Koronawirus w Polsce. Mężczyzna wtargnął do szkoły w Koluszkach. Kazał uczniom zdejmować maseczki
Koronawirus w Polsce. W Koluszkach w województwie łódzkim doszło do nietypowej sytuacji. Ojciec jednego z uczniów wtargnął do placówki w Koluszkach. Dlaczego? Chciał przekonać ludzi do zdjęcia maseczek w szkole.
08.09.2020 | aktual.: 01.03.2022 13:51
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Do sytuacji doszło w poniedziałek około godz. 8 w Szkole Podstawowej nr 2 w Koluszkach. Jak wynika z relacji rodziców, do placówki wtargnął mężczyzna, który zaczął wykrzykiwać do pracowników i dzieci, by zdjęły maseczki ochronne.
– Ten człowiek wpadł nagle do szkolnej szatni – mówi jeden z rodziców w rozmowie z koluszki.naszemiasto.pl. – Nie miał na twarzy żadnej osłony. Zaczął krzyczeć, że wszyscy mają ściągnąć maseczki, że nie powinni ich nosić. Dzieci bardzo się wystraszyły. Nikt nie wiedział, co on jeszcze może zrobić - dodał.
Koronawirus w Polsce. Akcja w szkole i interwencja policji
Zachowanie mężczyzny spotkało się z reakcję ciała pedagogicznego. Nauczycielka wezwała policję, a awanturnika obezwładnił i wyprowadził nauczyciel wychowania fizycznego.
Na miejsce przyjechali funkcjonariusze. – Policjanci próbowali nawiązać kontakt z mężczyzną, jednak on kompletnie nie reagował na ich obecność – poinformowała st. sierż. Aneta Kotynia z Komendy Powiatowej Policji w Koluszkach. Dodała, że mężczyzna "nie wykonywał poleceń, stawiał opór i obrażał wszystkich dookoła", dlatego został przetransportowany na komendę.
Okazało się, że to ojciec jednej z uczennic podstawówki. W momencie zdarzenia był trzeźwy. Policjanci podkreślają, że nie pojawiły się przesłanki, by przebadać go na obecność środków odurzających.
Koronawirus w Polsce. Koluszki. Mężczyzna usłyszał zarzuty
Awanturnik nie został aresztowany, ale usłyszał zarzuty związane z "nieodpowiednim zachowaniem w miejscu publicznym oraz zakłócaniem spokoju".
- Sprawa została skierowana do sądu oraz sanepidu. Mężczyźnie grozi areszt, ograniczenie wolności bądź grzywna do 500 złotych - powiedziała st. sierż. Aneta Kotynia.