Krymscy Tatarzy - Rosja zajęła półwysep, a świat o nich zapomniał?
Jeszcze parę tygodni temu pisali o nich wszyscy. Dziś już nie są tak chodliwym tematem, czołówki okupuje wschodnia Ukraina. Ale oni wciąż na Krymie są: uczą się, pracują, żyją. I boją się. Czy świat znów zapomni o Tatarach krymskich?
Wyjątkowo gościnni, życzliwi i radośni - tacy są z natury Tatarzy krymscy. Gościnni i życzliwi są nadal. Tylko ta radość przygasła. Uśmiechają się rzadko, a jeśli już - to smutno. Zawieszają często głos, patrzą głęboko w oczy, wzdychają. Prędzej czy później pytają: "Co będzie z nami dalej?". I trudno wyczuć, czy czekają w ogóle na jakąkolwiek odpowiedź.
Nad przyszłością w kompletnie wywróconej do góry nogami krymskiej rzeczywistości zastanawia się 23-letnia nauczycielka ukraińskiego Linurie. Jej mąż, Churszyt, który pracuje w supermarkecie, też się nad tym głowi. I budowlaniec Refat, taksówkarz Iskiender, inna nauczycielka, też Linurie, tylko dwa razy starsza, wreszcie emerytki pamiętające zsyłkę do Uzbekistanu - Aszime i Refika.
Zupełnie jakby się zmówili. A może to kapryśny los znów zmówił się przeciwko nim?
Bolesna historia
Żeby rozmawiać z Tatarami krymskimi trzeba znać ich historię. Żeby rozmawiać o nich - tym bardziej. Najpierw więc garstka faktów z dalekiej przeszłości, która zachowała się tylko na kartach historii, w książkach i encyklopediach. Później - cały ogrom bólu, żalu i strachu, które, jak jątrzące się rany, znów dają o sobie znać.
Krym, wciśnięty między dwa morza (Azowskie i Czarne) i dwa kontynenty (Europę i Azję), od niepamiętnych czasów kusi mniejsze i większe imperia. Wszystkie spoglądają na półwysep łakomym okiem, a jeśli któreś z nich ma wystarczająco silną armię, na spoglądaniu się nie kończy. Przez wieki Krym przechodzi więc z rąk do rąk. Aż w XIII wieku pojawiają się na nim Tatarzy. Kolejni carowie rosyjscy nie rezygnują ze starań o zdobycie tych malowniczych i strategicznych zarazem terenów. Udaje się to w końcu Katarzynie Wielkiej. W 1783 roku chan Sahin Girej składa urząd i Krym pozostaje częścią caratu aż do jego upadku.
Już wtedy Tatarzy krymscy zawadzają Rosjanom. Romanowowie chcą pozbyć się ich, żeby łatwiej było podbijać kolejne ziemie i opanować cały basen Morza Czarnego. Zamiar przekuwają w czyn i najpierw wypędzają osiem tysięcy Tatarów, a po wojnie krymskiej (1853-1856) - kolejne 80 tysięcy.
Gdy w 1917 roku carat upada, a Rosję ogarnia rewolucyjne tsunami, Tatarzy krymscy próbują na jego fali wypłynąć na powierzchnię. Wydaje się, że bolszewicy im sprzyjają: pozwalają na utworzenie Krymskiej Republiki Ludowej i oficjalnej armii. Ale tak nie jest.
Zamiast na spokojnych wodach, Tatarzy krymscy lądują w trybach młyna historii. Dalej jest jeden wielki chaos: wkroczenie Białej Gwardii, wyparcie jej przez Czerwoną Armię, powstanie Socjalistycznej Radzieckiej Republiki Krymskiej, powrót Białych i represje, list do Józefa Piłsudskiego z prośbą o objęcie Krymu polskim mandatem, zwycięstwo bolszewików, lata terroru, rzeź 120 tysięcy Tatarów, powstanie Krymskiej Autonomicznej SRR, klęska głodu, plan ustanowienia autonomii żydowskiej i jego fiasko, sowietyzacja, wybuch II wojny światowej, bombardowanie Sewastopola przez Luftwaffe, wkroczenie 11 armii niemieckiej, wyzwolenie przez Armię Czerwoną...
Stop. Najnowsze (i najbardziej bolesne) losy Tatarów krymskich zaczynają się właśnie tutaj. "Oczyszczenie Krymskiej ASRR"
13 kwietnia 1944 roku, pięć dni po wyzwoleniu Krymu przez Armię Czerwoną, Narodowi Komisarze Ławrientij Beria (od spraw wewnętrznych) i Wsiewołod Mierkułow (od bezpieczeństwa państwowego) wydają dekret o "środkach mających na celu oczyszczenie Krymskiej ASRR od antyradzieckich elementów". Teoretycznie skierowany jest on przeciwko około 9 tysiącom Tatarów krymskich, którzy zdezerterowali z 51 Armii Radzieckiej, by służyć w utworzonym przez nazistów Legionie Krymskim. W praktyce wszyscy zostają wrzuceni do jednego worka, nawet ci, którzy walczą po stronie Armii Czerwonej. A tych jest 137 tysięcy, nie licząc około 12 tysięcy w podziemiu antyfaszystowskim.
11 maja Państwowy Komitet Obrony podejmuje decyzję o wysiedleniu całego narodu. To kara za kolaborację mniej niż 10 proc. ludności. Większość mężczyzn walczy jeszcze wtedy na frontach II wojny światowej (czy raczej: wielkiej wojny ojczyźnianej, jak zostanie ona ochrzczona przez radziecką propagandę), więc ofiarami represji są głównie kobiety, starcy i dzieci. Łącznie około 230 tysięcy osób. Praktycznie cała populacja Tatarów krymskich (bo o kilku wioskach sowieci zapominają, zrównają je z ziemią później).
Aszime pamięta wszystko doskonale. Wiosną 1944 roku ma osiem lat. 14 maja do jej wsi pod Bakczysarajem przybywa grupa żołnierzy radzieckich. Padają kolejne rozkazy. Nakarmić, bo słaniają się na nogach z głodu. Opatrzyć, bo wielu z nich jest rannych. Szykować się, bo obowiązek wzywa. - Jeszcze tego samego dnia matka pojechała żegnać się z bratem. Rano wyruszył na wojnę - wspomina Aszime.
Cztery dni później, 18 maja, tuż przed świtem rozlega się pukanie do drzwi. - Siostra otworzyła. Na progu stało dwóch żołnierzy z karabinami. Kazali wstawać i ubierać się. Zerwaliśmy się z łóżek. Wygnali nas z domów, zamknęli drzwi. Gnali nas wszystkich w szeregu. Dobrze, że chociaż razem - mówi Aszime.
Ze łóżek na dwór, z dworu do sąsiedniej wsi, we wsi - na ciężarówki, dalej - na dworzec, do pociągu. Wcześniej jednak 15-letniej siostrze Aszime udaje się uprosić dowódcę, żeby pozwolił jej wrócić do domu po kilka rzeczy. Bo w pośpiechu nie wzięli ze sobą niczego. Idą całą gromadą pod eskortą dwóch żołdaków. - W domu był tylko worek z sucharami i kukurydzą. Siostra wzięła kawałek chleba, krupę i walizkę. W walizce były rzeczy ojca, który zginął na wojnie, oraz Koran - opowiada Aszime.
Szefika jest wtedy od niej o rok starsza, ma dziewięć lat, chodzi do pierwszej klasy. W jej wiosce (której nazwy już nie pamięta) jest obóz radzieckich żołnierzy. - Z rana zaczęli nas wpychać do ciężarówek. Zastanawiałam się, dokąd nas wszystkich zabierają. Jak się okazało, do pociągów. Poupychali nas tak, że nie było ani jak usiąść, ani się położyć. To były wagony do transportu bydła. Jak pociąg stawał, wypuszczali nas na kilka minut. Biegaliśmy w popłochu, żeby zdobyć trochę jedzenia albo wody. Mieliśmy wszy - opowiada Szefika.
Po 24 dniach dojeżdżają do Uzbekistanu. Jacyś miejscowi przychodzą ich odebrać na stację. Boją się. - Wcześniej mówiono im, że przyjadą zdrajcy, ludzie bez oczu albo z trzecim okiem na czole, którzy piją ludzką krew - opowiada starsza Linurie. Według młodszej - są też niezadowoleni. - Moja babcia nie pamięta zsyłki, bo miała wtedy roczek. Ale jej mama opowiadała, że gdy przyjechali do Uzbekistanu, okoliczna ludność była wściekła. Nie chcieli, żeby obcy zabierali im ziemię - mówi.
Szefika jeszcze kończy: - Zanim dojechaliśmy, moje młodsze rodzeństwo umarło. Brat i siostra. Później jeszcze tata. W końcu wszyscy umarli, tylko ja zostałam. Powrót zabroniony przez pół wieku
Tatarzy krymscy są deportowani przede wszystkim do Uzbekistanu, niewielkie ich grupy trafiają do Maryjskiej Autonomicznej SRR (obecnie Republiki Mari El) albo na Syberię. Na Krymie w tym czasie niszczone są wszelkie przejawy ich kultury i tradycji: cmentarze, winnice, budynki administracyjne. Domy i ziemie przejmują przybywający z kontynentalnej części ZSRR wybrańcy. W pierwszym rzucie jest to 17 tysięcy rodzin kołchoźników, później coraz więcej i więcej.
Tymczasem w Uzbekistanie trzeba zacząć życie na nowo. Aszime opowiada: - Trafiliśmy do obwodu kostromskiego, do wsi Burdowo. Właściwie to nie była wieś, a jeden dom ze strażnikiem i barakami. Nie było niczego, nawet poduszek czy pościeli. Siostrę wzięli do pracy w lesie, sama musiała wyżywić sześcioosobową rodzinę. Dostawała dziennie 600 gram chleba na nas wszystkich. Przeżyliśmy dzięki niej, bo dorabiała w piekarni. A ja przez trzy lata chodziłam po wsiach żebrać o kawałek chleba.
Szefika nie pamięta nazwy wioski, w której przychodzi im żyć przez pierwsze lata na wygnaniu. Wspomina: - Dostaliśmy niewielką izbę, w cztery rodziny w niej mieszkaliśmy. Latem było strasznie gorąco, po 40 stopni, zimą - mróz, że się pracować nie dało. Wszyscy chorowaliśmy na zmianę. Każdego dnia grzebaliśmy umarłych.
Jej ojcu udaje się znaleźć pracę i wywieźć rodzinę do Manganu, gdzie spędzają kolejne 15 lat. Tam Szefika wychodzi za mąż, rodzi cztery córki. - Mój mąż był artystą, pięknie śpiewał, więc dali nam mieszkanie w Taszkiencie, trzy pokoje. Wszystkie córki wydałam tam za mąż, a później to już przyszło nam wracać na Krym.
Zanim ten powrót będzie możliwy, musi się rozpaść Związek Radziecki. Póki co w 1953 roku umiera Stalin i przychodzi odwilż. Wraz z nią inne narody, które podzieliły los Tatarów krymskich (m.in. Czeczeni, Grecy krymscy i kaukascy, Karaczajowie, Bałkarzy, Ingusze), zostają zrehabilitowane: niezawinione winy są im odpuszczone, a droga powrotna do ojczyzny stoi przed nimi otworem. Ale z Tatarami krymskimi jest inaczej. W końcu 5 września 1967 roku Prezydium Rady Najwyższej cofa oskarżenia o zdradę, nazywa ich "obywatelami narodowości tatarskiej wcześniej mieszkającymi na Krymie", pozwala na udział w życiu społecznym, politycznym, kulturalnym; właściwie na wszystko poza jednym - powrotem na Krym.
Dr Konrad Zasztowt, ekspert PISM, mówi, że o losie Tatarów krymskich przesądziło w mniejszym stopniu to, kim byli (a według wierchuszki ZSRR byli zdrajcami), w większym - skąd pochodzili. - Tatarów wywieziono z wszechzwiązkowego kurortu, najbardziej pożądanego skrawka ziemi w ZSRR, gdzie przedstawiciele nomenklatury budowali sobie dacze. Nie chciano pozwolić na to, by Tatarzy krymscy wrócili i zamieszkali w regionie, który był zarezerwowany dla innych celów.
Dopiero na początku lat 90., już w nowej rzeczywistości, Tatarzy po prawie 50 latach mogą wrócić do ojczyzny.
"Patrzymy na nasz dawny dom i płaczemy"
24 sierpnia 1991 roku Ukraina uzyskuje niepodległość. Rok później zostaje ustanowiona autonomia dla Krymu. Tatarzy krymscy powoli wracają. W pierwszych latach przyjeżdża ich około 150 tysięcy. Na swojej ziemi są mniejszością - więcej jest Ukraińców (bo w 1954 roku Nikita Chruszczow przekazuje Krym w prezencie USRR), jeszcze więcej Rosjan. Abduraman Egiz, szef działu współpracy zagranicznej w medżlisie (najwyższym organie przedstawicielskim Tatarów krymskich) przyjmuje w swoim gabinecie. Spore biurko, fotel, kilka krzeseł, wbudowany w ścianę przeszklony regał z książkami. Nic więcej. Pokój wygląda jak symbol tego, co Tatarzy krymscy zastają w ojczyźnie. - Przed deportacją moja rodzina miała dom w Ałuszcie. Ale w nim już od dawna mieszkali Rosjanie - wspomina powrót na Krym w 1993 roku (miał wtedy osiem lat). Od razu też dodaje: - Oczywiście to nie była ich wina. Nas deportowano, a oni po prostu dostali naszą ziemię.
Aszime na wygnaniu najdłużej, bo ponad 20 lat, mieszka w Noworosyjsku, w Kraju Krasnodarskim, czyli z perspektywy wielkiego Sojuza rzut kamieniem od Krymu. Wspomina: - Urodziłam tam cztery córki i syna. Przez cały czas marzyliśmy o ojczyźnie. W 1996 roku sprzedaliśmy piękny dom i przyjechaliśmy na Krym. Stać nas było tylko na małe mieszkanie. Nie mogliśmy wrócić do naszego dawnego domu, bo spadła na niego bomba, jeszcze w czasie wojny. Teraz co roku na początku sierpnia jeździmy tam, patrzymy na nasz dawny dom i płaczemy.
Szefika wraca najwcześniej, w sierpniu 1991 roku. - Dostaliśmy tylko mały pokój, całkowicie zrujnowany. To właściwie były same ściany i nic więcej. Wszystko musieliśmy wysprzątać, wyremontować. Mieszkaliśmy w nim w dziesięć osób. Dopiero powoli, krok po kroku, udało nam się go rozbudować.
Z tymi powrotami jest problem, bo nikt nie chce przecież oddać swojego domu czy ziemi ludziom, których własnością były przed pół wieku. Tatarzy krymscy albo wydają więc majątek na skromne mieszkanka, albo osiedlają się "na dziko". Wszystko jakoś się układa, aż do marca 2014 roku. Po referendum, które zbojkotowało 99 proc. Tatarów krymskich (tak przynajmniej szacuje Abrudaman Egiz), zaczynają się problemy. Rustam Temirgaliew, wicepremier Krymu, w rozmowie z rosyjskim kanałem RIA Novosti rzuca dla Tatarów niebezpieczne słowa: uregulowanie, ziemie przejęte nieoficjalnie, tatarscy osadnicy. Dokładnie mówi tak: - Poprosiliśmy Tatarów o opuszczenie części zajmowanych przez nich ziem, które są potrzebne dla celów społecznych. Ale jesteśmy gotowi do przekazania im wielu innych terenów, by zabezpieczyć krymskim Tatarom normalne życie.
Ibrahim, szwagier porwanego w czasie pokojowej antyrosyjskiej demonstracji i później brutalnie zamordowanego Reszata Ametowa, uważa, że o to normalne życie będzie teraz trudno, skoro Rosja dopięła swego. - Przez 20 lat Rosjanie próbowali różnymi sposobami go wziąć, ale nie mogli. Teraz, jeśli Unia Europejska nic nie zrobi, to będzie po wszystkim - mówi. Jego żona Aisza, dodaje: - A wtedy naród krymskotatarski zniknie.
Najczarniejszego scenariusza - czyli ponownych deportacji albo wewnętrznych przesiedleń - nie będzie. Przynajmniej nie przewiduje go dr Zasztowt, który specjalizuje się m.in. w stosunkach międzynarodowych w rejonie Morza Czarnego. Ale ten, który jest jego zdaniem realny, można nazwać ciemnoszarym. - Tatarzy krymscy mogą się spotkać z wrogością lokalnych władz, ośmielonych faktem, że Krym stał się częścią Federacji Rosyjskiej, a także miejscowej ludności, bo ideologicznie i tożsamościowo jest przepaść między ludnością krymskotatarską i rosyjską, głównie ze względu na stosunek do przeszłości radzieckiej - uważa analityk.
Tylko że ta przepaść pojawiła się dopiero niedawno. - Nie było żadnych podziałów, wytykania palcami, że ty Ukrainiec, ty Rosjanin, ty Tatar krymski. A teraz? Wszyscy patrzą na siebie z wrogością - uważa Linurie (ta młodsza).
Szefika z trudem powstrzymuje łzy. - Znów nie wiemy, jak żyć. Jak nas zabiją, to zabiją. Nie wybieramy się nigdzie. Moi dziadkowie i rodzice marzyli, żeby wrócić na Krym. Oni tego nie doczekali, ja tak. I zostanę tu dla nich.
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.