RegionalneKrakówTo już 55 lat od bohaterskiej walki o nowohucki krzyż. Jak to wyglądało oczami świadków?

To już 55 lat od bohaterskiej walki o nowohucki krzyż. Jak to wyglądało oczami świadków?

55 lat temu cały Kraków i Nowa Huta była sparaliżowana doniesieniami na temat zamieszek, które wybuchły w związku z obroną krzyża. Tysiące demonstrantów wyszło na ulice przeciwko uzbrojonej milicji i armii. Jak wyglądały wypadki nowohuckie? Jeden ze świadków zgodził się opowiedzieć o tamtych wydarzeniach Wirtualnej Polsce.

To już 55 lat od bohaterskiej walki o nowohucki krzyż. Jak to wyglądało oczami świadków?
Źródło zdjęć: © Wikipedia
Robert Kulig

Był 27 kwietnia 1960 roku. Dokładnie 55 lat temu wybuchły zamieszki w Nowej Hucie związane z obroną krzyża na Osiedlu Teatralnym. Robotnicy dostali rozkaz usunięcia chrześcijańskiego symbolu, wcześniej cofnięto zgodę na budowę kościoła w tym miejscu. A pieniądze przeznaczone na świątynie zostały skonfiskowane przez ówczesne władze. To zainicjowało nowohucki ruch oporu.

- Jeżeli w pierwszym socjalistycznym mieście w Polsce bronią religii, to musiało to ruszyć bardzo decydentów w Moskwie i zmieniło stosunek władzy oraz służb do Kościoła Katolickiego. Moim zdaniem na gorzej. Wtedy zaczęły się bardziej ostentacyjne ataki na kler – rozpoczyna rozmowę Adam Macedoński, 85-letni poeta i świadek tamtych wydarzeń.

- W tym czasie byłem poetą i ilustratorem „Przekroju”, to dawało mi parasol ochronny. Miałem legitymację prasową, spotykałem się z moimi kolegami, także dziennikarzami z Warszawy – opowiada dalej.

Nasz bohater usłyszał o pacyfikacji studentów warszawskich, o ruchu oporu i obronie wolności słowa.

- W tym czasie ktoś do nas dołącza i krzyczy „my opowiadamy o Warszawie, a tu strzelają dzisiaj w Hucie – relacjonuje.

Po godzinie 14.00 milicja zaczęła atakować mieszkańców Huty. Do dwutysięcznego tłumu obrońców krzyża dołączyła druga zmiana robotników z kombinatu. Kobiety z okien polewały wrzątkiem „zomowców”.

- Wtedy ktoś powiedział, że to niemożliwe, by ZOMO strzelało do robotników w Nowej Hucie – mówi Macedoński. - Był już wieczór, ale poszliśmy w czwórkę do Dworca Głównego. Cała ulica Lubicz była zaciemniona, tramwaje stały. Jeden za drugim. W ciemnościach doszliśmy na ronda. Dalej wszystko wygaszone, na przystanku stoją dwie grupy robotników. Podszedłem do znajomego, który potwierdził, że w Hucie jest strzelanina i rewolucja. „Boimy się o swoje dzieci i żony” powiedział jeden z nich – słyszymy dalej.

Równolegle do walki wkroczyło wojsko. Decyzją pułkownika Żmudzińskiego został ogłoszony alarm dla wszystkich komend, by złamać opór broniących krzyż.

- By dostać się na miejsce pracownicy kombinatu skłamali, że mamy zameldowanie w Hucie. W Czyżynach oświetliły nas milicyjne reflektory i czekała kontrola. Dzięki Bogu kierowca nas nie wydał, byliśmy upchani jak w konserwie - mówi dalej przejęty Macedoński.

W końcu opozycjonista z kolegami znalazł się na Placu Centralnym.

- Od razu zaczęliśmy płakać, wszędzie był rozpylony gaz. Było słychać strzały, wielka łuna ognia w okolicy obecnego kościoła. Szkło rzęziło nam pod nogami, po drodze zgniecione budy kiosków. Otoczyła nas grupa robotników – ze wzruszeniem wspomina tamte chwile 85-latek.

Wtedy młody poeta miał usłyszeć, że robotnicy właśnie na nich czekali: "nie ma kto prowadzić manifestacji" - powiedział jeden z pracowników huty.

- W drodze do krzyża spotkaliśmy pochód ludzi powiązanych łańcuchami. Po bokach milicjanci z psami i karabinami prowadzili grupę zmęczonych ludzi. Przypomniała mi się grafika zesłania na Sybir – relacjonuje dalej. - Poszliśmy dalej w kierunku dźwięków pieśni „Gdy naród wystąpi z orężem”, w tle było słychać strzały. Koledzy skoczyli po posiłki. Przyjechało po dwóch, trzech na rowerach. Mieliśmy młotki, kamienie – wspomina.

Wtedy też padła komenda „można atakować”.

- Biegniemy krzycząc "Gestapo Won spod krzyża". Symbol był otoczony czworobokiem „zomowców”. Mieli pistolety i białe pały. Przypomniały mi się czasy okupacji hitlerowskiej na Rynku. Rzuciliśmy się w ok. 30-50 osób – już pewniejszym głosem mówi Macedoński.

Wtedy grupa robotników usłyszała wystrzały karabinów i pistoletów.

- Na pewno w powietrze, bo byśmy zginęli. Uciekliśmy pod bloki, ale ktoś został ranny. 10 metrów od krzyża leżał mężczyzna. Dobiegłem do niego, rozciąłem nogawkę. Zobaczyłem, że został trafiony w kolano – dodaje. - Akurat taksówka jechała. Pomogłem wsadzić go i zostałem sam na placu boju.

Na Adama Macedońskiego jechała „tankietka” celując prosto w plecy. Milicjanci z psami przeszukiwali każdą bramę i zakamarek.

- Uciekałem ile sił w nogach, ale zderzyłem się z mężczyzną. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, nie poddawałem się. Milicjanci zaczęli mnie gonić, wyrwali mi rękaw. Slalomem między nimi dobiegłem do ustalonego miejsca, gdzie czekali moi koledzy. Wtedy też padły słowa, że trzeba wracać do Krakowa. Zebraliśmy ludzi z poetyckiej grupy „Muszyna” i wróciliśmy. Byliśmy wsparciem dla robotników. Przeszliśmy do domu Młodego Hutnika. Milicjanci otoczyli nas przy Krzyżu, zajechała milicyjna „suka” – tak skończyła się moja przygoda z obroną w Hucie kończy rozmowę Adam Macedoński, poeta i opozycjinista.

W czasie zamieszek rannych zostało kilkaset osób. W oficjalnych raportach nie ma informacji o ofiarach śmiertelnych, ale świadkowie twierdzą, że było przynajmniej kilka. Władysław Gomułka podczas przemówienia w Hucie Lenina określił uczestników zajść jako "resztki antyspołecznych szumowin, które dały o sobie znać w gorszących chuligańskich ekscesach". Pomimo oficjalnego sprzeciwu władz, krzyż udało się uratować.

Byłeś świadkiem lub uczestnikiem zdarzenia? .

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (21)