Trwa ładowanie...
29-09-2010 13:05

Kradną i biją Polaków? Naga prawda o "mieście grozy"

Uciekli z kraju wojny w poszukiwaniu bezpieczeństwa i lepszego życia. W Polsce nie zawsze są mile widziani - mają opinię groźnych obiboków, którzy nie dbają o swoje dzieci i szastają państwowymi pieniędzmi. Przy bliższym kontakcie okazuje się jednak, że Czeczeni mają bolesne doświadczenia, są zagubieni w nowej rzeczywistości i z lękiem patrzą w przyszłość. Aneta Wawrzyńczak, reporterka Wirtualnej Polski, udała się do Łomży, by sprawdzić, jak wygląda codzienność uchodźców i co myślą o nich mieszkańcy miasta.

Kradną i biją Polaków? Naga prawda o "mieście grozy"Źródło: WP.PL, fot: Aneta Wawrzyńczak
dnrkjje
dnrkjje

Pierwszą opinię o Czeczenach w Łomży poznaję szybciej niż się spodziewałam. Prosto z autobusu wstępuję do jednego ze sklepów. Uśmiechnięta ekspedientka zagaduje mnie. Gdy zdradzam powody, dla których przyjechałam, jej mina rzednie. - Czeczeni? Zbyt dużo ich tu - mówi i już po chwili roztacza przede mną wizję Łomży - miasta grozy. - Ludzie boją się wychodzić wieczorami na ulice - zapewnia. - Dlaczego? - dopytuję. - Bo napadają - ekspedientka mówi ciszej i rozgląda się niepewnie.

Drążę dalej, ale odpowiedzi są coraz bardziej lakoniczne. - Jak napadają? Zaczepiają? - pytam. - Zaczepiają - pada odpowiedź. Przygadują? - Przygadują. - Kradną, biją? - No też… Tak słyszałam - dodaje po chwili.

W drodze do ośrodka dla uchodźców mam więcej szczęścia - trafiam na taksówkarza, który łatwo daje się wciągnąć w rozmowę na temat cudzoziemców. - Moim zdaniem nikomu nie przeszkadzają. Klient każdy jeden jest taki sam - przekonuje. - Znam ich trochę, jeżdżą do ośrodka, czasami do Czerwonego Boru. Niekiedy się targują, ale zawsze płacą. Myślę, że to właśnie może denerwować ludzi: normalny łomżyniak idzie z zakupami piechotą, a Czeczeni nieraz taksówkami podjeżdżają - ocenia. Sprawdzam koszt dojazdu z supermarketu do ośrodka przy ulicy Wesołej. Autobusowy bilet jednorazowy kosztuje 2,10 złotego. Dojazd taksówką - 10 złotych. Przy czterech pasażerach różnica wynosi 1,60 zł.

Jeden procent to większość

Ośrodek w Łomży powstał 13 lat temu jako jedna z pierwszych w Polsce placówek dla uchodźców. Stało się o nim głośno za sprawą posła PiS Lecha Kołakowskiego, który we wrześniu 2009 roku rzucił pomysł likwidacji ośrodka. Pod petycją, którą wystosował pół roku później, podpisały się 772 osoby. Jedna setna mieszkańców miasta.

dnrkjje

W lutym ulice zalała fala ulotek z hasłami "Nie chcemy tu was" i "Won z naszego miasta". Gdy pojawiły się pierwsze sygnały o planowanej likwidacji ośrodka, Kołakowski argumentował: - Czeczeni są (...) zamykani w małych ośrodkach, które nie mają warunków, by im pomóc. To właśnie napięta sytuacja między cudzoziemcami a mieszkańcami miasta, również walczącymi o pracę i pieniądze, prowadzi do konfliktów.

Poseł PiS dodawał, że wiele osób zgłaszało mu problemy z uchodźcami. Twierdził, że działa tylko na rzecz dobra mieszkańców.

Akcja posła ma zwolenników do dziś. Nastolatek na przystanku autobusowym bez wahania rzuca hasło: - Polak śpi pod mostem, a Czeczen ma pieniądze od państwa.

Wiesław Jagielak, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, nie ukrywa, że przyczyną wrogości niektórych mieszkańców mogą być pieniądze. - Część środków przeznaczanych na pomoc dla uchodźców mogłaby zostać inaczej spożytkowana i trafić do rodzin polskich - przyznaje. Jak szacuje, do końca roku same zasiłki celowe pochłoną ponad 30 tysięcy złotych.

dnrkjje

Błąd na kopercie

W ośrodku mieszka niespełna 100 osób. W tym roku Urząd ds. Cudzoziemców jak zwykle ogłosił przetarg, w którym miał zostać wyłoniony administrator budynku. Dotychczas zarządzało nim Białostockie Przedsiębiorstwo Usług Socjalnych. Jego oferta została jednak odrzucona, bo złożona koperta była źle oznakowana. 7 września Urząd ogłosił wyniki przetargu. Tym samym zapadła decyzja o likwidacji ośrodka - wraz ze zmianą administratora ma się również zmienić przeznaczenie budynku. Dla uchodźców stało się jasne, że dni placówki są policzone.

Na razie nie wiadomo jednak, jak zakończy się ta sprawa. Do Krajowej Izby Odwoławczej wpłynęły cztery protesty, a więc przetarg może być unieważniony. - Siedzimy jak na bombie - mówią uchodźcy z ośrodka.

"Wracajcie do siebie"

Siedzimy w kilka osób w niewielkim pomieszczeniu. Duże łóżko na pół pokoju, stolik, kilka krzeseł, telewizor ustawiony na rosyjskojęzyczny kanał, chmara dzieciaków przewijających się co jakiś czas. Jest bardzo skromnie, wręcz ubogo. Przy ósemce dzieci mieszkanie nie może lśnić czystością. Gospodyni ma na imię Aset. Szybko szykuje mi miejsce, przeciera blat stołu, częstuje herbatą.

dnrkjje

- Nie wiem, co robić. Gdzie mamy się podziać? Dzieci chodzą do szkoły, przyzwyczaiły się, chciałabym, żeby mogły ją skończyć. Dlaczego im nie pozwalają? - pyta Aset. Do Polski przyjechała ponad rok temu z dziećmi, później dołączył do nich mąż. Oboje patrzą na mnie wyczekująco mimo iż wiedzą, że nie potrafię zaradzić ich bezsilności. Nie jestem pierwsza - co miesiąc ktoś przyjeżdża robić materiał o ośrodku. Ogląda, rozmawia, wyjeżdża.

Marine jest Gruzinką. W Polsce mieszka od roku. - Jedna kobieta powiedziała mi: wracajcie do siebie, tam wojny nie ma, wszystko u was dobrze, macie co jeść - wspomina nie kryjąc emocji. Tamta kobieta, która zaatakowała Marine, nie jest wyjątkiem. W niewielkim zagajniku pod kościołem spotykam starszą kobietę, która karmi gołębie. - Mają swoją ojczyznę, wojna się skończyła, więc mogą wracać - przekonuje staruszka. Ekspertami od geopolityki Kaukazu Północnego okazują się też robotnicy remontujący budynek w centrum miasta. - Nam tu ich nie potrzeba. Niech wracają do siebie, przecież tam już nie ma wojny - stwierdza jeden z nich. Wtóruje mu mniej subtelny kolega. - Wyp...! - uśmiecha się szelmowsko.

Pokój gorszy niż wojna

Aset i jej mąż Zayndi wytrzymali obie wojny czeczeńskie. Uciekli, gdy oficjalnie działania zbrojne zostały zawieszone. - Gdy trwała wojna, było lepiej. Wtedy przynajmniej wiedzieliśmy, co się stanie, że będzie strzelanie, bombardowanie. W tej chwili wszystko dzieje się potajemnie, jest ukrywane przed światem. Rosja twierdzi, że w Czeczenii jest spokój. Zapewnia, że możemy wracać. A ci, co wracają, od razu… - w połowie zdania Aset łamie się głos. - W Czeczenii jest wszystko: ojczyzna, rodzina, dobytek - mówi Marine. Czy w takim razie nie woleliby wrócić? - Chciałem pojechać do domu. Matka zadzwoniła i powiedziała: nie wracaj. Żołnierze przychodzili, wypytywali ją i brata, gdzie jestem - opowiada Zayndi. Ma 46 lat, ale wygląda na dużo starszego - jego zmarszczki są głębokie, jakby ktoś wyrył je dłutem. Nie może wracać do Czeczenii, gdyż, jak zapewnia jego żona, zostanie zastrzelony. Czy walczył przeciwko Rosjanom, Kadyrowowi, był partyzantem? - Pomagał tym, którzy walczą. Rozdawał chleb. To wystarczy - mówi
Aset.

dnrkjje

Opowiada też historię młodego mężczyzny, który zabrał żonę i troje dzieci z powrotem do ojczyzny. - Przed wyjazdem był partyzantem. Gdy tylko wrócił do Czeczenii, żołnierze przyszli po niego. Żonę ciężko pobili, a jego samego zabrali. Do dziś nie wiadomo, co się z nim stało - mówi.

Starsze panie w parku są przekonane, że historie o pobitych kobietach i aresztowanych mężczyznach, którzy przepadli jak kamień w wodę, nie są do końca prawdą. - Im jest dobrze w Polsce, dlatego tak mówią - kwituje jedna z nich.

Część Polaków uważa, że Czeczenia przeżywa swoisty renesans - otwierane są sklepy, restauracje, budowane nowe domy i drogi. Życie wraca do normy. Czeczeni z Łomży mówią zgodnie, że to tylko pozory, rosyjska propaganda. Polscy urzędnicy nie chcą więc weryfikować informacji o uchodźcach w rosyjskich instytucjach. Dlatego postępowanie o przyznanie statusu uchodźcy lub innej formy ochrony trwa niekiedy dłużej niż ustawowe sześć miesięcy.

dnrkjje

- To podejmowanie decyzji o ludzkich losach. Trzeba sprawdzić mnóstwo danych, niekiedy dotrzeć do pojedynczych osób. Wówczas przedłużamy proces weryfikacji, by nie podjąć pochopnej decyzji, która mogłaby oznaczać dla cudzoziemca wysłanie na pewną śmierć - zapewnia Ewa Piechota, rzeczniczka Urzędu ds. Cudzoziemców. - Mamy jeden z lepszych w Europie wydział informacji o krajach pochodzenia, który może sprawdzać losy jednostek, sytuację na danym terytorium i powody, dla których dana osoba nie może powrócić do ojczyzny - twierdzi.

Mimo to coraz mniej uchodźców otrzymuje zezwolenie na osiedlenie się w Polsce. W 2008 roku przodowaliśmy wśród państw unijnych - dwóch na trzech cudzoziemców otrzymywało jakąś formę ochrony, m.in. status uchodźcy. Jednak rok później na pozytywną decyzję mógł liczyć zaledwie co czwarty z nich. - Spadek nie jest spowodowany polityką, odgórnymi wytycznymi czy brakiem chęci z naszej strony. Wynika z powoływania się przez cudzoziemców na inne przesłanki, głównie ekonomiczne. Części zależy na poprawie warunków bytowych. A to za mało, by otrzymać status uchodźcy - twierdzi Ewa Piechota.

Mniej znaczy lepiej

W ciągu ostatniego roku grupa podopiecznych Urzędu ds. Cudzoziemców zmniejszyła się z czterech do dwóch tysięcy. Przyczyną jest nagły spadek liczby osób, które składają wnioski o przyznanie statusu uchodźcy. Skutkiem - konieczność likwidacji niektórych ośrodków. - Zachowanie dotychczasowej liczby placówek przestało być opłacalne i dla Urzędu ze względów logistycznych, i dla administratorów, którym nie kalkuluje się zarządzanie placówką, zamieszkaną przez mniej niż 100 uchodźców - wyjaśnia Piechota. Zapewnia jednocześnie, że zmniejszenie liczby oznacza jednocześnie poprawę jakości. Gdy ośrodków jest mniej, łatwiej zapewnić ich mieszkańcom wyższy standard życia.

dnrkjje

Likwidacja kilku ośrodków oznacza, że w dalszym ciągu będą funkcjonowały duże, liczące kilkadziesiąt rodzin placówki. W Austrii są one dużo mniejsze - mieszka w nich 20-30 osób, co zmniejsza ryzyko tworzenia enklawy cudzoziemców w środku miasta. Ewa Piechota przypomina jednak, że "nasze doświadczenia są na tym polu bardzo niewielkie" - z masowym napływem cudzoziemców mamy do czynienia dopiero od 12 lat. - Cały czas się uczymy. (...) Widzimy perspektywy i możliwości, ale dysponujemy konkretnym zapleczem i potrzebujemy czasu, by wprowadzać zmiany. Planowane jest m.in. poszukiwanie mniejszych obiektów-ośrodków. Jednak na to musimy mieć pieniądze z budżetu - podsumowuje rzeczniczka Urzędu ds. Cudzoziemców.

Z Ahmedem fajnie gra się w piłkę

Rodziny z łomżyńskiego ośrodka na ostateczną decyzję co do przyszłości placówki czekają z lękiem. - Mam jedną prośbę: nie likwidujcie ośrodka. Ale jeśli tak się stanie, prosimy tylko, żebyście nie wysiedlali nas z Łomży - mówi Marine. W rękach trzyma kilka kartek. Chce napisać list do władz, prosić, by placówka nie została zlikwidowana. Nie tylko ona. Jej kilkuletni syn zdradził w szkole, że wyjeżdża. - Koledzy z klasy powiedzieli, że napiszą do prezydenta, żeby na to nie pozwolił - mówi.

(fot. wp.pl)
Źródło: (fot. wp.pl)

Na ulicy zagaduję babcię z wnukiem. Chłopiec opowiada o swoim koledze z klasy. - Ahmed jest z Czeczenii, fajnie się z nim gra w piłę - mówi. A babcia przypomina sobie, że to ten chłopiec, z którym ostatnio jedli cukierki.

Te dzieci wiedzą, czym jest wojna - zobacz zdjęcia

Uchodźcy żyją skromnie, ściśnięci po kilka osób w niewielkich pokojach. Nie narzekają. - Niewiele nam potrzeba - mówi Aset. - Jeśli zamkną ośrodek, chcielibyśmy chociaż mieć jakiś punkt, do którego będziemy mogli przyjść po pomoc albo do lekarza. I żeby nasze dzieci mogły skończyć szkołę - prosi. - Chcemy tylko normalnie żyć - dodaje Marine. Mieszkańcy likwidowanych placówek przeniosą się do tych, które pozostaną, lub osiedlą w mieście. - W każdym ośrodku, który będziemy zamykać, będziemy się starali prosić cudzoziemców, by wybrali placówki na terenie kraju, do których chcą się przenieść. W przypadku osób z Łomży będzie to prawdopodobnie najbliższy ośrodek, tzn. w Czerwonym Borze - twierdzi Ewa Piechota.

- W Czerwonym Borze obok ośrodka jest więzienie i bar piwny. Często wybuchają awantury i musi interweniować policja. Jak moje dzieci tam sobie poradzą? Czego się tam nauczą? - Marine ponoszą nerwy.

Ewa Piechota zapewnia jednak, że do Czerwonego Boru nikt nie zostanie przeniesiony siłą. - Zdajemy sobie sprawę z tego, że ci ludzie nie są kartonami, które można w magazynie przestawiać raz w prawo, raz w lewo - stwierdza. I zapewnia, że w każdej likwidowanej placówce cudzoziemcy będą mieli możliwość wyboru, do którego ośrodka chcieliby się przenieść. Będą mieli również możliwość osiedlenia się w mieście - z pomocą finansową Urzędu ds. Cudzoziemców.

Piechota nie ukrywa jednak, że likwidacja ośrodków jest wyzwaniem dla osób pomagających cudzoziemcom. - Trzeba wypośrodkować pomiędzy stosowaniem przepisów i tym, co musimy robić jako urząd państwowy a normalnym, ludzkim podejściem. Będziemy robić wszystko, żeby przeprowadzić to jak najłagodniej i by stres dla mieszkańców ośrodków był jak najmniejszy - zapewnia.

"To są źli ludzie"

- Od piętnastu lat jeżdżę do Rosji, więc Czeczenów nie musi mi pani przedstawiać - mówi jeden z łomżyniaków. - To są źli ludzie - stwierdza krótko. - W jakim sensie źli? - dopytuję. - Dwóch takich wywiozłem do lasu. Okradli moją żonę, więc dokonałem samosądu - ucina. Rzecznik komendy miejskiej policji w Łomży podkom. Sławomir Dąbrowski powątpiewa w prawdziwość tej historii. - W każdym społeczeństwie trafiają się osoby, która dopuszczają się wykroczeń lub przestępstw - stwierdza Dąbrowski. W 2009 roku drobnych wykroczeń popełnionych przez Czeczenów było osiem. Czyżby w 2010 roku nastąpiła eksplozja przywleczonej zza dalekiej granicy przestępczości? - Jest to ułamek wszystkich stwierdzonych przestępstw i wykroczeń - uspokaja Dąbrowski.

Jednak incydentów takich jak ten, o którym opowiada pewien licealista, nikt nie zgłasza na policję. - Kiedyś na plaży zaczęli rozrabiać Czeczeni. Kolega, który jest ratownikiem, zwrócił im uwagę. Oni go otoczyli i chcieli bić. Ale najstarszy z nich zwrócił im uwagę po czeczeńsku i odpuścili.

Rzecznik policji jest jednak realistą. - Zapewne jest jakaś ciemna liczba, o której nie wiemy. Ale podkreślam: nie można tego generalizować. Przestępstwa czy wykroczenia popełniane przez Czeczenów stanowią ułamek wszystkich w mieście - stwierdza.

Według niektórych osób, większe zagrożenie stanowią sami łomżyniacy. - Gorsi są chuligani, którzy dewastują klatki schodowe, niszczą, co popadnie, pyskują. Aż strach zwrócić im uwagę - stwierdza zadbana pani odprowadzająca wnuczka ze szkoły.

W Łomży poza ośrodkiem mieszkają obecnie 122 rodziny uchodźców. Jak szacuje Jagielak, to około 500 osób. W centrum miasta nietrudno trafić na kogoś, kto ma styczność z uchodźcami. - Mieszkam po sąsiedzku z rodziną z Czeczenii. Chłopcy mają 18-20 lat. Zawsze się grzecznie przywitają, powiedzą "dzień dobry" - mówi rodowita łomżynianka. - Awantury? - Nie. żadnych. - Kradzieże, napady? - Nie. - Boi się pani? - A skąd!

Obcokrajowiec za ścianą

Cudzoziemcy, którzy otrzymali zgodę na pozostanie w Polsce, osiedlają się na terenie miast. Jednak cudzoziemiec-uchodźca poszukujący własnych czterech ścian napotyka na przeszkody. Rodzina, która opuszcza ośrodek, trafia najczęściej pod skrzydła Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, który bierze na siebie część ciężaru związanego z jej usamodzielnianiem się.

- Ponieważ są to uchodźcy, właściciele mieszkań mają często duże obawy. Dlatego pracownik socjalny pomaga znaleźć lokum i przekonuje, że są to normalne rodziny, które znalazły się w trudnej sytuacji. Negocjuje również koszty odstępnego - mówi Wiesław Jagielak. - Co dwa tygodnie pracownicy socjalni odwiedzają środowiska, w których mieszkają uchodźcy, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku - dodaje. Dyrektor MOPS-u przyznaje, że z wynajmującymi mieszkania cudzoziemcami nie ma problemów. Podobnego zdania są starsze panie z parku, których znajoma wynajęła mieszkanie uchodźcom. - Genia wynajmuje mieszkanie Czeczenom i nie narzeka, nie ma z nimi problemów - twierdzi jedna z nich.

Na wynajęciu mieszkania problemy się nie kończą. Kolejną barierą są pracodawcy, którzy nie kwapią się do zatrudniania cudzoziemców - zwłaszcza w mieście, gdzie bez pracy pozostaje prawie 5200 osób. - Na chwilę obecną żaden uchodźca w Łomży nie ma stałego zatrudnienia - informuje Jagielak. Wie jednak od pracowników socjalnych, że uchodźcy próbują znaleźć zatrudnienie, choćby w szarej strefie. Robotnik na budowie przypomina sobie, że półtora roku wcześniej pracował z Czeczenami. - Byli trochę "zamuleni", ciężej się z nimi rozmawiało. Ale pracowali dobrze, nie lenili się - zapewnia.

Dyrektor łomżyńskiego MOPS-u zwraca uwagę, że uchodźcy szybko uczą się, iż lepiej nie ujawniać dodatkowych źródeł dochodów. Odbija się to bowiem na wysokości udzielanej pomocy. - To powszechne wśród osób korzystających z pomocy społecznej, bez względu na pochodzenie - stwierdza.

Kubeł zimnej wody

Kilka papierosów - tyle kosztuje mnie zaskarbienie sobie przychylności trzech rezydentów parkowych ławek. - Czeczeni? W polonezie imprezują - stwierdza jeden z nich. - A Polacy nie imprezują? - dopytuję. - Imprezują, imprezują. Ale Polak za swoje. A oni za to, co dostaną od państwa. Albo za to, co uzbierają ich żony i dzieci. Żebrzą? Jeden zapewnia, że nie widział, by Czeczeni wyciągali ręce po datki. Dwóch pozostałych zaczyna jednak wymieniać miejsca, w których uchodźcy proszą o jałmużnę. W grupie konieczny jest konsensus, bo pierwszy przypomina sobie, że jednak widział żebrzących Czeczenów. Gdy mam już odejść pytają, czy nie poratowałabym ich paroma groszami.

Po opuszczeniu ośrodka jeszcze przez rok nad cudzoziemcami jest roztaczany ochronny parasol. W ramach indywidualnego programu integracyjnego, w zależności od liczebności rodziny, otrzymują świadczenia między 900 złotych na osobę samotną, a 500 złotych na każdego członka rodziny wielodzietnej. - Rodzina sześcioosobowa otrzymuje trzy tysiące złotych miesięcznie. Jak na warunki panujące w północno-wschodniej Polsce to dość znaczna kwota - nie ukrywa dyrektor łomżyńskiego MOPS-u. Zakończenie programu jest dla nich kubłem zimnej wody - dochody spadają wówczas drastycznie, a większość z nich staje się klientami MOPS-ów - zauważa.

Aneta Wawrzyńczak, Wirtualna Polska

dnrkjje
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dnrkjje
Więcej tematów