Koronawirus. Ratownicy nie chcą jeździć do osób z podejrzeniem zakażenia. "Nikt nie będzie się narażał"

- Nikt nie chce się narażać - mówi Wirtualnej Polsce ratownik z mazowieckiego pogotowia ratunkowego. Wyznaje, że ratownicy nie chcą jeździć do osób z podejrzeniem zakażenia koronawirusem. Rzeczniczka pogotowia zapewnia, że ratownicy "do osób kaszlących" nie są wysyłani. Jednak decyzja należy do dyspozytora, a procedura jest taka: jeśli jest podejrzenie zagrożenia zdrowia czy życia, karetkę trzeba wysłać.

Koronawirus. Ratownicy nie chcą jeździć do osób z podejrzeniem zakażenia. "Nikt nie będzie się narażał"
Źródło zdjęć: © East News | Adam Staskiewicz/East News

Ratownik, z którym rozmawiamy, pracuje w Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego i Transportu Sanitarnego "Meditrans" w Warszawie. To największa na Mazowszu i jedna z największych w kraju jednostka realizująca usługi w zakresie ratownictwa medycznego.

Pytany o koronawirusa z Wuhan mówi, że pracownicy pogotowia nie są przygotowani na ewentualną epidemię.

"Braki w odzieży ochronnej"

- Magazyny pogotowia są puste - nie ma prawdziwych kombinezonów ochronnych, nie ma masek, kończą się płyny do dezynfekcji. Rękawic grubych nie ma. Fartuchy są przeterminowane - opisuje mężczyzna. Dodaje, że pracownicy pogotowia otrzymali fartuchy fizelinowe. Takie, które zakładają osoby odwiedzające pacjentów w szpitalach. - To jest przecież śmieszne. One są z materiału chłonnego, przed niczym nie chronią. Dlaczego je dostaliśmy? Wpadli pewnie na pomysł na zasadzie "nie ma nic, to damy to, co jest i niech się ratownicy martwią" - mówi nasz rozmówca.

Opowiada też o szkoleniu dla pracowników Państwowego Ratownictwa Medycznego. - Mówiono dużo o poprzednich epidemiach jak SARS czy EBOLA, o koronawirusie mało, w zasadzie prawie nic. Pokazali nam sprzęt, którego nie ma na wyposażeniu i który jest w znikomych ilościach w magazynach, co za tym idzie nie można go użyć. Kazali używać masek, które nic nie dają, zresztą ich też nie ma w magazynie. Powiedzieli o dezynfekcji i tyle - relacjonuje ratownik.

- Nie ma ochrony dla medyka - podsumowuje.

Pacjenci sami powinni dojechać do szpitala

Nasz rozmówca mówi też, że dyspozytorzy sami nie wiedzą, jak się zachowywać. - Nie mają pojęcia, czy nas wysyłać do takich zgłoszeń, czy odmawiać. Ogólnie nie powinni wysyłać karetki w ogóle do podejrzeń zakażenia koronawirusem, bo to nie jest stan zagrożenia życia, który uniemożliwia samodzielne dotarcie do szpitala. Ale te karetki wysyłają, robią to na czuja - opowiada ratownik.

I wylicza: - W Warszawie mamy 55 karetek pogotowia. Niech 5 dziennie przywiezie podejrzenie. Taka karetka jest wyłączona z użycia na minimum pięć godzin - dwie godziny to sam transport, a trzy godziny trwa czyszczenie karetki. A mogłyby jeździć do osób, które faktycznie pomocy potrzebują.

Wyznaje też, że ratownicy sami nie chcą jeździć na takie zgłoszenia. - Jak ktoś z nas się dowiaduje, że ma jechać do podejrzenia koronawirusa, to się odpisujemy, czyli kończymy dyżur. Możemy to zrobić powołując się na brak środków ochrony osobistej. Za 20 zł brutto nikt nie będzie się narażać. Przecież gdyby to podejrzenie okazało się przypadkiem potwierdzonym, to cały zespół byłby później zakażony - podsumowuje ratownik.

Odzież domawiana, a karetki "do kaszlących nie wyjeżdżają"

Elżbieta Weinzieher, rzeczniczka prasowa mazowieckiego pogotowia mówi Wirtualnej Polsce, że zestaw ochronny, czyli kombinezon, obuwie, odpowiednia maseczka, rękawice i gogle, "to nie jest towar, który leży w magazynie przez lata", a jest w stałym użyciu. - Możliwe oczywiście, że jeśli karetka wyjeżdża w ciągu dyżuru dziesięć razy i do czterech przypadków załoga zużywa na wszelki wypadek zestaw ochronny, to przy piątym wyjeździe już go nie ma - mówi Weinzieher. I dodaje, że "w związku z tym sukcesywnie zamawiamy zestawy ochronne i sukcesywnie te kombinezony, maseczki czy rękawice przychodzą".

Rzeczniczka pogotowia tłumaczy też, że to dyspozytorzy podczas wywiadu medycznego decydują, czy jest podejrzenie zagrożenia życia lub zdrowia u zgłaszającej się osoby. - Jeśli ktoś mówi, że źle się czuje, kaszle, pluje i prosi o karetkę, bo podejrzewa u siebie koronawirusa - odmawiamy. To nie jest stan bezpośredniego zagrożenia zdrowia i życia. Taki pacjent powinien udać się do najbliższego oddziału zakaźnego, by jak najmniej ludzi miało z nim w tym czasie kontakt.

Jeśli jednak dyspozytor medyczny oceni, że zagrożenie zdrowia i życia jest, to nie dyskutuje i wysyła karetkę, przyznaje Weinzieher. Niezależnie od tego, czy ta osoba twierdzi, że może być zarażona koronawirusem, czy czymkolwiek innym.

Rzeczniczka pogotowia podkreśla jednocześnie, że "wzywanie karetki ratownictwa medycznego do przypadku zarażenia koronawirusem to kolejne trzy osoby, które ta osoba może dodatkowo zarazić".

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (371)