Krystyna Feldman - mistrzyni epizodów
– Pani Krysia była w teatrze codziennie. A jeśli jej nie było, zostawiała nam – jak rodzinie – wiadomość, że nie przyjdzie, bo wyjeżdża. Tym razem nie zostawiła wiadomości. I nie przyszła – powiedział w czwartek Janusz Wiśniewski, dyrektor Teatru Nowego w Poznaniu. Do mieszkania aktorki udali się zaniepokojeni pracownicy teatru. Zastali drzwi zamknięte. Kiedy wraz z policją zostały sforsowane, okazało się, że Krystyna Feldman nie żyje. Lekarze orzekli, że zmarła śmiercią naturalną.
26.01.2007 08:29
Galeria
[
]( http://wiadomosci.wp.pl/krystyna-feldman-nie-zyje-6038682372564097g )[
]( http://wiadomosci.wp.pl/krystyna-feldman-nie-zyje-6038682372564097g )
Krystyna Feldman nie żyje
1 marca skończyłaby 87 lat. Do końca występowała na deskach Teatru Nowego w Poznaniu. 16 grudnia 2006 roku zagrała na scenie siebie. Wystąpiła w monodramie "I to mi zostało". W przededniu premiery zapytałem aktorkę, jak się czuje przed taką publiczną spowiedzią? – Umówmy się na początek, ja tego monodramu nie gram, nie udaję dziecka, którym byłam we Lwowie i Krakowie, nie udaję siebie sprzed lat – mówiła. – Tylko jestem naprawdę. To taka spowiedź dziecięcia wieku. Nie wcielam się w żadną postać, nie buduję roli. Natomiast odkrywam się przed publicznością, dotykam granic prywatności. Chcę być szczera, ale zależy mi jednak na tym, by nie przekroczyć granic ekshibicjonizmu.
Na pytanie, co pani zostało?, co się kryje pod tajemniczym "to"? – mówiła: – Za tym "to" kryją się małe i duże sprawy. To, że nie spóźniam się na próbę, bo tego mnie w teatrze nauczono. To, że mamusia wpoiła mi, iż w niedziele i święta trzeba chodzić do kościoła. To, że nie umiem gotować, bo mamusia sama nie umiała. Mam w swoich zbiorach taką fotografię z okresu krakowskiego, na której widać mnie jako trzylatkę siedzącą w głębokim fotelu z głupią miną. I to mi zostało, głupie miny. Mogłabym tak jeszcze długo wymieniać, ale obawiam się, że nie wolno do końca zdradzać wszystkiego, o czym jest ten monodram.
Wędrówka przez Polskę
Aktorka urodziła się 1 marca 1920 roku we Lwowie. Była córką znakomitego aktora Ferdynanda Feldmana i śpiewaczki operowej Katarzyny Feldman. W czasie wojny była łączniczką AK. W 1937 roku zdała aktorski egzamin eksternistyczny w PIST w Warszawie. W tym samym 1937 roku – 1 września debiutowała w Teatrze Miejskim we Lwowie, grając chłopca w bajce "Kwiat paproci" w reżyserii Janusza Warneckiego. W Teatrze Miejskim występowała do roku 1939. W latach 1939-41 prowadziła Teatr Robotniczy w Zimnej Wodzie. W latach 1944 – 1945 była aktorką Teatru Polskiego, potem wędrowała po Polsce: Katowice, Opole, Jelenia Góra, Szczecin, Łódź.
W 1975 roku przyjechała do Poznania. Najpierw występowała w Teatrze Polskim, a od 1983 w Teatrze Nowym. Krystyna Feldman była aktorką niezwykłą. Nie sposób wymienić ról, które zagrała w swej długiej karierze teatralnej. A potrafiła zagrać wszystko: Hesię w „Moralności pani Dulskiej” i Błazna w "Zimowej opowieści", niemą rolę Lali w "Narzeczonym Beaty" i Chochoła w "Weselu", a nawet u Janusza Wiśniewskiego w sztuce "Modlitwa chorego przed nocą". Choć zebrała za tę rolę mnóstwo pochwał, nie był to jej ulubiony teatr, jak sama wyznała we wspomnieniowej książce Tadeusza Żukowskiego "Krystyna Feldman albo festiwal tysiąca i jednego epizodu": "Chodziłam zgięta (...) i co jakiś czas wykrzykiwałam swoją kwestię "Łapcie tę chwilę, bo minie!" (...) Na początku szłam jeszcze w takich strasznie ciężkich, ukutych butach. Wyrzucałam te teatralne nogi, jak w parade-marszu i tupałam, i musiałam dziwacznie robić rękami na prawo, na lewo. (...) I nie było żadnych wyjaśnień w jakim celu to robię. (...) Jednak ja muszę
wiedzieć, czemu ja służę, kim jestem w danej sztuce, czemu to służy".
Bardzo długo czekała na Nikifora
W filmie debiutowała w 1953 roku rolą dewotki w "Pamiątce z celulozy". – Zagrałam jak w teatrze– wspominała po latach. O mało, rozniosłabym kamerę. A wtedy Kawalerowicz powiedział mi, Krysiu, to trzeba grać o 50% spokojniej. "Jest mistrzowską odtwórczynią znaczących epizodów – postaci ekscentrycznych, rodzajowych czy wręcz dziwacznych. Bardziej określa ją zewnętrzność niż osobowość czy skala przeżyć. Nigdy nie broniła się – bo nie mogła – przed dosadnością swoich typów. I tylko nie lada kunszt aktorski i oryginalność sprawiły, że te drugo- i trzecioplanowe drobiazgi od początku zwracały uwagę widzów" – napisali o niej Robert Jaworski i Maciej Maniewski w "Kinie". Sama aktorka tak mówiła o swoich rolach: – Epizod to projekcja postaci bardzo skondensowanej, zwięzłej, zawsze pełnej. Pełny, żywy człowiek, chociaż rola epizodyczna. W niedużym fragmencie trzeba strzelić w dziesiątkę. (...) Aktor musi wejść w postać, zasmakować, cieszyć się nią. Stwarzam sobie jej życie wewnętrzne, wchłaniam je w siebie.
Przeżywam ją jako "ja", bo ma coś z mojego temperamentu, z mojej osobowości. (...) Epizod ani nie ogranicza aktora, ani w niczym mu nie ujmuje. ("Kino" 1998 nr 07/08).
Aktorka nie dzieli ról na główne, epizodyczne lub drugoplanowe, jak stwierdziła: "Rola to rola. (...) Nie można więc grać byle jak. Epizod czemuś służy. I trzeba dać z siebie wszystko. Jeszcze bardziej niż w głównej roli." ("Przekrój" 2004 nr 23-25). Na swoją życiową wielką rolę czekała bardzo długo. W 2004 roku zagrała Nikifora w filmie Krzysztofa Krauzego "Mój Nikifor". To nie była jej pierwsza postać męska – poza debiutem teatralnym (w 1937), kiedy zagrała chłopca, była między innymi rola Kostka w "Poemacie pedagogicznym", Ciuciumkiewicz w "Domu otwartym" czy Prokurent w "Przemianie". O swojej wielkiej roli mówiła: – Poczułam, że go rozumiem, że chyba nawet byśmy się polubili. On miał pokrewną duszę do mojej. Sławę i satysfakcję dały jej także filmy Radosława Piwowarskiego „Yesterday” czy "Pociąg do Hollywood". Nie umiała się bez niej obejść telewizja komercyjna. Masową popularność zyskała przed osiemdziesiątką (!), kiedy zagrała babcię Rozalię w serialu "Świat według Kiepskich".
Kochali ją nie tylko poznaniacy
Podczas naszej ostatniej rozmowy przed premierą „I to mi zostało” mówiła: – Zdarza się, że w tramwaju podchodzą do mnie nieznani ludzie, witają, ściskają i mówią: „Pani Krysiu, cieszę, się, że panią widzę. Będę miał dobry dzień”. Inni nazywają mnie „poznańską królową”, która przynosi szczęście. Brzmi to prawie jak przesąd. To nie był przesąd. Pani Krysiu, będziemy panią kochać nadal.
Janusz Wiśniewski, dyrektor Teatru Nowego w Poznaniu: wszystko, co mi w tej chwili przychodzi do głowy, to jej słowa sprzed paru dni, żeby ją pochować w kostiumie z monodramu "I to mi zostało". Lubiła ten kostium. Dobrze się w nim czuła.
Robert Gliński, reżyser spektakli "Królowa piękności z Leenane" oraz "I to mi zostało": jeszcze miesiąc temu pracowaliśmy razem nad jej monodramem. To Pani Krysia grała w nim pierwsze skrzypce, to ona była najważniejsza – w końcu opowiadała o swoim własnym życiu. Byłem pełen podziwu dla jej energii, zapału, żywotności, młodzieńczości. Byłem pełen podziwu, że nie ma żadnych problemów z zapamiętaniem tekstu i obecnością na scenie bez przerwy przez półtorej godziny. Wielu – także młodszych – aktorów miałoby z tym poważny problem. Pani Krystyna należała do aktorów, którzy teatr kochali ponad wszystko i oddali mu całe swoje życie. Była aktorem "przedwojennym" – zawsze perfekcyjnie przygotowanym i do próby, i do przedstawienia. To, że jej nie ma, to wielka strata dla teatru i dla… reżysera. Z nią nie pracowało się łatwo: miała swoje zdanie.
Tadeusz Żukowski, przyjaciel, autor książki-rozmowy "Krystyna Feldman albo festiwal tysiąca i jednego epizodu". Dowiedziałem się przed chwilą. Naprawdę nie jestem w stanie nic powiedzieć.
Stefan Drajewski, Współpraca EOP