ŚwiatKoszmar dręczący Moskwę

Koszmar dręczący Moskwę

Prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili mówi m.in. o konflikcie z Rosją.

Koszmar dręczący Moskwę
Źródło zdjęć: © AFP | Frederick Florin

Prawie trzy lata upłynęły od rosyjskiej napaści na Gruzję. Jej niepodległość została zagrożona, a dwie prowincje utracone. Jaka jest sytuacja pańskiego kraju dziś?

Blisko 90 proc. tych prowincji było pod kontrolą rosyjską już przed 2008 r. Zmiana polega na tym, że od wojny Moskwa oficjalnie dąży do ich aneksji. Jeszcze za poprzedniego rządu Rosjanie nie tylko je kontrolowali, ale sterowali wewnętrzną polityką Gruzji. Byli w stanie zablokować każdą decyzję jej władz, rozgrywając krajowe konflikty. Dlatego po zmianie tego stanu, w efekcie rewolucji róż w 2003 r., cały czas prowadzili działania, aby go przywrócić. Zaczęli od embarga energetycznego, aby rozszerzyć je wkrótce na całość gospodarki, zorganizowali wiele prowokacji, których finałem była ostatnia wojna. Cały ten czas sponsorowali terrorystyczne ugrupowania działające w naszym kraju – nie chcę nazywać ich opozycją, gdyż odmawiają uczestnictwa w demokratycznej, wyborczej konkurencji, a prowokują zamieszki i wzywają do obalenia legalnie wybranych władz. Zresztą Rosjanie sponsorowali także terrorystyczne ataki na nasz kraj, co zostało dobrze udokumentowane nie tylko przez nasze służby wywiadowcze. Pomimo tego Gruzja
rozwijała się dobrze. Przed wojną mieliśmy wręcz spektakularne tempo wzrostu gospodarczego. Ustabilizowaliśmy nasz polityczny system i jako jeden z niewielu krajów dawnego ZSRR wyszliśmy z postsowieckiego stadium. Do dziś pozostajemy przykładem udanych reform. Tak więc władzom rosyjskim nie udało się nas zniszczyć i to jest ich kłopot.

Wraz ze swoją ekipą podjął pan niezwykle ambitne wyzwanie stworzenia nowego państwa. Czy uznaje je pan za zrealizowane?

Jeszcze nie. Jest to bowiem także rewolucja mentalna. W przeciwieństwie do Polski czy krajów bałtyckich w momencie odzyskania niepodległości nie mieliśmy elit politycznych, które byłyby ją w stanie zagospodarować. Ostatecznie dopracowaliśmy się ich dopiero dziś. To jest niezwykle ważne, że generacja, która rządzi dziś Gruzją, nie pamięta nawet, jak wyglądał Związek Sowiecki. Ja jestem ostatnim, który ma o tym pojęcie. Byłem studentem, kiedy upadł Związek Sowiecki, ale potem pracowałem z politykami ukształtowanymi w tamtych czasach. Niektórzy gruzińscy ministrowie i parlamentarzyści dziś nie za dobrze wiedzą, kim był Lenin. To zasadnicza zmiana, gdyż w postsowiecki system wpisane były nieskuteczność, korupcja, związki ze światem przestępczym i mentalna zależność od imperialnego centrum. Dziś w Gruzji jest dziesięciokrotnie niższa przestępczość niż w Rosji, jeden z najniższych wskaźników korupcji w Europie, i, co niezwykle ważne, udało się nam przywrócić wiarę obywateli w instytucje ich państwa. Ta mentalna
rewolucja przekroczyła krytyczny punkt, skąd nie ma już powrotu do dawnych porządków. Dotąd nie wierzono w możliwość stworzenia na Kaukazie nowoczesnego państwa. Uznawano, że jego mieszkańcy skazani są na wzajemną walkę, przemoc i zawsze odwoływać się będą do sił zewnętrznych, które jedynie są w stanie przywrócić tu porządek. Gruzja pierwszy raz we współczesnej historii stworzyła sprawne państwo w tym regionie. I dlatego jest koszmarem dręczącym Moskwę.

Czego obawia się Rosja?

Odsłonięcia swoich metod działania także na północnym Kaukazie, lęka się o kontrolę nad transportem surowców energetycznych i przede wszystkim boi się wpływu gruzińskiego przykładu nie tylko w swoich prowincjach, ale w samej Rosji. Ci, którzy nie rozumieją, dlaczego tak wiele uwagi poświęca ona Gruzji, powinni popatrzeć z tej właśnie perspektywy. Kaukaz jest rosyjską obsesją. Moskwa zdaje sobie sprawę, że ludy północnego Kaukazu są w stanie się zorganizować i stworzyć dobrze funkcjonujące państwo, a w każdym razie sprawniejsze niż Rosja.

Rosja Putina wydaje się być ożywiona duchem neoimperializmu…

Putin zdobył władzę w atmosferze identycznej z tą, która zdominowała weimarskie Niemcy. Znamienne, że niekiedy sami Niemcy, podkreślając, iż nie chcą Rosjan upokarzać, mówią o Weimarze, aby opisać obecną sytuację ich kraju. Kiedy naziści dochodzili do władzy, odwołując się do rewizjonistycznych haseł, obserwatorzy nie dostrzegali zagrożenia, bo byli skupieni na bolszewickim niebezpieczeństwie. Brytyjczycy, Francuzi i inni nie chcieli widzieć tego, co działo się w Niemczech. Dziś świat zajęty Iranem i konfliktami na Bliskim Wschodzie nie ma czasu zająć się Rosją. A Putin mówi wprost, że chce przywrócić Moskwie dawną strefę wpływów. Przyjmuje się, że nie można porównywać obecnej sytuacji do nazizmu, ale musimy także pamiętać, że Rosjanie zabili na północnym Kaukazie 200 tys. ludzi. I jeśli nawet nie porównujemy go z niczym z przeszłości, musimy uznać obecny reżim moskiewski za niezwykle brutalny. Dziś ogłasza on wielki program zbrojeniowy, na co znowu świat przymyka oko. Putin mówi wprost: musimy odbudować
potęgę militarną, nie potrzebujemy natomiast żadnych reform czy modernizacji na zachodnio-liberalną modłę. Nie będzie nas Zachód uczył, jak mamy żyć. I na tym właśnie polega rewanżyzm. Dokładnie taką samą grę prezentowali Niemcy w latach 30. Wobec jednych prezentuje się łagodność, wobec innych brutalność. Moskwa złagodziła politykę wobec Polski i w tym samym czasie zaostrzyła ją wobec Gruzji, Ukrainy czy krajów Azji Centralnej. Działa w kierunku odbudowy dawnej strefy wpływów… Sowieckiej?

Owszem. Dziś anektują oni Abchazję, tak jak naziści zajęli Sudety, odbierając je Czechosłowacji. I mają nadzieję, że Zachód zaakceptuje to, tak jak Europa zaakceptowała zajęcie Sudetów przez Hitlera.

Sądzi pan, że plany Putina są realistyczne?

Myślę, że świat się zmienia i w XXI w. nie można reprodukować strategii z wieku XX. Putin myśli w tamtych kategoriach i nie rozumie wyzwania XXI w., które polega na tym, że nie sposób skutecznie modernizować kraju bez wspierania pluralizmu i liberalnego podejścia do rozmaitych sfer życia. Bez otwarcia się Putin musi przegrać, a jego przegrana będzie dobra dla świata. Jeśli bowiem uda się mu zasadniczo wzmocnić rosyjski potencjał militarny i odbudować strefę wpływów, stanie się niezwykle niebezpieczny. Gdyby Rosja wzmocniła się poprzez reformy, byłoby to bardzo dobre, nawet jeśli zajęłoby nieco czasu wygaśnięcie jej imperialnych ambicji. Jednak Putinowska Rosja przegra. Potrzebuje coraz wyższych cen na surowce, aby utrzymać równowagę budżetową, ale jest to system na tyle skorumpowany i nieudolny, że staje się beczką bez dna. Dziś nie potrzeba zimnej wojny i prezydenta Reagana, który doprowadzi Rosję do porażki. Uczynią to jej własne słabości: korupcja, złe zarządzanie, niechęć do reform.

Ciągle jednak Rosja jest potęgą. Jak np. Gruzja czy inne państwa Kaukazu mogą oprzeć się jej imperialnym ambicjom?

Jeśli nie bylibyśmy wspierani przez Zachód, byłoby to bardzo trudne. Bez względu na to, jak bardzo Rosja byłaby nieefektywna, pozostanie jej wystarczająco dużo siły przeciw małym krajom takim jak Gruzja. W Gruzji mamy pół miliona mieszkańców wypędzonych z miejsc zamieszkania. Świat pochyla się nad losem takich ludzi w Sudanie czy w innych miejscach i ja dzielę tę troskę. Pytam tylko: dlaczego nie obejmuje ona obywateli Gruzji mieszkających w Europie? Czy dlatego, że sprawcą jest Rosja, należy zajmować się nimi mniej niż mieszkańcami Darfuru? Obok humanitarnego nastawienia Europejczykami powinny kierować także względy praktyczne. Posiadają oni tylko trzy główne źródła surowców energetycznych: północną Afrykę, środkową Azję i Rosję. Północna Afryka będzie miała kłopoty, jeśli Rosja podporządkuje sobie Gruzję. Będzie wtedy kontrolować dostawy z centralnej Azji i stanie się monopolistą na europejskim rynku. A to będzie oznaczało poważne kłopoty dla wszystkich państw naszego kontynentu.

Jak więc można przeciwstawić się rosyjskim usiłowaniom zdobycia monopolu w tej dziedzinie?

Jedyną drogą jest przeciwstawienie się agresywnej polityce rosyjskiej na Kaukazie, który jest kluczową drogą do Azji Centralnej, i zbudowanie bezpośredniej infrastruktury przesyłowej dla surowców energetycznych z tego regionu do Europy. To zresztą właściwie się już dzieje. Powstaje system rurociągów łączących Gruzję z Azerbejdżanem, rozbudowujemy terminal przesyłowy na wybrzeżu Morza Czarnego i generalnie rozszerzamy naszą infrastrukturę transportującą ropę i gaz z Azji, które dzięki temu wymykają się rosyjskiej kontroli. Pokazaliśmy, że jest to możliwe, i Rosjanie to widzą.

Czy sądzi pan, że napięcie, które obserwujemy dziś w Rosji między prezydentem Miedwiediewem a premierem Putinem, oddaje realne różnice ich politycznych koncepcji?

Powinniśmy przypomnieć sobie, że Stalin nigdy nie był prezydentem Związku Sowieckiego. Funkcję prezydenta pełnił Michał Kalinin uważany za bardzo liberalnego i łagodnego na tle ówczesnego Kremla. Za Breżniewa również jakiś czas funkcję tę pełnił Nikołaj Podgorny, ale nie miało to żadnego przełożenia na polityczną rzeczywistość. To zamknięty system, w którym wszystko może się wydarzyć. Istnieją w nim zawsze wewnętrzne napięcia, których zwycięzcami mogą się okazać z pozoru słabsi gracze. Nie mam wątpliwości, że Miedwiediew lubi być prezydentem, lubi być lubianym przez Zachód i osobiście nie szuka z nim konfliktów. Trzeba jednak to widzieć w szerszym kontekście: stery władzy ciągle leżą w rękach Putina, który podejmuje wszystkie ważniejsze decyzje. I nie chce, aby ktoś wywierał na nie wpływ. Jakie pana zdaniem są najbardziej prawdopodobne scenariusze rozwoju sytuacji na Kaukazie?

Myślę, że w jakiejś formie nastąpi zjednoczenie tego regionu, co nie oznacza zmiany granic istniejących tu państw, które powinny pozostać takie, jakie są dziś. Chodzi jednak o stworzenie wspólnoty ekonomicznej, kulturalnej i politycznej. Myślę także, że przyszłość Kaukazu leży we wspólnej Europie, a Gruzja jest w czołówce państw zmierzających do integracji z UE. Chcemy być najszybciej rozwijającym się ekonomicznie krajem Europy. I to jest możliwe. Z handlowej perspektywy położony w korzystnym miejscu mały kraj o najbardziej liberalnej gospodarce i jasnych regułach działania może tego dokonać. Zgodnie z ocenami Banku Światowego jesteśmy najlepszym miejscem do inwestycji w środkowo-wschodniej Europie. Zgodnie z wieloma wiarygodnymi instytucjami badającymi tę problematykę jesteśmy najmniej skorumpowanym krajem Europy.

Jak ocenia pan strategię Moskwy w sprawie katastrofy smoleńskiej?

Trudno mi komentować to, co się tam stało. Decyzje w tej sprawie leżą w rękach polskich władz.

Ale ja pytam o postawę władz rosyjskich.

Jest taka jak zawsze. Rosja nie jest i nigdy nie była zdolna do otwartości. To oczywiste, że jej władze nie żywiły szczególnej sympatii do Lecha Kaczyńskiego. To był bardzo dzielny człowiek. Widziałem go w szczególnej sytuacji, gdy na przejściu granicznym ze strony rosyjskiej zaczęła się strzelanina. Było bardzo ciemno i jakiś czas nie wiedzieliśmy nawet, czy strzelają do nas. Ludzie w takich sytuacjach się gubią. On był niewzruszony. Rosjanie wiedzieli o tym. Trudno powiedzieć, co naprawdę stało się pod Smoleńskiem, ale postawa władz rosyjskich o tyle nie zaskakuje, że taki zamknięty system nie może być transparentny.

A jak pan ocenia rolę Lecha Kaczyńskiego w wojnie rosyjsko-gruzińskiej, która miała miejsce w 2008 r.?

Zadziałał, jak już mówiłem, jak dzielny człowiek. Przybył do stolicy Gruzji w kluczowym momencie. Jego rola była zasadnicza. W Tbilisi zebrały się setki tysięcy ludzi, aby zaprotestować przeciw rosyjskiej agresji. Putin groził, że ostrzela miasto rakietami. Fakt, że Kaczyński ściągnął tam europejskich przywódców, uczynił to niemożliwym. Co najmniej więc wasz prezydent ocalił mieszkańców Tbilisi. Nie wiem, czy Putin zdecydowałby się na taki akt, może tylko przechwalał się, ale był to moment, że takie przechwałki mogły stać się prawdą. Wasz prezydent zachował się niezwykle mężnie. Pamiętam jego ręcznie pisany list, który dotarł do mnie w momencie uznania przez Rosję tzw. niepodległości okupowanych przez nią naszych terenów. To było po prostu wzruszające. Przede wszystkim jednak Lech Kaczyński rozumiał logikę sytuacji i wyzwanie, które pojawiło się nie tylko przed Gruzją, ale i całą Europą.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (44)