Kresowa stanica

W środku nocy sowieccy dywersanci wkroczyli do Stołpców. Zdobyli komendę policji. W tym samym czasie inne grupy podpaliły dworzec i siedzibę starostwa. Jeszcze inne grabiły sklepy. Głównym celem było jednak więzienie. W czasie napadu uwolniono około 150 działaczy Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi.

Kresowa stanica
Źródło zdjęć: © rp.pl | rp.pl

W latach zimnej wojny Berlin nazywano Frontstadt, czyli miasto frontowe. W latach międzywojennych Rzeczpospolita też miała swoje miasto frontowe - Stołpce. Tu kończył się świat Zachodu i zaczynała się sowiecka antycywilizacja. Tu pasażerowie linii kolejowej Paryż - Warszawa -Moskwa - Władywostok przesiadali się z trakcji europejskiej na kolej szerokotorową. Miasto nad Niemnem szturmowali sowieccy dywersanci, tu wymieniano szpiegów i do tego miasta przedzierali się przez zieloną granicę uciekinierzy z „Raju krat". Stołpce były na tyle sławne, że w 1930 roku trafiły nawet na karty belgijskiego komiksu z Tintinem. Polakom, których skierowano tu dla obrony wschodnich granic II RP, po ?17 września 1939 roku przyszło za swoją misję zapłacić najwyższą cenę.

Miasto słupów

Do historii Stołpce wkroczyły w 1593 roku, kiedy Halszka Kmicianka Słuszkowa, wdowa po staroście krzyczewskim Mikołaju Słuszce, ufundowała miasteczko. Ród Słuszków władał Stołpcami 200 lat. Potem kresowy gród przechodzi na własność książąt Czartoryskich.

Po latach nazwę Stołpce próbowano wywodzić od kamiennych słupów - „stołbów", które rozdzielały dobra Słuszków (potem Czartoryskich) od posiadłości Radziwiłłów. W czasie wojen Rzeczpospolitej z Rosją w XVII wieku i w czasie wojny północnej Szwecji z Rosją na początku XVIII wieku miasteczko spłonęło. Aż do połowy XIX wieku nie odznaczało się niczym szczególnym. Los się uśmiechnął do Stołpców w 1871 roku, gdy w okolicach wyznaczono trasę kolejową Moskwa - Brześć, którą potem doprowadzono aż do Warszawy. Nadało to miasteczku strategiczne znaczenie. Pamiętali o tym polscy dowódcy, którzy w październiku 1920 roku w ramach operacji niemeńskiej odbili Stołpce z rąk bolszewików.

A ponieważ był to ważny węzeł kolejowy, Polacy zrobili wszystko, by miasto znalazło się po polskiej stronie granicy ryskiej.

Gdy po normalizacji stosunków między Polską a Związkiem Sowieckim wznowiono pasażerską komunikację kolejową na trasie Paryż - Berlin - Moskwa, to właśnie w Stołpcach dokonywano odprawy pasażerów pociągów jadących z Zachodu do Moskwy i dalej do Władywostoku.

Dokładnie rzecz biorąc w Stołpcach dokonywano odprawy paszportowej, po czym pociąg dojeżdżał do ostatniej polskiej placówki kolejowo-granicznej - Kołosowo, 17 kilometrów od Stołpc. Tu pasażerowie przechodzili granicę pieszo do pierwszej sowieckiej stacji Niegoriełoje, gdzie czekał na nich skład dostosowany szerokością osi do sowieckich torów.

Stacja w Kołosowie służyła też do dyskretnych kontaktów dyplomatycznych. Najdziwniejszym epizodem było bodaj przekazanie Polsce przez ZSRS szczątków Stanisława Augusta Poniatowskiego w 1938 roku. Wylew Newy wymył prochy króla z krypty leningradzkiego kościoła św. Katarzyny i Sowieci postanowili zwrócić targowiczanina władzom w Warszawie.

Wjazd do Związku Sowieckiego w Kołosowie znaczyła drewniana brama nad torami z napisem: „Priwiet trudiaszczim zapada" - „Pozdrowienie dla ludzi pracy Zachodu". Ale gdy Moskwie zależało na jakimś wyjątkowo ważnym gościu, wtedy pryncypializm ideologiczno-propagandowy ustępował. W 1928 roku na czas wizyty króla Afganistanu Amanullaha Chana w ZSRR, który jechał salonką z Warszawy do Moskwy, internacjonalistyczne hasło zasłonił na chwilę napis: „Priwiet Szachu Afganistana".

Wojna bez wojny

Mieszkańcy Stołpc, którzy uwierzyli, że koniec wojny polsko-sowieckiej i pokój ryski przyniosą stabilizację, szybko wyzbyli się złudzeń. Zwłaszcza że trwający na tych terenach od 1916 roku konflikt wyprodukował setki zdemoralizowanych bandytów, wywodzących się głównie z ludności białoruskiej, ale również Polaków, Rosjan oraz Żydów. Poza tym początek lat 20. to epoka, gdy Rosja ???Sowiecka w epoce NEP (Nowej Polityki Ekonomicznej) nie była jeszcze tak szczelnie zaryglowana jak w późniejszych latach. Przez granicę sowiecko-polską pełną parą szedł więc przemyt ludzi i towarów, co tak plastycznie opisywał Sergiusz Piasecki w „Kochanku wielkiej niedźwiedzicy".

Wreszcie - korzystając z chaosu i bandyterki - po Kresach hulały wrogie Polsce oddziały partyzancko-dywersyjne. Początkowo największym problemem polskich władz były grupy partyzanckie spod znaku Białoruskiej Rady Narodowej, które operowały z terenu nieprzyjaznej Polsce Litwy Kowieńskiej. Potem o ból głowy przyprawiały powstańcze oddziały Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi (KPZB), a faktycznie kadrowe bojówki atakujące Polskę pod nadzorem sowieckiego wywiadu. Moskwa prowadziła wówczas dość chaotyczną, ale jednocześnie awanturniczą kampanię nękania „burżuazyjnych dyktatur", które graniczyły z ZSRS. Władze w Warszawie, nieco uśpione zwycięstwem w 1920 roku, na liście priorytetów długo nie umieszczały konieczności utworzenia solidnych sił ochrony granicy. Policjantów było za mało i nie byli wyszkoleni do akcji na leśno-bagnistych terenach. A miejscowa ludność białoruska słuchała zapewnień komunistycznych partyzantów, że polska władza i granica ryska są tymczasowe. Wśród Białorusinów, którzy ulegali
rewolucyjnej propagandzie, rosła sława lokalnych czerwonych watażków: Cyryla Orłowskiego, Stanisława Waupszasowa, Aleksandra Rabcewicza czy Józefa Muchy-Michalskiego. Bolszewicy demonstracyjnie rozgłaszali, czyim dziełem były poszczególne ataki na posterunki policji i urzędy polskiej administracji.

Kulminacja sowieckiej dywersji przypada na 1924 rok. W Moskwie zwolennikiem tej „wojny bez wojny" był Michaił Frunze, zastępca komisarza spraw wojennych i morskich, który lansował politykę destabilizowania „bliskiej zagranicy". Operacje przygotowywał w Moskwie tzw. Zakordot, czyli Zakordonnyj Otdieł, organizacja założona w 1920 r. jako sekcja Czeki do spraw dywersji poza granicami Rosji Sowieckiej. I tak w grudniu 1924 roku Komintern i sowieckie służby komunistyczne próbowały dokonać zamachu stanu w Tallinie - stolicy niepodległej Estonii. Jak podaje historyk polskich kresów Wojciech Materski, w tym samym 1924 roku na terenie wschodnich województw RP naliczono „ponad 200 większych napadów i aktów dywersji, w których wzięło udział ok. 1000 bandytów, a zginęły co najmniej 54 osoby".

Jedną z najbardziej upokarzających dla Polski porażek był bolszewicki atak na Stołpce w nocy z 3 na 4 sierpnia 1924 roku. Oficer sowieckiego wywiadu Stanisław Waupszasow na czele oddziału ok. 150 bojówkarzy uzbrojonych w broń maszynową i granaty przeszedł granicę z ZSRS, po drodze wchłaniając mniejsze grupki prosowieckie. W środku nocy dywersanci wkroczyli do Stołpc. Najpierw zdobyli komendę Policji Państwowej. W tym samym czasie inne grupy podpaliły dworzec kolejowy i siedzibę starostwa. Jeszcze inne grabiły sklepy. Głównym celem było jednak rozbicie miejscowego więzienia. W czasie napadu uwolniono około 150 działaczy Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi na czele z Josifem Loginowiczem i Stanisławem Mertensem. Gdy w końcu do Stołpc dotarły oddziały polskich ułanów, znalazły zwłoki siedmiu policjantów i urzędnika starostwa. Większość bojówkarzy uciekła przez granicę, oprócz dwóch Sowietów i dwóch miejscowych, którzy, schwytani, przyznali się do ukończenia kursu dywersyjnego w Mińsku. Szok polskiej
opinii publicznej był niebywały. Okazało się, że Sowieci mogą wkraczać do polskich miasteczek jak bandyci z westernów i uwalniać swoich więzionych kompanów. Tygodnik „Światowid" pisał: „Z drżeniem kładą się co dzień spać mieszkańcy kresowych osiedli. Rząd musi poczynić kroki bardzo energiczne, na straży tych ziem postawić bardzo liczne zastępy służby bezpieczeństwa publicznego, uposażyć je dobrze i troszczyć się o los wdów i sierot, tych, którzy na posterunku w walce z destrukcyjnymi żywiołami życie swe złożyli".

Powszechne wzburzenie skłoniło ówczesnego ministra spraw wojskowych Władysława Sikorskiego do powołania Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP). Zrozumiano, że wobec agresji ze wschodu granicy muszą bronić jednostki wojskowe, a nie straż graniczna. Zwłaszcza że konieczność powołania KOP potwierdził kolejny upokarzający incydent, który wydarzył się w krótkim czasie.

23 września 1924 roku sowiecka grupa dywersyjna Kiryła Ostrowskiego wysadziła tory na linii Brześć - Łuniniec i zatrzymała pociąg, w którym podróżowali m.in. wojewoda poleski Stanisław Downarowicz, senator PSL „Piast" Bolesław Wysłouch, biskup miński Zygmunt Łoziński, komendant okręgowy Policji Państwowej insp. Józef Mięsowicz oraz kilkunastu policjantów. Wojewoda Downarowicz i inspektor Mięsowicz mieli zostać wychłostani. Po akcji Sowieci bez problemów przeszli na drugą stronę granicy.

Powołanie KOP istotnie uszczelniło granicę. Zadbano o specjalistyczne wyszkolenie i niezłe wyposażenie oddziałów, do których kierowano wyłącznie oficerów i żołnierzy z zachodnich województw Polski. Symbolem tego rozmachu stało się wybudowanie w Stołpcach lotniska wojskowego. Ale uspokojenie na granicy w latach 1924-1928 Polska zawdzięczała - o paradoksie - dojściu do władzy w ZSRS Józefa Stalina. Odrzucał on dyletancką taktykę dywersji wobec sąsiadów. Uważał, że najpierw należy rozbudować przemysł ciężki i zbrojeniowy, a dopiero potem runąć na Zachód. Wtedy czerwoni watażkowie przestali być potrzebni. Okiełznano ich brutalnie. Słuch zaginął o jednym z najsłynniejszych Józefie Musze-Michalskim. Lepiej powiodło się zdobywcy Stołpców Stanisławowi Waupszasowowi. W latach 30. wysłano go do Hiszpanii, a w czasie II wojny światowej kierował zgrupowaniem partyzanckim na Białorusi. Umarł jako generał KGB w 1976 roku.

Tintin jedzie do ZSRS

Częstym motywem filmów o latach 30. są sceny wjazdu pociągów międzynarodowych w granice III Rzeszy. Kontrola dokumentów przez oficerów gestapo ma wprowadzić przybyszy w aurę grozy panującą w hitlerowskich Niemczech. Podobną atmosferę odmalowywali w swoich wspomnieniach przyjezdni z Zachodu, którzy przekraczali granicę sowiecką.

W komiksie z 1930 roku dzielny dziennikarz Tintin trafia na sowiecką graniczną stację z napisem „Stołbcy". Autor, Belg Georges Remi, popełnił błąd - jak wiemy pierwszą sowiecką stacją było Niegoriełoje, ale ta pomyłka oznacza, że Stołpce jako wrota do ZSRS znane były nawet w dalekiej Brukseli. Remi nigdy nie był w Sowietach, ale doskonale odmalował atmosferę wrogiej nieufności jaka uderzała każdego przybysza z wolnego świata.

Z kolei Włodzimierz Majakowski, jeden z niewielu literatów, którym pozwolono na podróż na Zachód, w „Wierszu o sowieckim paszporcie" tak opisał rzekomą reakcję kapitalistycznego pogranicznika na swój dokument:

Aż nagle usta / przekrzywi grymas, / jakby ukłucie / poczuł zdradzieckie

To pan urzędnik /łaskawie trzyma /- czerwonoskórą / moją książeczkę

Trzyma - jak bombę / trzyma -jak jeża / jak brzytwę dwusieczną / jak anakondę

kiedy się w palcach / nagle rozpręża / i syczy jadem / dwudziestu żądeł.

Motyw spotkania człowieka sowieckiego z ludźmi z zachodniego świata odnajdujemy w propagandowej książce komunisty Mikołaja Ostrowskiego „Jak hartowała się stal". Bohater, członek partii komunistycznej i elektryk Pawka Korczagin zostaje wezwany do naprawienia awarii w wagonach polskich dyplomatów akredytowanych w ZSRS. Niespodziewanie spotyka swoją dawną polską sąsiadkę z dzieciństwa Nelli Leszczyńską. „Dwa lśniące wagony komunikacji międzynarodowej stały przy pierwszym peronie dworca. (..) Paweł podszedł do wspaniałego Pullmana". Po wejściu elektryka do przedziału pani Leszczyńska zaczyna rozmowę: „ - Proszę mi powiedzieć, czy to prawda, że nasz dom jest splądrowany i w ruinie? Na pewno altanka i wszystkie klomby są zniszczone? - ze smutkiem spytała Nelli.

- Dom jest teraz nasz, a nie wasz i nie mamy żadnego interesu, by go rujnować.

Nelli uśmiechnęła się sarkastycznie:

- Oho, was widocznie też nauczyli. Ale nawiasem mówiąc, to jest wagon misji polskiej i w przedziale jestem panią, a wy jak byliście niczym, tak pozostaliście. Wy i teraz pracujecie, żebym ja miała światło".

Na takie dictum dumny komunista wybucha: „- Dla was paniusiu, nie wbiłbym nawet zardzewiałego gwoździa, ale skoro burżuje wymyślili dyplomatów, trzymamy fason, nie rąbiemy im głów, nawet się po chamsku nie zachowujemy, nie przymierzając jak pani.

Policzki Nelli oblały się pąsem. - Wyobrażam sobie, cobyście ze mną zrobili, gdyby udało się wam dobyć Warszawę".

Warto zwrócić uwagę na to ostatnie zdanie z książki napisanej w latach 1932-1934 przez pisarza, który został ranny w sierpniu 1920 roku w czasie walk pod Lwowem. Jak widać, poczucie zawieszenia rozgrywki polsko-bolszewickiej dręczyło obie strony. W takich miejscach jak Stołpce czy w Kołosowie musiało być ono szczególnie dojmujące.

W 1925 roku właśnie w pociągu ze Stołpców do Kołosowa miał miejsce znamienny incydent. Od 1921 roku w Kołosowie wymieniano więźniów między Polską a ZSRS. Sowieci w zamian za swoich agentów i działaczy Komunistycznej Partii Robotniczej Polski wydawali aresztowanych duchownych lub agentów polskiego wywiadu. Tą drogą wrócili do kraju udręczony przez Czeka biskup mohylewski Jan Cieplak czy biskup miński Zygmunt Łoziński. Takie wymiany miały wielu cichych przeciwników, szczególnie w służbach policyjnych, które często miesiącami tropiły sowieckich agentów w Polsce. Zwolennicy procederu wskazywali zaś, że dają one nadzieję wiezionym polskim wywiadowcom, iż w końcu zostaną wydobyci z sowieckich kazamatów. Ta nadzieja pomaga im wytrzymać śledztwo w lochach czerezwyczajki.

29 marca 1925 roku polskim pociągiem z Białegostoku do Stołpców przywieziono dwóch cennych sowieckich agentów - oficerów Wojska Polskiego: porucznika Walerego Bagińskiego i podporucznika Antoniego Wieczorkiewicza. Zostali oni skazani za terrorystyczny zamach w warszawskiej Cytadeli w październiku 1923 roku. Zdrajców miano zawieźć pod mocną eskortą do granicy, gdzie miało dojść do wymiany więźniów. Po sowieckiej stronie dla Bagińskiego i Wieczorkiewicza przygotowano komitet powitalny i orkiestrę. Traf chciał, że do komendy w Stołpcach zajrzał tego dnia wracający ze żmudnego pościgu za sowieckimi dywersantami starszy przodownik policji Stanisław Muraszko. Gdy się dowiedział, że patrol ze Stołpców ma eskortować więźniów do Kołosowa, zaproponował, że wzmocni straż. W czasie przejazdu pociągu specjalnego do granicy - Muraszko nagle wyciągnął pistolet. Zanim inni policjanci zdążyli zareagować, zastrzelił obu komunistów. Wybuchł skandal. Do wymiany nie doszło. W ZSRS Bagińskiego i Wieczorkiewicza ogłoszono
męczennikami. W Polsce sąd w Nowogródku skazał Muraszkę na dwa lata więzienia, za okoliczność łagodzącą uznając „głęboką emocję w trakcie zabójstwa". Według spisu z 1921 roku Stołpce liczyły 2956 mieszkańców. Najwięcej było wyznawców religii mojżeszowej - 1428 osób, potem prawosławnych - 1116 osób, katolicy znaleźli się dopiero na trzeciej pozycji - 403 osoby, na końcu ewangelicy - siedem osób. Za Polaków uważały się jednak 804 osoby - co przeczy zbitce Polak-katolik. W latach 30. Stołpce liczą już około ośmiu tysięcy mieszkańców. Te dodatkowe pięć tysięcy ludzi to urzędnicy administracji, szpitala, żołnierze KOP, kolejarze z węzła kolejowego i nauczyciele. W odróżnieniu od chaotycznych rządów z lat 1921-1926 - lata trzydzieste to konsekwentne kreowanie Stołpców na ośrodek państwa polskiego na Kresach.

Koniec świata

W 1938 roku było to już zupełnie inne miasto niż biedna, drewniana mieścina sprzed 1921 roku. W 1926 roku wybudowano nowoczesny dworzec i wraz z nim specjalne osiedle dla pracowników kolejowych i urzędników państwowych. Powstał nowy gmach gminy i sądu. KOP otrzymał koszary. W 1935 roku w nowym budynku otwarto gimnazjum i liceum im. Tadeusza Hołówki, niedoszłego wojewody lwowskiego zastrzelonego przez ukraiński OUN w 1931 r. Powstał też gmach klubu obywatelskiego „Reduta" z własną kawiarnią, bilardem i salą balową. Myślano o rozwoju turystyki. Nad Niemnem zbudowano stanicę turystyczną z przystanią dla kajaków, tarasem widokowym i restauracją. Katolicy zaczęli odbudowywać jeszcze przedrozbiorowy kościół podominikański św. Kazimierza. Duch kresowej stanicy ożywiał dumę urzędników, których kierowano tu z centralnej Polski.

Ten świat runął w niedzielę 17 września 1939 roku. Wiktor Krzysztof Cygan, autor monografii „Kresy we krwi", pisze: „Odcinek osłaniany przez słaby liczebnie (2 baony) pułk KOP „Snów" ppłk. Jacka Jury znalazł się na kierunku głównego uderzenia wojsk Frontu Białoruskiego. Skoncentrowane oddziały Dzierżyńskiej Grupy Konno-Zmechanizowanej (20 baonów piechoty, 12 pułków kawalerii, ok. 920-930 wozów bojowych) miały druzgocącą przewagę nad baonem KOP „Stołpce" ppłk. Stanisława Krajewskiego. Już do godz. 5.00 zostały zdobyte strażnice „Kołosowo", „Bardzie", „Morozowice". W ręce napastników wpadło 30 obrońców tych dwóch ostatnich strażnic, wśród nich byli ranni. (..) Załoga strażnicy „Kołosowo" po walce, w której nieprzyjaciel użył artylerii, zdołała się wycofać".

Eugeniusz Kowalski, jeden z polskich mieszkańców Stołpc, wspomina: „Od strony wschodniej dolatywał szum silników. [...] Czołgi stanęły przed mostem. Ulicą Dominikańską szli ostatni nasi żołnierze, narzekali i klęli, że na granicy nie ma wojska [...] Los pojedynczo wycofujących się żołnierzy był różny, niektórym udało się zmienić mundur na byle jakie ubranie, inni trafiali do niewoli, a niektórzy wybierali śmierć. Przy drodze do Zajamna na północny zachód od miasta pewien kapral, nie chcąc poddać się do niewoli, rozerwał się granatem. Od strony przedmieścia przez przejazd kolejowy wjechała do miasta tankietka. [...] Żydzi biegli z kwiatami witać najeźdźców".

Autor jest publicystą tygodnika „Do Rzeczy"

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)