Koszmar lokatorów w Kielcach. Przez pół roku ich sąsiad rozkładał się w mieszkaniu, ale nikt nie interweniował
Z mieszkania jednego z bloków w Kielcach miesiącami ulatniał się koszmarny fetor. Z lokalu wychodziły nawet robaki. Jednak na prośby mieszkańców budynku o interwencję nikt nie odpowiadał. Dopiero po pół roku pofatygowano się do lokalu i znaleziono w nim rozkładające się ciało. Dlaczego trwało to tak długo? - o bulwersującej sprawie donosi "Fakt".
Od grudnia 2021 roku mieszkańcy jednego z bloków przy ulicy Grunwaldzkiej w Kielcach skarżyli się Miejskiemu Zarządowi Budynków (MZB), któremu podlegała nieruchomość, o tym, że z jednego z mieszkań wydobywa się koszmarny fetor, a spod jego drzwi wychodzą robaki. Jednak te niepokojące doniesienia były regularnie ignorowane.
– Smród był niesamowity, robactwo wychodziło, karaluchy były wielkości dłoni, po prostu nie dało się wytrzymać – relacjonowała dziennikarzom "Echa Dnia" jedna z mieszkanek bloku.
Sprawa znalazła finał dopiero 31 maja, gdy wezwane do lokalu służby dokonały makabrycznego odkrycia. Strażacy sforsowali drzwi do mieszkania, w którym znaleźli ciało 69-latka. Zwłoki były w stanie zaawansowanego rozkładu.
Śledczy wykluczyli, by do śmierci mężczyzny przyczyniły się osoby trzecie. 69-latek mieszkał sam.
Dlaczego nikt nie interweniował?
Jak podaje Stowarzyszenie Przyjazne Kielce, które nagłośniło sprawę, wzywani na miejsce przedstawiciele MZB przez pół roku przychodzili po feralny lokal, patrzyli przez dziurkę od klucza, i mówili, że "wszystko jest w porządku".
"Generalnie – uznawano, że wszystko jest w porządku, bo co miesiąc na konto MZB wpływały opłaty za mieszkanie (prawdopodobnie mieszkaniec miał ustawione zlecenie stałe na koncie)." – wskazało stowarzyszenie.
Jak tłumaczyli się odpowiedzialni urzędnicy? Dyrektor MZB Krzysztof Miernik w rozmowie z tvn24.pl potwierdził, że faktycznie mieszkańcy bloku informowali o niepokojących sygnałach ws. mieszkania. – Administratorka, pod której opieką jest ten budynek, po każdym takim sygnale sprawdzała, czy nie dzieje się coś niepokojącego. Pracownicy rozglądali się po mieszkaniu również przez okno, jednak nie zauważono niczego alarmującego – zaznaczył.
Miernik wyjaśnił w rozmowie z dziennikarzami tvn24.pl, że urzędnicy nie mogli wejść do mieszkania ze względu na przepisy o ochronie miru domowego. – Ponadto były również uspokajające sygnały dotyczące sytuacji tego mieszkańca. Według sąsiadów senior miał rodzinę w Niemczech, więc uznaliśmy, że najprawdopodobniej wyjechał tam na dłużej. Poza tym co miesiąc regulowany był czynsz, nie było symptomów tragedii – podkreślił Miernik. Dodał też, że według niego w tej sytuacji nie może być mowy o błędzie czy niedopełnieniu obowiązków podległych mu urzędników.
Źródło: Fakt, Echo Dnia, TVN 24