Skuty lodem staw w parku w Kramatorsku. Wojna jest blisko, ale mieszkańcy i tak przychodzą tu odpocząć© Outriders, WP | Jakub Górnicki

Kramatorsk. Miasto, do którego zbliża się front

Trzydzieści kilometrów od Kramatorska jest front. Z 220 tysięcy mieszkańców została jedna trzecia. W mieście widać głównie żołnierzy. – Wojna to piekło – mówią reporterom Wirtualnej Polski i Outriders ostatni cywilni mieszkańcy miasta. I zaraz dodają, że nie chcą wyjechać. Bo ile razy można uciekać. Bo to ich miasto. Ukraińskie, nie rosyjskie.

Najpierw błysk. Zimne, białe światło rozlewa się po całym mieście. Sekundę później potężny huk.

Radio w remizie Romana zaczyna wypluwać chropowate dźwięki. Rwany dialog: pierwsza jednostka już ruszyła na rozpoznanie. Reszta czeka. Po chwili komunikat:

- Do wszystkich jednostek. Kramatorsk. Ulica Marata. Trafienie w blok mieszkalny.

Kilka minut później Roman widzi obraz jak z katastroficznego filmu.

Dwie klatki schodowe pięciopiętrowego bloku i mieszkania między nimi złożyły się jak domek z kart. W powietrzu unoszą się chmury pyłu. Zaparkowane pod blokami samochody płoną.

Na chodniku, wśród gruzów, leży ciało starszej kobiety. Ubrana w różową koszulę nocną, ma nogi białe jak kreda. Przypomina bardziej manekina niż człowieka, który jeszcze przed chwilą żył.

1 lutego Rosja ostrzelała blok mieszkalny w centrum Kramatorska
1 lutego Rosja ostrzelała blok mieszkalny w centrum Kramatorska© Jakub Górnicki

Roman czuje, jak w górnej kieszeni kurtki wibruje mu telefon. Żona. Nie odbiera. Nie ma czasu. Nie wiadomo, jak dużo ludzi jest uwięzionych pod gruzami. Ktoś mówi, że na dolnych piętrach mieszkała rodzina z szóstką dzieci.

Ktoś krzyczy: Stop! Sprzęt ucicha, wszyscy zamierają. Nasłuchują wołania spod gruzów. Jeden ze strażaków woła: Walentyn! Walentyn! Walentyn!

My też wytężamy słuch.

Ale Walentyn nie odpowiada.

***

Grunt to nauczyć się odróżniać dźwięki wybuchów. Dlatego Semen otwiera okna taksówki. Pojedynczy huk, nadchodzący z daleka, można zignorować. Ale jeśli jest silny, wibrujący, to lepiej rozejrzeć się za schronem.

Czarne Renault Semena ześlizguje się w dół ulicy, w kierunku centrum. Kramatorsk się budzi. Niedaleko strażacy wciąż usuwają skutki nocnego ostrzału, ale ci, którzy zostali w niemal codziennie ostrzeliwanym mieście, nauczyli się prostej zasady: dopóki rakieta nie trafi w twój dom, należy żyć. Najlepiej jednym, dzisiejszym dniem.

Dlatego Semen już realizuje pierwszy kurs.

Pod kioskami z kawą na wynos stoją ludzie.

Ktoś biega w parku.

Za chwilę otworzą się Duhovka i Ria Pizza, dwie najmodniejsze w mieście knajpki. I jedne z nielicznych wciąż działających.

***

Nanieśliśmy na interaktywną mapę Kramatorska reportaże, pokazujące życie cywilnych mieszkańców miasta, do którego zbliża się front. To Wy, Czytelnicy, zdecydujecie, od której historii rozpoczniecie z nami podróż po ostatniej stolicy ukraińskiego Donbasu. Mieście, w którym zawsze jest dziś, bo nie wiadomo, jakie nadejdzie jutro.

KLIKNIJ W ZDJĘCIE, ABY PRZEJŚĆ DO INTERAKTYWNEJ MAPY:

© Outriders, WP | Jakub Górnicki

***

- Kramatorsk spieszy się żyć, bo życie w mieście toczy się równo do godziny 17:00. Potem zapada zmrok. Ulice pustoszeją – mówi Semen, skręcając w ulicę Drużby.

Mijamy ciąg sklepów i butików. Wszystkie zamknięte na cztery spusty. Witryny pozabijane płytami z dykty. Po prawej stronie widać park im. Puszkina. Jeden z symboli przedwojennej transformacji Kramatorska.

Semen w swojej taksówce
Semen w swojej taksówce© Jakub Górnicki

- Jeszcze parę lat temu to nie był park, tylko pustkowie z dziko rosnącymi krzakami. Ale miasto zainwestowało w przebudowę. Zrobili skatepark, lodowisko, nowe ławeczki. Od zeszłego roku doszły okopy.

Samochód wchodzi w kolejny zakręt i już z daleka widać gmach Pałacu Kultury i Techniki. Biały olbrzym z kolumnami, zbudowany w stylu radzieckiego klasycyzmu.

Lekko zgarbiony, ubrany w jednokolorowy dres Semen zmierza szybkim krokiem przez wyłożony granitowymi płytami, rozległy plac Wolności. Pod białymi adidasami skrzypi śnieg.

- W 2018 roku plac został odrestaurowany. Tu, na środku, w lecie działały podświetlane fontanny. Zimą ustawiano miejską choinkę. Dzieci kochały to miejsce - tłumaczy.

Ale dorośli mniej. W 2014 główny plac Kramatorska wciąż nosił imię wodza rewolucji, a w miejscu obecnych fontann stał pomnik Lenina. To właśnie tutaj prawie dziewięć lat temu zaczęła się "rosyjska wiosna".

Pałac Kultury i Techniki w Kramatorsku
Pałac Kultury i Techniki w Kramatorsku© Jakub Górnicki

Rosjanie, stylizowani na "buntowników z ludu", zajęli pobliski ratusz, a policjanci biernie się temu przyglądali. Wielu z nich miało na mundurach pomarańczowo-czarne wstążki św. Jerzego, symbol separatystów.

Po trzech miesiącach okupacji ukraińskie wojsko wypędziło separatystów. A miasto niespodziewanie dostało życiową szansę, bo po utracie Doniecka władze obwodu przeniosły się właśnie tutaj. Z sennej, zaniedbanej mieściny Kramatorsk stał się nową stolicą Donbasu.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

***

Fala wewnętrznej emigracji powiększyła miasto o jedną czwartą. Uciekinierzy z Doniecka, Ługańska, Gorłówki i innych okupowanych donbaskich miast sprowadzili ze sobą biznes i nową energię.

- Kramatorsk odżył. Zaczęto restaurować stare budynki, budować drogi, otwierać parki. Pojawiały się nowe sklepy, butiki, restauracje. Miasto gwałtownie się rozwijało – wspomina z sentymentem Oleksandr.

W Doniecku był dyrektorem dużego zakładu przemysłowego. W Kramatorsku – kiepsko zarabiającym wykładowcą z żoną i drugim dzieckiem w drodze.

- Zaczynaliśmy życie od zera.

Trochę własnych oszczędności, dotacja z programu ONZ i Oleksandrowi udało się uruchomić własną fabrykę w Kramatorsku. Biznes szybko się rozwinął. Oleksandr rozglądał się za kolejnym przedsięwzięciem, bardziej kameralnym.

22 lutego z dwójką przyjaciół otworzyli barber shop. Dwa dni później zaczęła się inwazja. Rosjanie błyskawicznie zajmowali kolejne miasta i wsie. Na południu atakowali od strony Torecka. Od wschodu nacierali na Siewierodonieck. Na północy zajęli Łyman i doszli aż do brzegu rzeki Torec.

Oleksandr zaczynał w Kramatorsku życie od zera
Oleksandr zaczynał w Kramatorsku życie od zera© Licencjodawca

Front podszedł pod miasto na niecałe 25 kilometrów. Nikt nie miał złudzeń, co jest kolejnym celem Rosjan.

Oleksandr zabrał rodzinę i wyjechał. Czuł, że po raz drugi traci dom. Ale we wrześniu ruszyła ukraińska kontrofensywa. Nad Łymanem znów załopotała żółto-niebieska flaga.

Oleksandr wrócił do Kramatorska. Ale to było już zupełnie inne miasto. Z 220 tysięcy mieszkańców została niecała jedna trzecia. Cały przemysł stanął. Działały tylko nieliczne lokale usługowe, fast foody, parę restauracji. Na opustoszałych ulicach prawie nie było widać cywili.

Ale było mnóstwo wojskowych, z których większość nosiła brody.

*** 

Już w pierwszych dniach wojny Tetiana podjęła decyzję: nigdzie z Kramatorska nie wyjadę.

Widziała, jak przez miasto przetaczają się tysiące uchodźców z ogarniętego wojną wschodu. Zestresowane kobiety, dzieci, starcy. Zwierzęta w prowizorycznych kontenerach. Toboły z dorobkiem życia. Wielogodzinna tułaczka. Najpierw autokarem, później pociągiem ewakuacyjnym na zachód kraju.

W ataku na dworzec kolejowy w Kramatorsku zginęło 60 osób
W ataku na dworzec kolejowy w Kramatorsku zginęło 60 osób© Licencjodawca

A potem ten bestialski atak. Rankiem 8 kwietnia na dworcu w Kramatorsku i jego okolicy tłoczyło się około czterech tysięcy osób. Wtedy dwie rakiety Toczka-U spadły na dziedziniec stacji. Zabiły 60 osób, w tym siedmioro dzieci.

Parę miesięcy później dworzec znów działa. Ale w poczekalni siedzą tylko wracający z frontu żołnierze. Mają ogorzałe od mrozu i wiatru twarze i przerażająco puste spojrzenia.

Pociąg wjeżdża na peron, chwilę później przez hol dworca pośpiesznie przechodzą cywile. Są już na zewnątrz, gdy zaczyna wyć alarm przeciwlotniczy. Czuć napięcie. Ktoś zawraca. Ktoś inny nerwowo obserwuje niebo.

Inni przeglądają w komórkach lokalne media. Wczoraj Rosjanie ostrzelali blok mieszkalny. A dziś? Dziś rakiety spadły w centrum miasta, na podwórko między blokami.

Pociąg odjeżdża bez opóźnień.

- Co ma być, to będzie. Od losu nie uciekniesz – mówi Tetiana. Już nie boi się ostrzałów.

Bardziej przeraża ją niepewność życia uchodźcy.

- Rok temu straciłam męża w wypadku samochodowym. Siostra mieszka w Rosji. Jest za Putinem. Nie utrzymuję z nią kontaktu. Rodzie zmarli dawno temu. Zostaliśmy z synem sami. Gdzie mamy jechać? Prosić kogoś o pomoc? Ja do tego nie przywykłam – mówi, wzruszając ramionami.

Na początku przesiedleńcom oferowano bezpłatne mieszkania. Teraz za wszystko trzeba płacić. Albo żyć wśród setek innych osób w centrach dla uchodźców. Pracy nie znajdziesz. Zasiłek wynosi 2220 hrywien (niecałe 270 złotych).

- Dopóki mam tu pracę, na pewno nie wyjadę – powtarza Tetiana.

Od kilku miesięcy zarabia na życie w dużej organizacji międzynarodowej. Codziennie, siedem dni w tygodniu, przyjeżdża rano na obrzeża miasta. W prowizorycznej kuchni kobiety przygotowują dwa tysiące posiłków dla mieszkańców zniszczonego Łymanu. Zupa, kanapka, kubek kawy.

Tetiana pracuje przez siedem dni w tygodniu
Tetiana pracuje przez siedem dni w tygodniu© Jakub Górnicki

Ktoś musi tam pojechać i rozdać to jedzenie.

- Dziewczyny się boją. Łyman jest coraz częściej ostrzeliwany. Ja nie mam z tym problemu. Boję się tylko jednego. Syn za parę tygodni ma siedemnaste urodziny. Co jeśli go zabiorą do wojska?

***

Czarna taksówka Semena przebija się obwodnicą Kramatorska. Mija lawety z ciężkim sprzętem wojskowym. Jadą czołgi, transportery opancerzone, obrona przeciwlotnicza, działa. Dzień i noc, w kierunku Bachmutu i z powrotem.

Obok przemykają pickupy we wszystkich odcieniach khaki. Te oznaczone krzyżem pędzą z ogromną prędkością. Wiozą z frontu ciężko rannych żołnierzy.

Semen zawsze przepuszcza wojskowych na drodze.

- Mnie się nie śpieszy, a każda sekunda może decydować o czyimś życiu.

Zatrzymujemy się pod barber shopem Oleksandra. Nagle trafiamy do hipsterskiego świata, kompletnie nie pasującego do ponurych realiów życia w mieście. Z głośników lecą podbite basem rapowe kawałki. Semen przybija piątkę z Oleksandrem. Siada na skórzanej kanapie. Popijając kawę z ekspresu wertuje leżące przy stoliku komiksy.

Oleksandr odbiera telefony od klinetów
Oleksandr odbiera telefony od klinetów© Jakub Górnicki

Oleksandr uwija się przy desce recepcyjnej. Co chwilę dzwoni telefon.

- Tak, pracujemy przez siedem dni w tygodniu. Nie, w tym tygodniu już nie mamy wolnych terminów. Mogę zaproponować przyszły wtorek.

Wojskowa poczta polowa z ust do ust podała wieść, że w Kramatorsku znowu pracuje barber. Żołnierze sami zaczęli przychodzić do salonu.

- Chcieliśmy obsługiwać wojskowych za darmo albo chociaż ze zniżką. Ale oni nam tłumaczyli: mamy pieniądze, państwo dobrze płaci, a jeśli zbankrutujecie, będzie to nasza strata. Szybko zrozumieliśmy, że tu nie chodzi tylko o wygląd. Mamy do spełnienia ważną misję – mówi Oleksandr.

Czasem do salonu przychodzą żołnierze, którzy spędzili siedzieli dwa-trzy miesiące w okopach. Zawstydzeni własnym wyglądem. Oleksandr częstuje ich kawą, zagaja rozmowę. Kiedy trochę wyluzują, wyciągają komórki. Pokazują zdjęcia:

- Tak wyglądałem przed wojną. Zrobisz mi to samo?

Wychodzą odmienieni.

- To dla nich krótka chwila, w której mogą poczuć się "normalnie". Jak w czasach pokoju – mówi Oleksandr.

Dmytro, współwłaściciel barber shopu, strzyże wojskowego
Dmytro, współwłaściciel barber shopu, strzyże wojskowego© Jakub Górnicki

Do salonu wchodzi kolejny klient. Piętnaście minut temu wyszedł stąd z idealnie przystrzyżoną brodą. Teraz, czerwony na twarzy, mówi z zażenowaniem:

- Żona kazała wrócić. Mam zgolić wąsy.

Chłopaki wybuchają śmiechem, potem ze zrozumieniem kiwają głowami. Parę minut później czarny wąs znika z twarzy wojskowego. Żołnierz dziękuje. Na odchodne cedzi przez zęby:

- Jak ja tęsknię za Bachmutem.

***

Nad ranem strażacy już mają pewność: pod gruzami zniszczonego bloku nie ma już nikogo żywego. Roman kończy zmianę. Wraca do domu, zrzuca przepocone ubrania, ale jest zbyt zmęczony, żeby spać. Sprząta, szykuje śniadanie. Robi wszystko, żeby odciągnąć myśli od koszmaru zeszłej nocy.

Kiedy dochodzi do siebie, w końcu oddzwania do żony. Już o wszystkim przeczytała w mediach. Ale Roman i tak pomija niektóre szczegóły. Nie mówi, że Rosjanie zabili cztery niewinne osoby. Że jedna z ofiar, dziewczyna, miała dopiero 31 lat. Że widok zbombardowanego bloku w centrum rodzinnego miasta boli, bardzo boli.

Powie tylko, że chłopcy z jednostki znowu pokazali swój profesjonalizm. Że uratowali spod gruzów dwie osoby. Że na szczęście Kramatorsk jest wyludniony. Inaczej liczba ofiar byłaby o wiele większa.

Pod koniec rozmowy Roman poprosi żonę, żeby włączyła kamerkę. Chce zobaczyć ich 3-letnią córeczkę. Już prawie rok mija, od kiedy się ewakuowały. Sam przekonywał żonę do wyjazdu. Psychika małej dopiero się formuje, nie może być tak blisko wojny.

Teraz widuje córkę głownie na wideo. Serce mu się ściska. Znowu ma wrażenie, że to już inne dziecko. Mówi coraz składniej. Tym swoim cienkim głosikiem pewnie stawia pytanie:

- Tato! Tato! Kiedy w końcu przyjedziesz?

- Niedługo, na razie tata ma pracę.

Roman odkłada telefon. Sunia rasy Jack Russell skomli pod drzwiami. Domaga się spaceru. Kiedy wychodzą z klatki schodowej, włącza się alarm przeciwlotniczy. Rozpędza się powoli, jakby zataczał koła, żeby w końcu wejść na najwyższe rejestry dźwięku, budzące w trzewiach panikę.

Roman spaceruje po swoim osiedlu
Roman spaceruje po swoim osiedlu© Jakub Górnicki

Roman na chwilę przystaje pod ścianą budynku. Ocenia sytuację. W końcu rusza przed siebie. Zbyt często alarm uruchamia się dopiero po uderzeniu rakiety.

Osiedle, na którym mieszka Roman, to jedna z najgęściej zaludnionych sypialni Kramatorska. Dziewięciopiętrowe bloki, smętna bladoróżowa elewacja, szerokie podwórka, resztki topniejącego śniegu zamieniającego się w kałuże.

Roman przechodzi wąską ścieżką między dwoma przedszkolami. Z przodu ukazuje się duże szkolne podwórko.

- Chodziłem do tej szkoły. Za parę lat mogłaby uczyć się tu też moja córka.

Od 24 lutego 2022 roku wszystkie szkoły i przedszkola w Kramatorsku są zamknięte. Drogi sprzęt zdemontowano, wywieziono w bezpieczniejsze regiony Ukrainy.

Roman zawraca, przechodzi obok osiedlowego pubu. Zawsze mógł tu spotkać kogoś ze starych kumpli. Wypić kawę, a częściej drinka, pogadać o życiu. Od początku wojny lokal stoi zamknięty. W całym obwodzie donieckim wprowadzono prohibicję. Większość knajp w mieście nauczyła się obchodzić zakazy, ale na brak klientów jeszcze nikt nie wymyślił sposobu.

- Większość przyjaciół mieszkała w okolicznych blokach. Teraz wieczorami panuje tu ciemność. W oknach nie zapalają się już światła. Ktoś siedzi na zachodzie kraju. Ktoś wędruje po Europie – mówi Roman.

Nie ma złudzeń: jeśli Bachmut padnie, Kramatorsk będzie następny. Rosjanie chcą zająć cały obwód. Nie odpuszczą ostatniej stolicy Donbasu.

- Wtedy dowództwo znowu zaproponuje nam ewakuację. Raz już prosili, żebyśmy się przenieśli do obwodu dniepropietrowskiego. Całą jednostką odmówiliśmy. Nikt tego nie żałował. Taka sama odpowiedź będzie i tym razem.

***

Do huku odległych eksplozji mieszkańcy Kramatorska już dawno się przyzwyczaili. Ale dziś jest prawdziwa kanonada. Olga wysiada z taksówki Semena. Nadstawia ucha:

Puff, Puff, Puff. Jeden za drugim. Gdzieś daleko, za miastem. Ale jednak na tyle blisko, że dobrze słychać.

Przy poliklinice dentystycznej, którą prowadzi, zatrzymują się przychodnie. Zdezorientowani też nasłuchują. Artyleria. "Przychody?" (wystrzeliwane przez Rosjan) czy "Wychody?" (odpalane przez Ukraińców).

Raczej jedno i drugie.

Artyleria jest najgorsza, bo tania i Rosjanie mają jej pod dostatkiem. Jeśli dojdą na tyle blisko, by dosięgać pociskami miasta, będą ostrzeliwać je bez przerwy. Jak Bachmut. Dla większości cywilów będzie to ostateczny argument, by opuścić Kramatorsk.

Olga wtedy też wyjedzie.

- Jeśli padnie Bachmut, wywiozę klinikę na zachód kraju. Czego nie będę mogła zabrać – zniszczę albo spalę. Niczego nie zostawię okupantom.

Szybko otrząsa się z tych myśli. Ma plan, ale życie w przyfrontowym mieście nauczyło ją, że liczy się tu i teraz.

Wchodzi do kliniki. Przy rejestracji już stoi tłumek pacjentów. Głównie osoby starsze.

Przychodzą leczyć zęby, ale tak naprawdę szukają namiastki pokojowego życia. Słychać wybuchy, ostrzał, ale świat jeszcze nie załamał się na tyle, by nie zrobić nowej plomby.

- Paradoksalnie, w przyfrontowym mieście klinika dentystyczna staje się ośrodkiem relaksu. Bo daje ludziom poczucie bezpieczeństwa – mówi Olga, otwierając drzwi do swojego nowocześnie urządzonego gabinetu.

Olga w swoim gabinecie
Olga w swoim gabinecie© Jakub Górnicki

Nie dotyczy to żołnierzy. Stanowią jedną trzecią, a czasem nawet połowę jej pacjentów. Jak już trafiają na fotel, to z rozległym zapaleniem jamy ustnej.

Parę miesięcy temu do gabinetu Olgi przyszedł pewien wojskowy. Wysoki, przystojny. Serce zabiło szybciej.

Potem były wizyty kurtuazyjne. Kwiatki, torciki, szarmanckie flirty. Poddała się.

- Mam pięćdziesiątkę na karku, troje dzieci, jestem rozwiedziona. Zakochałam się jak nastolatka. Tak ostrych, mocnych emocji nie można przeżyć w czasach pokoju. Nie pytam go, co robi w Bachmucie. Nie interesuję się, czy tam, skąd pochodzi, ma rodzinę. Mamy tylko parę godzin, kiedy przyjeżdża na przepustkę do Kramatorska. Tylko to się liczy. Życie w tym mieście to tylko chwila.

***

Opustoszałym centrum miasta biegnie zgraja bezpańskich psów. Różnej maści i wielkości kundelki kręcą się w poszukiwaniu jedzenia.

Kirina codziennie dostaje kilka telefonów:

"Odłówcie je!".

- Gdzie mamy trzymać te zwierzęta? W domu mam osiem kotów na przechowaniu. W schronisku sześćdziesiąt psów. Pracować nie ma komu, wszyscy wyjechali – irytuje się Kirina.

Kirina opiekuje się porzuconymi zwierzętami
Kirina opiekuje się porzuconymi zwierzętami© Jakub Górnicki

Wychodzi z małego kontenera, który służy jednocześnie za biuro, magazyn i przechowalnię dla najciężej rannych psów. Patrzy na niewielki teren schroniska. Trzy woliery dla suczek ze szczeniętami. Dalej ciąg budek. Przy każdej siedzi pies na łańcuchu.

Nie tak miało być. Całe życie marzyła, że kiedy przejdzie na emeryturę, założy najlepsze schronisko dla zwierząt. Latami starała się o działkę. W końcu miasto dało kawałek ziemi. W strefie przemysłowej. Przy najbardziej ruchliwej trasie.

Miała to schronisko przebudować. Zamiast budek postawić ocieplane woliery. Ale zaczęła się wojna.

- Teraz każdego dnia straszą nas ofensywą. Jeśli zaczną bombardować Kramatorsk, wypuszczę psy. Będą miały większe szanse na przeżycie – mówi cała w emocjach.

Na początku inwazji Kirinie udało się ewakuować z Kramatorska 140 psów. Ale teraz schroniska w całej Ukrainie są przepełnione. Wolontariusze cały czas przywożą porzucone zwierzęta z wyludnionych wsi w pobliżu frontu.

Obecnie w schronisku przebywa 60 psów
Obecnie w schronisku przebywa 60 psów© Jakub Górnicki

Dużo zwierząt do schroniska przywożą też żołnierze.

- Ostatnio przywieźli kundelka. Mały, czarny. Przypałętał się do ich jednostki, łaził za nimi do okopów. Polubili go. Ale zachorował. Szybko przyjechali do nas:

- Może jakiś zastrzyk?

Pies był w schronisku tydzień. Zdrowiał, ale z tęsknoty nie chciał jeść. Chudł w oczach.

- Jaka to była radość, kiedy po niego wrócili! On tańczył, oni szczęśliwi. Pierwszy wskoczył do samochodu.

Kirina mówi, że żołnierze nigdy nie porzucają swoich zwierząt.

- Znajdują potrąconego psa albo kota, przywożą do nas. Dają pieniądze na utrzymanie i leczenie. Potem dzwonią, pytają: jak się zwierzak czuje?

Tylko czasem ich telefony przestają odbierać.

***

Cmentarz, blok mieszkalny, podwórko w centrum miasta. Natalia czyta o atakach rakietowych na Kramatorsk z ostatnich trzech dni. Przeszywa ją zimny dreszcz.

- Rosjanie wystrzelili rakiety, ale ktoś musiał je naprowadzić. Ktoś stąd, z Kramatorska, przekazał im koordynaty - myśli. W Ukrainie co chwilę wsadzają przecież kogoś do więzienia za naprowadzanie rosyjskich ostrzałów.

Natalii staje przed oczami maj 2014 roku. Koło szkoły, gdzie uczy języka ukraińskiego i literatury, separatyści ustawiają blokpost. Kręci się przy nim sporo miejscowych.

Wojska ukraińskie szybko wyparły uzbrojonych prorosyjskich bandytów z Kramatorska. Ale ludzie, którzy wychodzili wtedy na ulice wspierać "rosyjską wiosnę", zostali w mieście. W Ukrainie takich nazywają "żdunami" - od rosyjskiego "żdat", czyli "oczekiwać".

- Kramatorsk to Ukraina, podobnie jak cały Donbas - mówi Natalia
- Kramatorsk to Ukraina, podobnie jak cały Donbas - mówi Natalia© Jakub Górnicki

- Czekają, aż przyjdzie tu Rosja? – pyta w myślach Natalia. I natychmiast przypomina sobie, jak po wydarzeniach 2014 roku w jej najbardziej patriotycznej szkole w mieście dwukrotnie wzrosła liczba uczniów.

– Kramatorsk to Ukraina. Donbas to Ukraina. Nieprawda, że wszyscy tu mówią po rosyjsku. Tak naprawdę ludzie używają surżyka, mieszanki ukraińskiego i rosyjskiego. Ale coraz więcej osób mówi po ukraińsku. Może nie językiem literackim, może z błędami, ale jednak naszym.

Natalia otrząsa się z ciężkich myśli. Dobiega 8:30, czas zacząć lekcję. Na ekranie pojawiają się kolejni uczniowie. Każdy ma w tle flagę Ukrainy.

Z liczącej ponad trzydzieści osób klasy tylko siedmioro dzieci nadal jest w Kramatorsku. Większość nauczycieli też wyjechała. Natalia nie chce opuszczać miasta, ale pod ścianą w sypialni trzyma spakowaną torbę i dwie duże reklamówki.

- Tylko najważniejsze rzeczy. Na wypadek, jeśli padnie Bachmut i będziemy zmuszeni do natychmiastowego wyjazdu – wyjaśnia. Ściska usta, żeby opanować emocje, ale w końcu biorą górę. - Kramatorsk to moje miasto. Moje. I jest ukraińskie. I nie chcę…

Natalia płacze.

- Nie chcę, żeby należało do innego państwa.

***

W wolny dzień Semen i jego żona nigdzie się spieszą. Śpią do oporu. Jedzą razem śniadanie. Potem idą na spacer. Ostatnio coraz częściej do parku im. Biernackiego, największego w Kramatorsku. Place zabaw, siłownia pod chmurką, bulwar ciągnący się wzdłuż rzeki Kazionny Torec.

- To było idealne miejsce na rodzinny wypad. Przystrzyżona trawka, altanki, miejsca do smażenia szaszłyków – wspomina Semen.

Od roku do parku mało kto zagląda. Ale służby miejskie nadal dbają o czystość. W lecie kosiły trawniki, teraz odśnieżają główne ścieżki. Kilka osób w pomarańczowych kamizelkach przeczesuje park, zbierają roznoszone wiatrem śmieci.

Kiedy zaczęła się inwazja, Semen powiedział sobie: nigdzie nie jadę
Kiedy zaczęła się inwazja, Semen powiedział sobie: nigdzie nie jadę© Jakub Górnicki

Semen i jego żona siadają na drewnianej ławce przy rzece. Na zamarzniętej tafli siedzą wędkarze. Alarmy powietrzne, ostrzały, walący się świat… Ale wędkarze są tu codziennie.

Semen patrzy na żonę z czułością. Są razem już piętnaście lat. Pierwszego dnia, kiedy się poznali, żartem zaproponował: idziemy jutro do urzędu stanu cywilnego? Nie drgnęła jej nawet powieka. Powiedziała: "tak".

W 2015 watażkowie donieckiej pseudo-republiki odebrali rodzinie Semena sieć hurtowni kosmetycznych. Wyjeżdżali z Gorłówki w pośpiechu, w strachu o własne życie.

Początki w Kramatorsku były ciężkie. Ale Semen szybko się przebranżowił. Zaczął jeździć taksówką. Po roku sam już zatrudniał innych kierowców. Dwa lata temu kupili z żoną dom.

- Dla mnie to był przełomowy moment. Poczułem, że tu jest moje miejsce. Kiedy zaczęła się inwazja wiedziałem, że nigdzie się nie ruszę. Dosyć tej tułaczki.

Semen prosił żonę, żeby ewakuowała się z miasta. Popatrzyła na niego uważnie. Powiedziała: "nie". Więcej do tej rozmowy nie wracali.

- Żyjemy jednym dniem. Niczego sobie nie odmawiamy. Chcesz nowy odkurzacz? Drogi? A co, jeśli jutra nie będzie? Mamy dziś. Zamówmy pizzę, spędźmy razem dzień na nic nierobieniu.

Semen nigdy nie wierzył w przeznaczenie.

- Jednak coś musi w tym być. Ludzie ewakuowali się, a zginęli na dworcu. Facet z Kramatorska wyjechał do Dnipro, ale zginął w ostatnim ostrzale bloku mieszkalnego. Od rakiet nie uciekniesz. Są wszędzie. Ale w Kramatorsku czuję się potrzebny.

***

Oleksandr wymyka się na chwilę z młyna, panującego w barber shopie. Przewietrzyć głowę, wyprowadzić psa, zadzwonić do rodziny. Żona i dzieci są w Polsce, na Śląsku.

- Córka jeszcze jest malutka, niewiele rozumie. Ale syn skończył 13 lat. Bardzo wydoroślał. Czuje się odpowiedzialny za dziewczyny.

Kiedy przeprowadzili się do Kramatorska, Oleksandr powtarzał żonie, że to już ostatni raz. Więcej nie da rady zaczynać życia od zera.

Czasem przejeżdża koło miejsca, gdzie kiedyś stała jego fabryka. Kilka rosyjskich rakiet obróciło ją w gruzy. Kiedy na nie patrzy, czuje złość, ale nie załamanie.

- Osiem lat mojej ciężkiej pracy! Wiem, że będę musiał zacząć po raz trzeci. Odbuduję fabrykę. Ale chcę to zrobić tutaj. W ukraińskim Kramatorsku.

Źródło artykułu:WP magazyn
ukrainakramatorskwojna na ukrainie
Wybrane dla Ciebie