PublicystykaKrawczyński: "Przekleństwa kobiet są OK" [OPINIA]

Krawczyński: "Przekleństwa kobiet są OK" [OPINIA]

"Uczymy młodych palić ludzi żywcem, ale nie pozwalamy im napisać na samolotach słowa 'pier...lić', bo to nieprzyzwoite" - mówił pułkownik Kurtz w filmowym klasyku F.F. Coppoli. A teraz przeskakujemy z Wietnamu do Polski 2020 roku. Jaki kraj, taki "Czas Apokalipsy".

Protest pod Pałacem Arcybiskupów Warszawskich
Protest pod Pałacem Arcybiskupów Warszawskich
Źródło zdjęć: © NurPhoto, Getty Images

Cofnęliśmy w niedzielę zegarki o godzinę. Heh, co to jest, gdy instytucja, będąca Trybunałem Konstytucyjnym wyłącznie w nazwie, cofnęła nas kilka dni temu o jakieś 500 lat.

Mamy rzeczywistość jak z "Opowieści podręcznej", polskim kobietom grozi wizja donoszenia ciąży, w chwilę po której zakończeniu dziecko będzie musiało umrzeć. O tym, że samym życiom matek też będzie groziło niebezpieczeństwo, a także trauma, jak choćby po gwałcie, nie wspominając.

A jednak dla wielu obserwatorów politycznych i polityków - od prawa do lewa - najbardziej oburzające w protestach tysięcy Polek jest to, że ktoś śmiał powiedzieć brzydkie słowo na "w".

Mówicie tak, bo nie macie nic innego do powiedzenia - i nigdy nie mieliście. A przy okazji, chcę powiedzieć, dlaczego przeklinanie jest OK i nikt nie powinien odbierać do tego prawa kobietom.

Przeklinanie - takie niekobiece, prawda? 

Wobec przeklinania utarło się przekonanie, że jest ono "niekobiece". Mówi się także, że korzystanie z wulgaryzmów to oznaka lenistwa językowego albo braku taktu.

Być może dla wielu mężczyzn, którzy chcieliby redukować kobiety nie tylko do roli inkubatorów, ale i kogoś, kto ma tylko "ładnie wyglądać" - ciskająca bluzgami kobieta to szokujący widok. Chyba właśnie dlatego, że jeszcze nie widzieli w swoim życiu kobiety, która się naprawdę zdenerwowała. Kobiety, którą sami poniekąd "stworzyli".

Przeklinanie jest skuteczne, właśnie dlatego, że jest "złe" i "nieodpowiednie". Chociaż to brzmi jak paradoks, jest ono narzędziem terapauetycznym i wyzwalającym. Na jego korzyść przemawia również w wielu aspektach nauka. Po kolei.

Przeklinanie oczyszcza i wzmacnia ducha. Potwierdza to nauka 

Jeśli nie wiecie tego z "Pogromców mitów", to także kilka badań akademickich udowodniło, że używanie bluzgów zwiększa naszą umiejętność znoszenia bólu.

W eksperymencie dra Richarda Stephensa z angielskiego Uniwersytetu Keele, uczestnicy badania zanurzali ręce w lodowatej wodzie. Osoby, które wspomagały się przekleństwami mogły wytrzymać aż o 50 proc. dłużej niż te, które używały słów "neutralnych".

W innym badaniu Stephens sprawdzał czy bluzgi mają wpływ na wykonywanie ćwiczeń fizycznych. W jednym z nich należało pedałować na rowerze z obciążnikami i ściskać jednocześnie w ręku dynamometr. Jak się okazało - osobom, które w trakcie posługiwały się przekleństwami, także lepiej poszło niż tym, które wstrzymały się od bluzgów.

Oczywiście - same słowa w sobie nie mają nadają nam magicznej mocy czy wytrzymałości. Według naukowców, emocjonalne oczyszczenie bierze się z faktu, że sięgnęliśmy po zakazane słowo. A skoro jesteśmy w tym temacie.

Przekleństwa są "złe", bo sobie to wmówiliśmy 

Benjamin K. Bergen, profesor Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego specjalizujący się w procesach poznawczych ludzkiego umysłu, wysnuł ciekawą tezę. Autor książki "What the F. Co przeklinanie mówi o naszym języku, umyśle i nas samych" nazwał ją "paradoksem wulgarności".

Z grubsza chodzi o to, że my jako dzieci myślimy, że słowa takie, jak "k..." albo "wyp..." są brzydkie wyłącznie dlatego, że taki przekaz wpajali nam wszyscy wokół. Ich wydźwięk jest potężny, tylko dlatego, że my stworzyliśmy w społeczeństwie takie warunki.

W takich okolicznościach podobne wyrażenia stają się "zakazanym owocem", rzeczą tabu. Gdyby ich nie cenzurować, te słowa po prostu by spowszedniały.

Przekleństwa i ich status "zabronionych" są więc wyłącznie tworem kulturowym - podtrzymywanym przez kolejne pokolenia jako narzędzie tłumienia ekspresji. Mówiąc potocznie - diabeł jest straszny wyłącznie dlatego, że sami go takim wypielęgnowaliśmy.

Solidarne przeklinanie to oznaka zaufania 

Jak się okazuje, naukowcy z Australii (Michael Haugh z Griffith University w Brisbane) i Anglii (Derek Bousfield z University of Central Lancashire) dowiedli, że efektywnie pracujące zespoły w branży produkcyjnej i informatycznej często przeklinały w rozmowach i żartach kierowanych między sobą. Ci sami pracownicy częściej również zgłaszali w raportach wyższy poziom zaufania do swoich przeklinających współpracowników.

Wtóruje im także inna, międzynarodowa grupa badaczy (G. Feldman, H. Lian, M. Kosiński i D. Stillwell), którzy w osobnym opracowaniu doszli do wniosku, że w miejscach pracy "osoby używające przekleństw miały mniejszą skłonność do kłamania i manipulacji, a większą do integrowania się z innymi". Użycie przekleństw ujawnia to, jak naprawdę się czujemy. Wiele osób skrywa te uczucia - tak przed nimi samymi, jak i innymi. Stosowanie ich przez protestujących to oznaka solidarności.

Wulgarność nie oznacza ubogiego języka. Wręcz odwrotnie 

Między bajki można włożyć przekonanie, że używanie wulgaryzmów zawsze oznacza ograniczony zasób słownictwa. Specjalizujący się w tematyce przekleństw w języku dr Timothy Jay z Massachusetts College of Liberal Art mówi wręcz, że to mit.

Jako współautor badania z 2015 r. (opublikowanego w dzienniku naukowym "Language Sciences") sprawdzał umiejętność tworzenia słów zaczynających się od poszczególnych liter. Co się okazało? Osoby, które były w stanie wymyślić ich najwięcej, stworzyły zarazem najwięcej wulgaryzmów. 

Język, o którym tutaj mówimy, wyraża jedynie złość, jak również jest narzędziem katharsis. Owo oczyszczenie nigdy by nastąpiło, gdyby zabutelkować w środku te wszystkie uczucia. A jak pokazuje skala zjawiska, jakie widzimy na ulicach, pewne rzeczy (i nie chodzi już tylko o język) tłumiono zbyt długo.

Z naukowego oraz społecznego punktu widzenia nie ma w wulgaryzmach protestujących nic złego. A wręcz są one wskazane. Należy jednak pamiętać - nie są one meritum przekazu.

W Polsce alarmują nas o tym, że w sprawie aborcji przekroczono już wszelkie granice. Organizatorki protestów kobiet i wspierające je posłanki mają naprawdę wiele do powiedzenia. Problem w tym, że "po dobroci" nikt nie chciał tego słuchać.

Jak pokazują tendencje w polityce czy w mediach, do tej pory najczęściej o tematach dotyczących kobiet rozmawiano bez kobiet. Na domiar złego, w Polsce brakuje i brakowało od dawna zdrowej debaty publicznej w mediach i dialogu społecznego między rządem a obywatelami.

Tym bardziej, że według badania Instytutu IBRiS, które zleciła Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny w 2016 r., aż 90 proc. Polaków jest przeciwna ingerencji państwa w kwestie dotyczące prokreacji.

Polki dziś pokazują, że nawet w trakcie pandemii nie warto z nimi zadzierać, a w tej sytuacji - nie cofną się już przed niczym. Zdominowany przez PiS Trybunał Konstytucyjny przekroczył Rubikon - kobiety nie pozostaną dłużne.

A jeśli faktycznie do rządzących oraz innych posłów i komentatorów politycznych to nie dociera, to może rzeczywiście lepiej posłuchać niedawnej prośby Donalda Tuska i "odejść czym prędzej". A nawet jeszcze szybciej.

Jakub Krawczyński dla WP Opinie

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)