Koronawirus we Włoszech. Polacy o życiu w zamkniętym kraju. "Obawiamy się, że zabraknie jedzenia"
Zamknięte szkoły, muzea i uczelnie. Odwołane loty, kolejki w sklepach, gdzieniegdzie puste półki. Zalecenia władz, żeby nie opuszczać domów. To od niedawna włoska codzienność. - Ludzie traktowali to jak wakacje. Dopiero teraz coś zrozumieli - mówi nam Polka mieszkająca we Włoszech.
Całe Włochy zostały objęte "czerwoną strefą". To kwarantanna dla 60 milionów osób. Włosi mogą wyjść z domu do pracy, lekarza i w przypadku innych, tylko pilnych potrzeb. Odwołano masowe imprezy i msze święte. Wprowadzono ograniczenia w kursowaniu komunikacji publicznej, nie działają szkoły i uczelnie.
Według ostatnich doniesień włoskich władz liczba ofiar śmiertelnych SARS-CoV- 2 wzrosła do 631. Liczba zakażonych wirusem przekroczyła już 10 tys.
Koronawirus strachu nie budził
Pani Danuta, mieszka na północy Włoch. - Mało jest ludzi na ulicach. Na wejście do sklepu czeka się w kolejce, trzeba zachować odległość jednego metra od każdej osoby. Wpuszczają po dziesięć osób. Do apteki mogą wejść jednocześnie tylko dwie osoby.
- Ale nie ma paniki - opowiada dalej. - Ludzie zaczęli respektować wydane polecenia. Do wczoraj był luz. Szkoły zamknięte, a dzieci z dziadkami siedziały w barach. Młodzieży pełno było w barach i pizzeriach. Traktowali to jak wakacje. Teraz widać, że może wreszcie coś zrozumieli.
- Ludzie wcześniej się nie przejmowali. Tylko prowadzone przez Chińczyków bary były zamknięte od razu. To jest zdyscyplinowany naród - podsumowuje.
"Mamy nadzieję, że to się skończy'
Kolejna Polka, pani Marzena, mieszka w Forli, mieście niedaleko Bolonii. - Ludzie są przerażeni, ale spokojni. Przestrzegają zasad - mówi. - Staramy się żyć normalnie.
- Nie wychodzimy z domów bez potrzeby. Są zamknięte szkoły, uczelnie i muzea. Nie odbywają się śluby i pogrzeby - opisuje dalej. - Nie wolno opuszczać miasta bez specjalnego pozwolenia. Do baru mogą wejść trzy, najwyżej cztery osoby. Na szybką kawę, kupić to, co potrzebne, bo we Włoszech w barach można opłacić rachunki, kupić papierosy i inne produkty.
- Czas wolny spędzamy w domu - mówi. - I mamy nadzieję, że to się szybko skończy.
Obawiają się, że zabraknie jedzenia
Paulina mieszka niedaleko Neapolu, w miasteczku Scafati. - Wszystko pozamykali. Szkoły, kościoły, cmentarze i galerie. Mamy siedzieć w domach. Tylko do pracy można wychodzić - opowiada - W sklepach pustki, brakuje jedzenia. Żywej duszy na ulicach nie widać. Ale jak są jakieś bary otwarte, to fakt, ludzie siedzą całymi grupami.
- Panika jest ogromna, szczególnie w mediach i internecie. Ale póki co w aptece można kupić wszystko. Ludzie wykupują w chemicznym sklepie rękawiczki, żele odkażające środki czystości, butelki perfumowanego alkoholu - opisuje dalej. - Osobiście obawiam się, że zabraknie jedzenia. Nie zrobiłam zapasów, nie sądziłam, że nie będzie towaru w sklepach.
Nina, ostatnia Polka, z którą udało nam się porozmawiać, mieszka w Rapallo, mieście na północy Włoch.- Panika jest, do sklepu wchodzą tylko dwie osoby, są w maskach i rękawiczkach. Ludzie, jak widzą innego przechodnia na ulicy, to uciekają, żeby się nie dotknąć. Powariowali - mówi. - Kto rano chodził do kawiarni, teraz też chodzi. Nie ma tyle ludzi co wcześniej, ale cały czas są.
Rośnie liczba ofiar koronawirusa
Zakażenie koronawirusem potwierdzono we Włoszech u 10 149 osób. Z danych przekazanych przez służby 1004 osoby zakażone udało się wyleczyć. W szpitalach z objawami COVID-19 przebywa ponad 5 tys. osób, z czego 877 wymaga intensywnej opieki.
Włoska Narodowa Agencja Ochrony Ludności podkreśla, że niemal w całym kraju wprowadzono "jedne z najbardziej rygorystycznych zasad kwarantanny na świecie".