PolskaKrakowski aferzysta wpadł w Chile

Krakowski aferzysta wpadł w Chile

Tomasz W., poszukiwany od 1993 roku listem gończym, były właściciel krakowskiej firmy Bioferm, która oszukała 20 tysięcy ludzi na ponad 8 milionów dolarów, wpadł w ręce policji w Chile – twierdzą informatorzy „Gazety Polskiej” z krakowskiej prokuratury.

Krakowski aferzysta wpadł w Chile
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

10.02.2009 | aktual.: 10.02.2009 15:32

Ich zdaniem W. został zatrzymany w związku z podejrzeniem o udział w piramidzie finansowej w Chile, Peru i Argentynie. Na oszustwach przestępcy zarobili kilkadziesiąt milionów dolarów. Obrońcą W. był – do czasu objęcia urzędu ministra sprawiedliwości – Zbigniew Ćwiąkalski.

– Nic mi nie wiadomo o zatrzymaniu Tomasza W., pierwsze słyszę od pana, że wpadł w ręce wymiaru sprawiedliwości – mówi „GP” były minister sprawiedliwości. Zastrzega, że nie będzie bronił dawnego klienta, jeśli w ramach ekstradycji zostanie przekazany Polsce. – Z całą pewnością nie będę kontynuował tej sprawy. A nie wie pan, gdzie go zatrzymano? – pyta.

Za Tomaszem W. od 8 grudnia 1993 r. był wystawiony międzynarodowy list gończy, a od 29 marca 2006 r. także Europejski Nakaz Aresztowania. W. wpadł, jak zapewniają nas policyjni informatorzy, ponad dwa tygodnie temu. Najprawdopodobniej występował pod fałszywym nazwiskiem. Do Ameryki Południowej przeniósł się z Francji.

Będzie sypał?

Według śledczych pamiętających aferę Biofermu i znających Tomasza W., przestępca prawdopodobnie będzie sypał. Wiele osób pełniących obecnie ważne funkcje publiczne w Polsce może obawiać się jego zeznań. Wiadomo było, że W. nie działał sam, ale w oficjalnej dokumentacji spółki wszędzie widniało tylko jego nazwisko. – Chyba że powiesi się w celi… i zabierze tajemnice do grobu jak Pazik – mówi krakowski śledczy.

– Transakcję sprzedaży firmy Bioferm obsługiwała spółka komandytowa SPCG, której współwłaścicielem był Zbigniew Ćwiąkalski. Przygotowała ona plan biznesowy, udzielała też Biofermowi porad prawnych – mówi jeden z krakowskich prawników.

Spółka SPCG – kancelaria adwokatów i radców prawnych – powstała w 1988 r. Jej nazwa to skrót od nazwisk współzałożycieli: Tomasza Studnickiego, Krzysztofa Płeszki, Zbigniewa Ćwiąkalskiego i Jakuba Górskiego. Siedziba kancelarii znajduje się w Krakowie, ale SPCG swoim zasięgiem działania obejmuje cały kraj.

Zatrzymanie Tomasza W. wiąże się ze śledztwem francuskiej policji w sprawie 66-letniej Gilberte van Erpe, aresztowanej w ub.r. w Nicei w związku z oskarżeniami o zorganizowanie piramidy finansowej, na której zarobiła 30 mln euro. Dwaj jej wspólnicy zostali zatrzymani w Chile w 2006 r., gdy afera wyszła na jaw. Od kilku dni francuska śledcza przesłuchuje w Chile tysiące osób oszukanych przez van Erpe. Obiecywała ona duże zyski z produkcji „sera”, który rzekomo miał służyć do produkcji kosmetyków. Ludzie rzucali pracę, sprzedawali majątki, zaciągali długi, by wzbogacić się na „serkach”. W latach 2004–2006 Francuzka oszukała w Chile 6 tys. osób, wcześniej ponad 20 tys. w Peru. W latach 80. za taką sama działalność została skazana w Belgii.

Jak pisał największy chilijski dziennik „El Mercurio”, Polska zwróciła się do Chile z prośbą o informacje na temat interesów van Erpe. Już w marcu 2008 r. Prokuratura Olsztyn Północ – pisał „El Mercurio” – przesłała prośbę chilijskim śledczym w związku ze śledztwem uruchomionym w Polsce przeciwko van Erpe, która zdaniem polskich prokuratorów jest mózgiem międzynarodowej piramidy finansowej. Wykorzystując zarejestrowane w Polsce różne firmy, w tym eksportowe, oszustka miała wysyłać do Chile i Peru proszek, który służył do produkcji „serków”. Trafiał on do firm Fermex w Santiago i Labomax w Peru.

Zajmujący się oszukańczą piramidą chilijski prokurator Victor Vidal wezwał na przesłuchanie byłych właścicieli Fermex Chile SA, wielokrotnie karanych za przestępstwa, Victora Nella i Fernando Jarę. Ich zeznania mają pomóc w rozszyfrowaniu szajki międzynarodowych oszustów. * Przekręt na serkach*

Afera „serkowa” znana była też w Polsce. Uznano ją za jedną z największych afer lat 90. Przestępcy założyli firmę Bioferm i naciągnęli 20 tys. ludzi na ponad 8 mln zł. Niektórzy stracili cały dorobek życia. Kilka osób popełniło samobójstwo. Bioferm powstał w 1993 r. Pomysł był prosty. Chałupnicza produkcja miała być wynagradzana ze stuprocentowym przebiciem. Produktem miał być susz mleczny do produkcji szwajcarskich kosmetyków, skupowany przez Bioferm. W siedzibie firmy dostawało się za równowartość dzisiejszych 800 zł (stare 8 mln) kaucji porcję tzw. aktywatora, czyli preparatu spożywczego, który dosypywano do mleka. Powstawały wówczas suche granulki. Za odniesiony do siedziby Biofermu susz mleczny jego producent otrzymywał zwrot 800 zł plus drugie 800 za wytworzony towar. Ludzie ustawiali się w długie kolejki, by zarobić na „serkach”. Produkcja suszu była niezwykle prosta. Można ją było prowadzić w mieszkaniu w bloku. Bioferm bardzo szybko założył filie w ośmiu miastach.

Z ustaleń śledztwa wynikało, że program produkcji suszu przewidywał, że działalność firmy należy zlikwidować dokładnie po czterech miesiącach, w chwili największego rozkwitu, aby zgarnąć jak największe pieniądze. Przedtem, dla rozkręcenia koniunktury w hali krakowskiej Wisły zorganizowano mityng dla producentów i akwizytorów. Najlepsi otrzymali w nagrodę nowe samochody – poloneza i dwa maluchy.

Nagle, 27 października 1993 r., krakowski sanepid wydał decyzję o zakazie dalszej działalności firmy. Pod siedzibami Biofermu w Krakowie i na Śląsku wybuchła panika. Ludzie rzucili się do kas, żądając wypłaty pieniędzy, ale biura były zamknięte. Zanim wkroczyła prokuratura, z siedziby firmy wyniesiono większość dokumentów, a z konta Biofermu zniknęła równowartość ponad 8 mln dolarów. Okazało się, że właściciel Biofermu, Tomasz W., zdążył sprzedać spółkę Niemcowi z fałszywym paszportem, a ten dokonał przelewu gotówki za granicę. Trafiła na konta spółek współpracujących wcześniej z Biofermem w Liechtensteinie, Kanadzie i w Hiszpanii. Wyszło też na jaw, że produkcja „serków” rzekomo do produkcji kosmetyków była mistyfikacją.

Nietykalny oszust

Gdy w listopadzie 2007 r. Zbigniew Ćwiąkalski obejmował urząd, powiedział „GP”, że wymówił pełnomocnictwo Tomaszowi W. wraz z otrzymaniem nominacji na ministra. Skoro reprezentował interesy W., teoretycznie miał z nim, choćby pośredni, kontakt. – Sprawa Biofermu została zawieszona w prokuraturze 18 września 1998 r. Ale właściciel firmy jest wciąż poszukiwany – powiedziała „GP” prokurator Bogusława Marcinkowska z Prokuratury Okręgowej w Krakowie, gdy fotel ministra obejmował Zbigniew Ćwiąkalski. Tomasz W. był od kilkunastu lat nieuchwytny, choć w Krakowie tajemnicą poliszynela było, że regularnie bywał na wyścigach samochodowych w Paryżu i w hiszpańskiej Maladze. Potem przeniósł się do Ameryki Południowej.

– Może występował tam pod zmienionym nazwiskiem, bo gdy uciekł z Polski, polski konsul w Wiedniu wydał mu paszport na inne nazwisko – mówi jeden z krakowskich stróżów prawa. – Za spółką Bioferm stali ludzie z PRL-owskich służb specjalnych z tzw. ośrodka sztokholmskiego, w tym „wojskówka”. Być może dlatego wciąż był nieuchwytny, bo pomagali mu jego mocodawcy – dodaje. Wcześniej, niedługo po zniknięciu W., odnaleźli go we Francji dłużnicy i porwali. Chcieli wymienić go na gotówkę. Żądali 600 tys. marek okupu. Plotka głosiła, że jego były teść, znany kierowca rajdowy i warszawski diler Opla, Krzysztof K., wynajął detektywa Rutkowskiego, by uratował ekszięcia z rąk porywaczy. Rutkowski dotarł do W., spotkali się w Moravskim Beruniu nieopodal Opawy w Czechach. W. miał przestrzeloną prawą nogę. Byłego właściciela Biofermu zatrzymała nawet wówczas policja czeska, ale musiała go wypuścić, bo nie było jeszcze za nim wystawionego listu gończego. Uczyniono to dopiero po akcji Rutkowskiego.

Rutkowski powiedział wtedy dziennikarzom: „Sprawdzałem na przejściu granicznym w czeskim Cieszynie, czy założyciel „Biofermu” jest ścigany za oszustwa. Owszem jest poszukiwany, ale nie jako przestępca, lecz osoba uprowadzona. Każdy policjant, który go odnajdzie na terenie Europy, winien mu udzielić pomocy, a nie zamykać”.

Tomasz W. był jednym ze sponsorów zorganizowanego w 1993 r. w warszawskim hotelu pokazu mody. – Projektantką i organizatorką pokazu była córka jednego z szefów UOP. Po imprezie zorganizowano huczną popijawę, w której uczestniczył W. i wierchuszka SLD – mówi „GP” jeden z krakowskich śledczych.

Czy szczególny jak na przestępcę status W. zawdzięczał znajomości w UOP oraz byłemu szefowi wydziału śledczego krakowskiej policji, którego żona pracowała w Biofermie? W dniu zamykania tego numeru w Biurze Prasowym Komendy Głównej Policji poinformowano nas, że Interpol w Polsce nie jest w stanie udzielić informacji o zatrzymaniu Tomasza W.

Leszek Misiak

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)