowania rzeczywistości. Oglądam wszystkie telewizje i muszę powiedzieć, że prezes TVP Jacek Kurski osiągnął mistrzostwo świata w manipulowaniu informacjami i należy mu się za to medal.
Ja jestem odporna na te ruchy i wiem, że to wszystko jest wyreżyserowane. Tak samo, jak we wspomnianym Trójstronnym Zespole, którego pracami kieruje obecnie Maria Ochman, przewodnicząca Krajowego Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ "Solidarność". Jak wiadomo, "Solidarność" stoi po stronie ministerstwa zdrowia.
Mam wrażenie, że tam role są obsadzone, a strona społeczna ma wyłącznie przyklepywać wszystko, co chce minister zdrowia. Po to, żeby mógł pójść do premiera Morawieckiego i powiedzieć "W ochronie zdrowia wszystko gra, wszyscy tańczą tak, jak chcemy".
Tylko pani nie chce klaskać.
Nie jestem klakierem, tak jak cała branża ochrony zdrowia, która powołała ogólnopolski komitet protestacyjno-strajkowy wraz ze wszystkimi samorządami zawodów medycznych. We wtorek minister zdrowia wyszedł w czasie, kiedy odczytywałam oświadczenie podczas posiedzenia Trójstronnego Zespołu. Pani Maria Ochman z NSZZ "Solidarności" zaczęła przepraszać …
Panią czy ministra?
Ministra za moje "nieeleganckie zachowanie".
To co takiego pani powiedziała?
O tym wszystkim, o czym panu mówię: że jesteśmy oburzeni nową polityką płacową, która nie uwzględnia doświadczenia, że bierzemy udział w teatrzyku ministra zdrowia, w którym są podzielone role. Było tam też zdanie o tym, że "działania Adama Niedzielskiego to monolog władzy nieliczącej się z pacjentem i personelem, podszyty ignorancją i poczuciem o własnej wyższości". Minister zabrał teczkę, wstał i wyszedł. Zdecydowaliśmy, że jako Branża Ochrony Zdrowia Forum Związków Zawodowych zawieszamy swój udział w pracach Trójstronnego Zespołu do Spraw Ochrony Zdrowia.
Czyli minister nie będzie musiał słuchać krytyki, którą trudno znosi.
Myślę, że jego trudności wynikają też z tego, że on nigdy nie był bezpośrednio związany z ochroną zdrowia. Był prezesem NFZ, robił karierę administracyjną, zajmował się finansami. Nie rozumie tego, że ochrona zdrowia to jest gra zespołowa.
Pamiętam, że również Franciszka Cegielska była ekonomistką (minister zdrowia w rządzie Jerzego Buzka). Ona diametralnie zmieniła swoje podejście do ochrony zdrowia i do nas, jako grupy zawodowej pielęgniarek i położnych, dopiero kiedy była poważnie chora. Wówczas powiedziała, że rozumie, o czym kiedyś jej mówiłyśmy.
Może politycy dopiero w brutalnym zetknięciu z rzeczywistością, mogą się o tym przekonać.
Niekoniecznie, bo politycy wchodzą do innego szpitala. Na członków rządu czeka sala VIP, więc dla nich nie zabraknie lekarzy, pielęgniarek, opiekunów i szybkiej diagnostyki i rehabilitacji.
To jaką ocenę wystawiłaby pani Adamowi Niedzielskiemu?
Dwóję.
Ale z promocją do następnej klasy?
Dwója, bez promocji, minister zdrowia nie ma rekomendacji do dalszego zajmowania stanowiska. Adam Niedzielski powinien odejść. Mógłby wrócić Łukasz Szumowski, bo jego relacje z partnerami społecznymi były o wiele lepsze. On był otwarty, mówił o swoich emocjach, nie zachowywał się w sposób mechaniczny.
I nie widzi pani już żadnej nadziei na porozumienie z Adamem Niedzielskim?
Nie da się zmienić czyjejś osobowości. To osoba zamknięta, nieprzyjmująca argumentów, biurokrata nastawiony na własny sukces, wymagający posłuszeństwa, który nie okazuje własnych emocji. W każdej sytuacji głos ministra płynie jak z syntezatora mowy.
Dlatego domagacie się rozmów z premierem?
Tak, ale szef rządu nie chce nas zrozumieć i zaprosić do siebie. Zabiegamy o to od grudnia ubiegłego roku, kiedy protestowałyśmy przed Kancelarią Premiera. Mateusz Morawiecki był głuchy. Może licznik odmierzający czas do protestu zrobi na nim wrażenie i zechce nas wysłuchać, dać konkretne propozycje rozwiązań stabilizujących sytuację pacjentów i pracowników.
Myślę, że premier jest utrzymywany w przeświadczeniu, że minister Niedzielski panuje nad ochroną zdrowia. Pisma, które przesyłamy bezpośrednio do niego, są przekierowywane przez szefa KPRM Michała Dworczyka do Ministerstwa Zdrowia. Odpowiada nam zazwyczaj któryś z wiceministrów. Jeśli piszemy do szefa rządu, to znaczy, że nie widzimy możliwości na porozumienie z ministrem zdrowia i chcielibyśmy, żeby to on się zapoznał z naszymi uwagami.
A może ani premier, ani minister zdrowia nie mają wystarczającej politycznej siły, żeby coś zmienić? Może trzeba pisać do Jarosława Kaczyńskiego?
Jeśli ktoś ma tekę ministra, to powinien mieć coś do powiedzenia. Chyba że rzeczywiście prezes Rady Ministrów nie jest osobą decyzyjną, bo wszyscy mówią, że w Polsce rządzi Jarosław Kaczyński.
To co by pani powiedziała prezesowi PiS?
Prezes Kaczyński jest analitykiem. Uważam, że powinien zobaczyć te wszystkie wykresy, które pokazują, że jesteśmy na szarym końcu Europy, jeśli chodzi o ochronę zdrowia.
Przecież wicepremier sam skończył 70 lat, więc jest w grupie osób, które coraz częściej korzystają z pomocy ochrony zdrowia. Co prawda jest też VIP-em, więc być może go to nie dotyczy. Ale skoro jest przejęty losem Polek i Polaków, mówi, że dba o ich dobro, to niech zwróci uwagę, że stale przybywa nam starszych osób, które potrzebują specjalistycznej pomocy.
Jeśli Polki i Polacy będą musieli coraz częściej i więcej płacić z własnych kieszeni na leczenie, a tak się obecnie dzieje, to z pewnością nie będą błogosławić prezesa Kaczyńskiego.