Koronawirus w Polsce. Miesięcznego synka widzi dwa razy w tygodniu. Spotkania trwają kwadrans

Koronawirus w Polsce nie ustępuje. Matka, która postanowiła podzielić się swoją historią, widuje miesięcznego synka leżącego w inkubatorze zaledwie dwa razy w tygodniu. Wizyty ograniczone są do 15 minut. Jak sama przyznaje, świadomość, że jej dziecko może czuć się porzucone "nie daje jej żyć".

Koronawirus w Polsce. Matka widzi swojego miesięcznego synka zaledwie dwa razy w tygodniu. Wizyty ograniczone są do 15 minut / foto ilustracyjne
Koronawirus w Polsce. Matka widzi swojego miesięcznego synka zaledwie dwa razy w tygodniu. Wizyty ograniczone są do 15 minut / foto ilustracyjne
Źródło zdjęć: © PAP | Grzegorz Michałowski

10.10.2020 | aktual.: 01.03.2022 14:07

Aleksandra Filiks jest mamą miesięcznego Witka. Kobieta w rozmowie z "Faktami" TVN przekazała, że jej syn przebywa w inkubatorze w szpitalu Zdroje w Szczecinie. Sytuacja epidemiczna panująca w Polsce przyczyniła się do tego, że wizyty w placówce zostały znacząco ograniczone.

Mimo że na początku mogla odwiedzać dziecka dwa razy dziennie, to obecnie wprowadzono harmonogram spotkań. W konsekwencji liczba odwiedzin zmniejszyła się do dwóch razy w tygodniu. Ponadto wizyty mogą trwać maksymalnie 15 minut.

Zdaniem matki obecnej sytuacji nie da się opisać słowami. - Są dni, chwile, gdy nie sposób sobie z tym poradzić. Ja jestem dorosła, świadoma, potrafię sobie to wytłumaczyć, szukać pomocy, walczyć - powiedziała zrozpaczona matka, dodając, że jej miesięczna pociecha to maleńka istota, którą rządzą wyłącznie instynkty.

Koronawirus w Polsce. Pielęgniarki odliczają czas do końca wizyty

- Jego instynkt teraz mówi mu, że on jest porzucony, jest sam, że matka zostawiła. Ta świadomość nie daje żyć - zaznaczyła. Kobieta mówiła również, że cześć pielęgniarek pracujących na oddziale jest wspaniała i empatyczna. Zdarzają się jednak takie, które gdyby tylko mogły "stałyby ze stoperem" i odliczały czas do końca spotkania.

Taka sytuacja miała miejsce, chociażby w minioną środę. Po upływie 15 minut pielęgniarka nakrzyczała na nią, że czas już minął i musi natychmiast wyjść, ponieważ czekają inni rodzice. Jak się później okazało, nikogo w poczekalni nie było.

Sytuacja ta sprawiła, że pani Aleksandra postanowiła walczyć o swój kontakt z synem. Jak poinformowała, zgłosiła sprawę do kilku fundacji i biur posłów.

Źródło: TVN24

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (9)