PolskaKoronawirus w Polsce. Dr Tomasz Dzieciątkowski: to nie jest dżuma

Koronawirus w Polsce. Dr Tomasz Dzieciątkowski: to nie jest dżuma

Bilans zakażonych koronawirusem w Polsce i na świecie wciąż rośnie. Resort zdrowia poinformował w piątek o kolejnych prawie 800 zakażonych osobach. Na całym świecie SARS-CoV-2 zakaziło się już prawie 25 mln osób. Co wiemy o wirusie, który znów ze zdwojoną energią zaczął się szerzyć na całym świecie? Może znów powinniśmy zamknąć się w domach, by uniknąć zakażenia? - Nie żyjemy w XVI-XVII wieku, to nie jest dżuma, ludzie muszą pracować - przekonuje wirusolog, dr Tomasz Dzieciątkowski.

Pandemia koronawirusa trwa. Co wiemy po kilku miesiącach badań o naszym przeciwniku? Z tym pytaniem zwróciliśmy się do wirusologa dr. hab. Tomasza Dzieciątkowskiego
Pandemia koronawirusa trwa. Co wiemy po kilku miesiącach badań o naszym przeciwniku? Z tym pytaniem zwróciliśmy się do wirusologa dr. hab. Tomasza Dzieciątkowskiego
Źródło zdjęć: © East News | Jakub Kamiński
Violetta Baran

Violetta Baran, Wirtualna Polska: Od pierwszego potwierdzonego przypadku zakażenia koronawirusem minęło już wiele miesięcy. Nadal jednak część ludzi nie wierzy w jego istnienie, część lekceważy zagrożenie, a inni panicznie się go boją. Czego dowiedzieliśmy się o nowym koronawirusie?

Dr hab. Tomasz Dzieciątkowski, mikrobiolog i wirusolog: - Dowiedzieliśmy się przez ostatnie kilka miesięcy przede wszystkim tego, że koronawirus SARS-CoV-2, wbrew wszelkim teoriom spiskowym, nie jest tworem laboratoryjnym, ani nie jest obiektem rekombinacji. Wywodzi się od naturalnie zmutowanych koronawirusów zwierzęcych. To jest fakt, który nie ulega obecnie żadnej dyskusji. Może inaczej: z nim próbują dyskutować tylko osoby, które wierzą, chociażby, że koronawirus jest rozprzestrzeniany za pomocą sieci 5G.

Kolejna rzecz, o której wiemy bez wątpienia, to, że za ponad 95 proc. wszystkich zachorowań na COVID-19 odpowiedzialna jest droga kropelkowa. Można powiedzieć, że musimy na kogoś mocno nakaszleć, by go zakazić. Katar przy COVID-19 zdarza się stosunkowo rzadko, aczkolwiek trzeba powiedzieć, że w wydzielinie dróg oddechowych wirus się znajduje i może się przenosić na odległości dużo większe niż podczas kaszlnięcia, bo i prędkość takiej wydzieliny podczas kichnięcia jest dużo większa.

W dużo mniejszym stopniu wirus przenosi się na drodze bioaerozoli, czyli dużo drobniejszych cząsteczek, które unoszą się w powietrzu. I wreszcie bardzo niewielki odsetek zakażeń stanowią przypadki przeniesienia się wirusa w sposób bezpośredni, czyli jeśli mamy wirusa na rękach, a potem te ręce włożymy do buzi, potrzemy nimi oczy, nos.

Czy możemy zakazić się w inny sposób?

- Nie stwierdzono do tej pory, żeby koronawirus przenosił się drogą pokarmową, co jest bardzo ważne. Jest wykrywany, co też jest ważne, gdy mamy do czynienia z pełnoobjawowym COVID-19, we krwi. Nie jest to jednak szczególnie istotne z punktu widzenia krwiodawstwa. Dlaczego? Bo gdy wirus jest już we krwi, pacjent ma już takie objawy COVID-19, że nikt od niego tej krwi nie pobierze. Nie musimy się więc bać drogi krwiopochodnej. Jest też bardzo niewielkie prawdopodobieństwo, żeby wirus przenosił się drogą wertykalną z matki na płód, tak więc zakażeń wrodzonych na 99 proc. nie będzie.

Kolejną rzeczą, którą wiemy o koronawirusie, jest to, że wnika do komórek przy pomocy receptora ACE-2. Ten receptor występuje przede wszystkim na komórkach płuc, śródbłonka naczyń krwionośnych, serca i nerek. To są te narządy, które nowy koronawirus atakuje w pierwszej kolejności.

Aczkolwiek są opisywane bardzo rozmaite powikłania, w rodzaju zaburzeń neurologicznych. Jednym z takich objawów, o których często się mówi, jest utrata węchu i smaku. To byłby objaw bardzo cenny diagnostycznie, gdyby trafiał się u każdego zakażonego. Występuje on jednak u od 30 do 50 proc. chorych na COVID-19.

Wiemy już także, ile trwa okres inkubacji nowego koronawirusa. Standardowo to od 3 do 7 dni, maksymalnie do 11 dni. W przeważającej większości przypadków, nawet jeżeli pacjent nie zachoruje, nie będzie miał pełnoobjawowego COVID-19, wirus jest automatycznie eliminowany z organizmu po mniej więcej trzech do czterech tygodni. Sporadycznie zdarzają się przypadki, że u pacjentów z nieprawidłowo działającym układem odpornościowym to trwa do pięciu-sześciu tygodni.

Można zakazić się od pacjenta bezobjawowego?

- To nie jest tak proste. Pacjent bezobjawowy, zakażony koronawirusem, może mieć wirusa w wydzielinie górnych dróg oddechowych, w związku z tym potencjalnie może zakażać. Aczkolwiek według opinii Krajowego Konsultanta ds. Chorób Zakaźnych, a także pewnych danych podawanych przez Światową Organizację Zdrowia, przyjmuje się, że osoba, która jest zakażona, bo wykryto u niej materiał genetyczny koronawirusa za pomocą testów molekularnych, ale nie ma objawów COVID-19, po mniej więcej dwóch tygodniach może być zwolniona z kwarantanny, bo zazwyczaj albo eliminuje sama tego koronawirusa, albo ilość tego koronawirusa w wydzielinie dróg oddechowych jest na tyle mała, że raczej nie spowoduje on zakażenia.

Jest natomiast jedna rzecz, o której - i to trzeba wyraźnie powiedzieć - nadal nie wiemy. Nie wiemy, jaka jest dawka zakażająca. Nie wiemy, ile cząstek wirusa jest potrzebnych, żebyśmy się zakazili. Byłoby to bardzo przydatne, ale, niestety, takich informacji cały czas nie ma, w związku z tym częściowo opieramy się na przypuszczeniach.

Wiemy za to, jak długo wirus może pozostawać aktywny na różnych powierzchniach. Najdłużej pozostaje aktywny na powierzchniach plastikowych - do 3 dni. 2 dni jest aktywny na powierzchni ze stali nierdzewnej, na papierze i kartonie - 24 godziny. Najkrócej pozostaje aktywny na powierzchniach miedzianych - do około 3 godzin, ale trudno akurat o przedmioty miedziane w naszym otoczeniu.

Z otwieraniem przesyłki, którą przyniósł kurier i jest zapakowana w folię, należy więc poczekać trzy dni?

- Niekoniecznie, rozpakowujemy tę przesyłkę od razu. Jeżeli tylko będziemy pamiętać o tym, by po jej rozpakowaniu iść do łazienki i umyć ręce, to nic nam nie grozi.

Czyli nie dajmy się zwariować?

- Właśnie. Nie dajmy się zwariować. Problem polega na tym, że od początku pojawienia się nowego koronawirusa zaczęły krążyć różne teorie spiskowe. Druga sprawa, bardzo przykra, to dosyć sprzeczne komunikaty, które wydawały - nazwijmy to - różne agendy rządowe w Polsce i nie tylko, które powodowały chaos. I to trwa do tej pory. Te komunikaty powodują zamieszanie, ludzie są skonfundowani, nie wiedzą ani w co mają wierzyć, ani komu mają wierzyć.

Wiemy sporo na temat budowy koronawirusa, wiemy sporo na temat tego, jakie są drogi jego transmisji, jakie mniej więcej choroby może on powodować, ale nie mamy do tej pory - i to jest największy problem - przyczynowego leczenia koronawirusa. Wszystkie terapie, które są, to są terapie pomocnicze samego COVID-19. Generalnie chodzi o to, by wirus nie zaszkodził nam bardziej w trakcie zakażenia. Ale większość z tych leków nie działa na samego koronawirusa. Dlatego też większość organizacji zdrowotnych i naukowców apeluje o stosowanie tych metod niefarmakologicznych.

A więc jednak powinniśmy się bać i zostać w domach...

- Teoretycznie, z punktu widzenia epidemiologii, najlepiej byłoby pozamykać wszystkich w domach i niech tam siedzą, aż wirus zniknie. Ale wyraźnie pragnę podkreślić: jest to niemożliwe. Nie żyjemy w XVI-XVII wieku, to nie jest dżuma, ludzie muszą pracować. Powrót do lockdownu jest absolutnie niemożliwy. Ludzie muszą wychodzić do pracy. Ale to, że muszą pracować, nie zwalnia ich z tego, że muszą zachowywać zdrowy rozsądek i reżim sanitarny.

O czym musimy więc pamiętać, by zminimalizować ryzyko zakażenia?

- Stosowanie dystansu społecznego. Owe 1,5 czy 2 metry to jest właśnie odległość, na którą przeniesie się koronawirus, gdy ktoś kaszlnie. Noszenie maseczek. Tu też pojawiało się wiele fejknewsów, że średnica porów w tych maseczkach jest większa niż średnica koronawirusa. Oczywiście, że jest większa. Ale jeśli przyjmiemy, że wirus jest jeźdźcem Apokalipsy, który będzie cwałował na takiej kropelce śliny, to ta kropelka śliny ma średnicę większą niż średnica porów w maseczce. Osobom, które nie wierzą w działanie maseczek czy przyłbic, proponuję zawsze taki eksperyment: założenie maseczki, nawet takiej najprostszej i stanięcie przed lustrem, w odległości nawet jednego metra. Niech kaszlną i zobaczą, ile kropelek śliny osiądzie na lustrze...

A co z myciem i dezynfekcją rąk?

- Czy mycie rąk jest potrzebne? Zawsze. W dobie pandemii jeszcze bardziej. Ta droga bezpośrednia zakażenia, to jest mniej niż kilka procent, ale to jest zawsze pewne ryzyko.

Chciałbym podać jeszcze jeden przykład, dlaczego warto myć ręce. W ciągu ostatniego kwartału o 30 proc. spadła liczba chorób wywoływanych przez tak zwane choroby brudnych rąk, jak zakażenia bakteriami z rodzaju Salmonella, poprzez żółtaczkę pokarmową i biegunki wirusowe. O czym to świadczy? O tym, jak nisko stała w Polsce higiena rąk przed pandemią COVID-19.

Przyznam się, że po tych informacjach zacząłem się poważnie zastanawiać, czy nie rozpuścić fejknewsa, że koronawirus SARS-CoV-2 przenosi się również przez pot. Może Polacy zaczęliby myć nie tylko ręce, ale całe ciało i wtedy, szczególnie latem, można byłoby korzystać z komunikacji publicznej bez odruchu wymiotnego.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (275)