Kościół w Argentynie w czasie brudnej wojny - ma na sumieniu ludzkie istnienia?
Nim ucichł tłum wiernych, wiwatujących na cześć nowego papieża, w internetowej szklance wody rozpętała się burza. Dziennikarze błyskawicznie przetrzepali życiorys argentyńskiego kardynała Jorge Mario Bergoglio, a zwłaszcza jego losy w latach 1976-1983 - w czasie, gdy Argentyną rządziła junta wojskowa, odpowiedzialna za ok. 30 tysięcy mordów. Czy obecny papież miał coś wspólnego z krwawą dyktaturą? I czy argentyński Kościół katolicki rzeczywiście ma na sumieniu tysiące ludzkich istnień?
21.03.2013 | aktual.: 21.03.2013 15:22
"Kolejna, mniejsza grupa, odbyła tę samą podróż o zimnym poranku. (...) Skuci kajdankami i z zawiązanymi oczami, niektórzy z nich byli przewożeni dużymi vanami, inni ciężarówkami przykrytymi grubymi zielonymi plandekami. Kiedy dotarli na miejsce, usłyszeli ujadanie psów i szczęk broni. (Następnie) byli umieszczani na szalupach i przykrywani plandekami. Jeśli któryś z nich się poruszył, byli bici. Ostatnim z więźniów była Starsza Pani, nazwana tak z racji tego, że miała 52 lata. W przeciwieństwie do innych została zabrana na własne życzenie. Gdy dotarła na wyspę, przeczytała na drewnianym znaku, że (wyspa) jest zwana El Silencio (Cisza)" - pisał w artykule "Przełamując ciszę: Kościół katolicki w Argentynie a brudna wojna" Horacio Verbitsky, jeden z najbardziej uznanych argentyńskich dziennikarzy śledczych i autor budzącej coraz większe kontrowersje książki "El Silencio".
Jego zdaniem argentyńscy hierarchowie kościelni nie tylko byli w pełni świadomi kampanii terroru, jaką rozpętali rządzący krajem wojskowi, ale udzielali jej wsparcia. Dowodem na to mają być chociażby historia wyspy El Silencio. Tej, na którą w 1979 roku byli transportowani więźniowie polityczni w przededniu wizyty Międzyamerykańskiej Komisji Praw Człowieka w największych argentyńskich obiektach wojskowych (czytaj: obozach koncentracyjnych). Tej, którą armia kupiła od Emilia Teodoro Grasselliego, sekretarza Generalnego Wikariusza Wojskowego (a którą on sam nabył za ponad 21 tysięcy dolarów od Antonia Arbelaiza, wieloletniego urzędnika kurii). Tej samej, na której Arbelaiz organizował przyjęcia dla księży i seminarzystów z archidiecezji. I z której sprzedaży pieniądze przesyłał arcybiskupstwu w Buenos Aires.
Usprawiedliwianie tortur
Fundamenty pod udział kościoła w rządach dyktatury zostały jednak wylane, zdaniem Verbitsky’ego, znacznie wcześniej. W 1958 roku w Argentynie została powołana do życia organizacja Oeuvres de la Cité Catholique, powstała jako odnoga francuskiego skrajnie prawicowego i monarchistycznego ruchu Akcja Francuska (L’Action Française). Do Ameryki Południowej wraz z jej powstaniem zawędrowała doktryna kontrrewolucyjnej walki i tortur jako usprawiedliwienia dla wyższych idei. Jak przekonuje Verbitsky, dwie dekady później stała się ona ideologiczną kanwą zaangażowania kręgów katolickich w tzw. brudną wojnę, czyli kampanię terroru wymierzoną w zakażonych "czerwoną zarazą" (w praktyce wszystkich przeciwników junty).
Jej przywódcą był w owym czasie kapelan Georges Grasset. Wojskowi pod jego okiem przechodzili szkolenie, którego częścią była projekcja filmu "Bitwa o Algier". Francuska dziennikarka Marie-Monique Robin dotarła po latach do dwóch kadetów, którzy przeszli trening Grasseta. Gdy zapytała, czy kapelan usprawiedliwiał metody używane przez francuskich żołnierzy w północnoafrykańskiej kolonii, jeden z nich, Anibal Acosta, odpowiedział: "Całkowicie". - Tortury nie były postrzegane jako problem natury moralnej, ale jako broń - wyjaśnił drugi z kadetów, Julio César Urien. - Część katolickiej hierarchii wspierała tego rodzaju praktyki. Pokazano nam film, by przygotować nas do wojny zupełnie innej niż regularna wojna, dla której wstąpiliśmy do Navy School. Przygotowywali nas do misji policyjnych, skierowanych przeciwko ludności cywilnej, która stała się naszym wrogiem - dodał Acosta.
Przez lata jednak nikt z hierarchów kościelnych nie odważył się otwarcie przyznać, że postawa argentyńskiego Kościoła katolickiego wobec dyktatury była co najmniej zastanawiająca. "Kościół skandalicznie blisko dyktatury"
Dziennikarze już wcześniej próbowali dociec, na ile kościelni hierarchowie byli świadomi tego, co dzieje się w Argentynie pod rządami Jorge Rafaela Videli. Według byłego dyktatora, który odsiaduje wyrok dożywocia za śmierć 31 więźniów politycznych, Kościół katolicki doskonale wiedział o tajemniczych zniknięciach ludzi, z których "słynęła" argentyńska junta. Jego zdaniem to duchowni często informowali rodziny zaginionych dysydentów o tym, że ich bliscy, którzy przepadli bez wieści, są martwi. I zalecali im, by zaniechali poszukiwań - ale tylko wtedy, gdy mieli pewność, że rodziny nie będą wykorzystywały informacji pozyskanych od księży do celów politycznych.
Już w lipcu 2012 roku NCR Today donosił, że były dyktator zapewnił też, że odbył "wiele rozmów" z ówczesnym prymasem Argentyny, kardynałem Raúlem Francisco Primatestą, innymi czołowymi biskupami z argentyńskiej konferencji episkopalnej, a nawet nuncjuszem papieskim Pio Laghim na temat "brudnej wojny" z lewicowymi aktywistami. - Doradzali nam, jak mamy poradzić sobie z sytuacją - mówił Videla w jednym z trzech wywiadów udzielonych dziennikowi "El Sur" w 2010 roku.
Były dyktator dodał również, że w niektórych przypadkach hierarchowie kościelni oferowali swoje "dobre usługi" i zapewniali, że doskonale rozumieją sytuację, a także są "gotowi wziąć na siebie ryzyko" związane z takim zaangażowaniem w politykę władz.
Tego, co się dzieje za murami tajnych więzień i obozów koncentracyjnych, musieli być przynajmniej świadomi księża blisko związani z kręgami policyjnymi i wojskowymi. Jednym z nich był ojciec Christian von Wernich, w latach 1976-1983 policyjny kapelan, który po upadku dyktatury zbiegł do Chile, gdzie do 2003 roku ukrywał się pod nazwiskiem Christian González. Odnaleziony dzięki pomocy dziennikarza Hernána Brienzy został sprowadzony do Argentyny. W 2006 roku stanął przed obliczem Temidy oskarżony o współudział w siedmiu morderstwach oraz 42 przypadkach porwań i tortur. Świadkowie w jego procesie zeznawali, że ojciec Wernich był obecny przy torturach w obozach koncentracyjnych, a nawet brał w nich udział. Po pracy zaś dodawał otuchy i nadziei członkom rodzin więźniów politycznych, których wcześniej torturował.
Jego adwokat, Juan Martin Cerolini, jak mantrę powtarzał, że ojciec Wernich jest "katolickim kozłem ofiarnym" dla tych, w których interesie jest prześladowanie kościoła. - Świadkowie nie zeznali, że (Wernich) torturował, porywał lub mordował - stwierdził w jednym z wywiadów. Na ten argument odpowiedział jeden ze świadków, ojciec Rubén Capitanio, w ostatnich słowach swoich zeznań. - Niektórzy myślą, że ten proces jest atakiem na kościół, a ja chcę powiedzieć, że przynosi on pomoc kościołowi. (...) Pomaga nam w poszukiwaniu prawdy.
Duchowny w jednym z wywiadów stwierdził też otwarcie, że "postawa kościoła była skandalicznie bliska dyktaturze (...), wręcz do tego stopnia, że mógłbym powiedzieć, iż był to grzeszny stopień". Zdaniem Hernána Brienzy ciężką winę wobec ofiar, ich bliskich i całego narodu ponosi co najmniej 30 innych księży, co do których zdobył dowody na udział w łamaniu praw człowieka w latach 1976-1983. Część z nich już nie żyje, ale póki co tylko Wernich doczekał się procesu. I kary - 75-letni dziś duchowny od siedmiu lat odsiaduje wyrok dożywocia. Korzenie zła
Wśród nich nie ma jednak najwyższych rangą hierarchów kościelnych. Bo korzenie zła, jak argumentują obrońcy praw człowieka, publicyści i rodziny ofiar, sięgają znacznie głębiej. Dla wielu zastanawiające są na przykład decyzje kardynała Raúla Francisco Primatesty, członka Konferencji Episkopatu Argentyny. Odmówił on spotkania z matkami zaginionych, gdy te zwróciły się do niego o pomoc w odnalezieniu swoich dzieci. Zabronił również niższym rangą hierarchom kościelnym wypowiadania się na temat polityki władz, a zwłaszcza krytykowania spirali przemocy, która była w Argentynie tajemnicą poliszynela, nawet wtedy, gdy szwadrony śmierci likwidowały kapłanów otwarcie sprzeciwiających się krwawym rządom Videli.
Obrońcy zmarłego w 2006 roku kardynała przekonują, że wierzył on, iż otwarty sprzeciw wobec reżimu odniósłby przeciwny skutek. I że prywatnie krytykował politykę "zaginięć" i stosowanie tortur jako "sprzecznych z duchem chrześcijańskim".
Argumentem przemawiającym za haniebną postawą kościoła wobec dyktatury jest również fakt, że nuncjusz papieski, Pio Laghi, regularnie grywał w tenisa z członkiem junty, admirałem Emilio Eduardo Masserą. Czy naprawdę krzyki torturowanych i mordowanych w obozach koncentracyjnych, które usłyszano za granicą, nie przedarły się do ekskluzywnych klubów sportowych? Oskarżenia pod adresem reżimu pojawiały się niemal od samego początku rządów junty. Już w 1979 roku Międzyamerykańska Komisja Praw Człowieka zawitała do Argentyny, by przyjrzeć się warunkom panującym w (wówczas uznawanych jeszcze za rzekome) obozach koncentracyjnych, a w 1980 roku Amensty International . Mimo to najwyżsi rangą duchowni nie potępili dyktatury, a wręcz przeciwnie, udzielali jej wyrazów poparcia.
W ich obronie stanął w 2007 roku Kenneth P. Serbin, profesor historii na Uniwersytecie w San Diego i autor książek na temat Kościoła katolickiego w Ameryce Południowej - Patriotyzm jest kojarzony z katolicyzmem. Dlatego dla argentyńskiego kleru było niemal naturalnym stanąć w obronie autorytarnego reżimu - stwierdził w rozmowie z "New York Timesem".
Odmiennego zdania jest Iain Guest, członek amerykańskiej organizacji Advocacy Project i autor książki o łamaniu praw człowieka przez argentyńskich wojskowych. - Kościół na pewno nie był w Argentynie bohaterski. Nigdy publicznie nie skrytykował zniknięć opozycjonistów - powiedział w rozmowie z "Los Angeles Times".
Jeszcze ważniejsze słowa padły z ust Rubéna Capitanio w czasie procesu Christiana von Wernicha. - (Kościół w czasie rządów junty) był jak matka, która nie dba o swoje dzieci. (...) Nikogo nie zgładził, ale też nikogo nie ocalił - powiedział wówczas duchowny.
Być może są to nawet najważniejsze w tej historii słowa, bo w sąsiednich Chile i Brazylii, gdzie księża i biskupi otwarcie sprzeciwiali się dyktaturom, kościół płacił za swoją postawę często najwyższą cenę. W Argentynie zapłaciło ją "tylko" 150 duchownych, którzy - mimo instrukcji płynących z góry - odważyli się potępić zbrodniczy reżim.
"Można było zrobić więcej"
Do przyznania się do błędów z przeszłości argentyński kościół dojrzewał powoli. W 1996 roku hierarchowie przyznali, że "można było zrobić więcej", by zatamować strugę krwi sączącej się przez siedem lat z piwnic baz wojskowych, opuszczonych szkół i szpitali, niedokończonych moteli i nieczynnych stacji radiowych. Magiczne słowo "przepraszamy" padło cztery lata później, w czasie mszy dla wielotysięcznego tłumu wiernych w Córdobie. Obrońcy praw człowieka, którzy od lat zabiegali, by kościół uznał swoje grzechy, uznali ten gest za potrzebny, ale niewystarczający. - Uważamy, że to bardzo istotny krok naprzód. Jednak żądamy, by (duchowni) nie tylko wygłosili osobne przemówienie, w którym wyjaśnią, co w tym czasie robili, ale również otworzyli swoje archiwa - zaapelował Martin Abreju, dyrektor Cels, czyli stołecznego instytutu, który - podobnie jak szereg innych organizacji - od lat zajmuje się wyjaśnianiem losów zaginionych zwracały się z prośbą do hierarchów kościelnych o pomoc w wyjaśnianiu losów zaginionych.
Dyrektor CELS, instytutu w Buenos Aires, który zajmuje się ich poszukiwaniem zaginionych. - Wiemy, że księża mogą posiadać informacje o losie zaginionych ludzi i porwanych dzieci - mówił w 2000 roku w rozmowie z BBC.
W zeszłym roku argentyńscy biskupi w odpowiedzi na zarzuty Videli ponownie przeprosili wiernych za to, że Kościół nie był w stanie ochronić ich przed przemocą ze strony władz. Gest ten nie spotkał się jednak z uznaniem obrońców praw człowieka, gdyż duchowni winą za rozlew krwi obarczyli zarówno wojskowych, jak i lewicowych aktywistów.
"Najciemniejszy rozdział w życiu" papieża
Obecnie za sprawą nowego papieża oczy świata znów skierowane są na kościół w Argentynie. Publicyści z niemal każdego zakątka globu próbują dociec, jaką rolę odgrywał w czasie rządów dyktatury Jorge Maria Bergoglio, w latach 1973-1979 prowincjał jezuitów, a od 1973 roku tytułowany "głową kościoła argentyńskiego". Hiszpański dziennik "El País" tuż po jego wyborze na Stolicę Piotrową, napisał, że "domniemana współpraca z dyktaturą w Argentynie to najciemniejszy rozdział w (jego) życiu". "International Herald Tribune" stwierdził z kolei, że nowy papież będzie musiał zmierzyć się z pytaniami, ile wiedział o łamaniu praw człowieka przez juntę i co robił, by temu zapobiec.
- W zachowaniu kościoła jest wiele hipokryzji, a w przypadku Bergoglio w szczególności - stwierdziła Estela de la Cuadra, córka współzałożycielki organizacji Matki z Placu Majowego, która już w czasie rządów junty rozpoczęła poszukiwania zaginionych. - Obecnie toczą się wszelkiego rodzaju procesy, a Bergoglio odmawia im wsparcia - dodała. Dotychczas bowiem kardynał Bergoglio dwukrotnie był wzywany do złożenia zeznań w sprawie tortur, mordów i uprowadzeń dzieci w latach 1976-1983. Za każdym razem korzystał z przysługującego mu prawa odmowy do składania wyjaśnień. A gdy w końcu pojawił się w sądzie w 2010 roku, jego odpowiedzi były, zdaniem prawniczki Myriam Bregman, "wymijające".
Jeszcze cięższego kalibru oskarżenia pod adresem kardynała Bergoglio wysunął w 2005 roku Verbitsky w książce "El Silencio". Jego zdaniem w 1976 roku zdradził wojskowym miejsce ukrycia dwóch jezuickich księży, oskarżanych o lewicowe sympatie. Mieli oni zostać porwani ze slumsów, gdzie pracowali, głosząc teologię wyzwolenia. Znaleziono ich później odurzonych narkotykami i rozebranych do naga. Jeden z nich miał oskarżyć biskupa Bergoglio o wydanie ich w ręce wojskowych, którzy przez kilka miesięcy więzili ich i torturowali.
Z przeszłością kardynał Bergoglio rozliczył się dopiero w 2010 roku w swojej biografii autorstwa Sergio Rubina pt. "Jezuita". "Zrobiłem wszystko, co mogłem wtedy zrobić, biorąc pod uwagę mój młody wiek i kontakty, jakie miałem. (...) Nie miałem wówczas wielu możliwości ani zbytniego znaczenia", mówił Rubinowi. Jak podaje TOK FM, duchowni faktycznie zostali aresztowani, ale - według wielu źródeł - biskup Bergoglio nie miał z tym nic wspólnego. Wręcz przeciwnie, dzięki jego interwencji duchowni zostali uwolnieni. W obronie nowo wybranego papieża stanął również laureat Pokojowego Nobla, Adolfo Pérez Esquivel. - Było wielu biskupów, którzy byli współpracownikami dyktatury, ale Bergoglio nie był jednym z nich - zapewnił na antenie BBC.
Jakakolwiek nie byłaby przeszłość papieża Franciszka, jedno jest pewne: nikt już nie przywróci życia pomordowanym. I może jeszcze to, że tragedii brudnej wojny zapewne nie dałoby się uniknąć, ale mogła ona skończyć się szybciej, mieć mniejszy czy (przede wszystkim) mniej śmiercionośny zasięg. - Gdyby episkopat zjednoczył się i przemówił jednym głosem, zyskałby siłę, dzięki której można by ocalić wiele istnień ludzkich - ocenił w rozmowie z BBC Perez Esquivel.
Nawet jeśli argentyński kościół był tylko trybikiem w machinie terroru, mógł przecież coś zrobić - zardzewieć albo wypaść. Milcząc, splamił swoje sumienie ciężkim grzechem. Bo Katechizm Kościoła Katolickiego podaje, że "(...) ponosimy odpowiedzialność za grzechy popełniane przez innych, gdy w nich współdziałamy: (...) nie wyjawiając ich lub nie przeszkadzając im, mimo że jesteśmy do tego zobowiązani".
Aneta Wawrzyńczak dla Wirtualnej Polski
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.