Koronawirus. Raport z frontu, dzień jedenasty. Złodzieje mówią: Teraz to już tylko wy możecie nas zarazić. I trudno się z tym nie zgodzić

Człowiek, który z kryminałem nigdy nie miał nic wspólnego, strażnika więziennego ma za tłuka i sadystę. Takie jest powszechne, bardzo niesprawiedliwe wyobrażenie. Większość nie zdaje sobie jednak sprawy, jak ważne zadanie mamy do wykonania. Musimy zapewnić osadzonym bezpieczeństwo, jesteśmy odpowiedzialni za ich zdrowie i życie podczas odbywania kary. Gdy za murami szaleje epidemia, zyskuje to zupełnie nowy kontekst. Taki, z którym nigdy wcześniej nie mieliśmy do czynienia.

Koronawirus. Raport z frontu, dzień jedenasty. Złodzieje mówią: Teraz to już tylko wy możecie nas zarazić. I trudno się z tym nie zgodzić
Źródło zdjęć: © PAP
Paweł Kapusta

Dzisiejszym bohaterem jest Piotr. Pracuje w jednym z zakładów karnych na północy Polski. Imię i niektóre szczegóły historii pozwalające na rozpoznanie bohatera zmienione.

Słowniczek: klawisz – funkcjonariusz służby więziennej; złodziej – w gwarze strażników więziennych każda osoba osadzona w zakładzie karnym bądź areszcie śledczym, niezależnie od tego, z jakiego paragrafu została skazana bądź oskarżona; peronka – więzienny korytarz; kipiszować – przeszukiwać; kajfus – więzień funkcyjny wydający posiłki osadzonym.

Zimno, para z ust. Zapinam kurtkę, biorę pod pachę torbę z żarciem i ustawiam się w długiej na ponad dwadzieścia osób kolejce. Zerkam na zegarek, za dwadzieścia kilka szósta. Słychać rozmowy, ale raczej ciche, punktowe. Wczesna pora, przed pierwszą kawą, to i na ploty ochoty jeszcze nie ma. Kolejka przesuwa się dość sprawnie. Nagle zastyga na dłuższą chwilę. Zerkam, przy bramie poruszenie.

- Kurwa, dawaj jeszcze raz. Coś się musiało spieprzyć – irytuje się jeden z kumpli.

Bramowy z maseczką na twarzy i w białych rękawiczkach ponownie celuje w czoło gotowego do służby klawisza.

- Nie no, patrz. Wszystko dobrze jest. Znowu prawie 38 – odpowiada i wskazuje na wyświetlacz elektronicznego, bezdotykowego termometru. – Dobra, spierdalaj do domu. Nie mogę cię wpuścić. Wiesz jak jest.

Wie. Frunie ku niemu kilka pieszczotliwych, nie nadających się do cytowania żartów. Tak naprawdę nikomu jednak do śmiechu nie jest. Wszyscy wiedzą, że sprawa jest poważna. Bo co by było, gdyby na zakład wszedł chory klawisz? Wszystkich by pozarażał: i kolegów, i złodziei. Chłopak zawiesza więc torbę na ramię, uchodzi kilkanaście kroków, skręca w prawo i znika za załamującym się tam szarym, więziennym murem. Przełożony będzie musiał wydzwonić do zmiany inną osobę.

Nie przyjeżdżaj, w domu siedź

Kryminał to specyficzne miejsce. Instytucja totalna. W kilku pawilonach zamykasz tysiąc gości, przeważnie mało ugodowych i lotnych. Stłoczonych, czasem ułożonych w celach jak dywany – po sam sufit. Nie chcą współpracować, dla zasady robią ci pod górkę. Doskwiera im izolacja, brak powietrza z wolności. Jedną z nielicznych namiastek tego normalnego życia są widzenia. Przyjedzie żona z dzieckiem, konkubina, matka czasem odwiedzi. To rozbraja nabite emocjami głowy.

Koronawirus sprawił, że we wszystkich zakładach karnych i aresztach śledczych w Polsce wprowadzono zakaz widzeń. Odcięcie, zero kontaktów. Wstrzymano też pracę zewnętrzną. Poza przypadkami, w których osadzeni angażowani są w pracę pomagającą w opanowaniu pandemii. Na przykład: w szycie maseczek. Pozostali złodzieje siedzą pod celami i poza wypełnianiem porządku dnia – apelem, śniadaniem, łaźnią, wyjściem na telefon czy spacerniak – są pod kluczem.

Co ja będę ściemniał: był taki moment, że wszyscy byliśmy przerażeni. Gdy patrzyliśmy z kolegami na bunty we włoskich więzieniach. Baliśmy się, że za chwilę to samo będziemy mieli u siebie. Że wzniecą bunt, cele porozpierdzielają. Że ze strachu przed epidemią będą chcieli się stąd ulotnić. A my co? Wtedy pały w łapy, tarcze, kaski, gaz nabity w butlę i byśmy musieli tłumić te awantury. Po cholerę to komu potrzebne, jak samemu żyje się własne życie? Z roboty trzeba wrócić o ludzkiej porze, do sklepu pojechać i rzeczy z listy od żony kupić. Dzieciakami się zająć.

A wiecie, co było? Pewnego dnia na telefon prowadzę dwóch mocnych gości, wysokie wyroki mieli zajechane. Słuchawka, numer wstukany, dzwonią. I tak sami z siebie: - Słuchaj, nie przyjeżdżaj. W domu siedź, nie chcę cię tu widzieć, aż ci powiem.

W szoku byłem. Zresztą, różni tu siedzą. Są tacy, którzy za chwilę mają wyskakiwać na wolność, ale pytają, czy to konieczne. Bo oni pod celą czują się bezpieczniej. Inni usłyszeli o tym, że rząd w przypadku rozwoju epidemii będzie chciał zawiesić złodziejom wyroki. Przyszli, dopytywali. Musiałem im prostować, że jasne, może i zawiesi, ale tylko tym, którym sąd wbił wyrok do trzech lat. A ich to nie złapie, bo oni to jeszcze dekadę będą garować.

Widzeń nie ma, ale osadzeni dostali więcej czasu na telefonach (normalnie mają siedem minut dziennie). Na łaźnię prowadza się ich teraz trzy razy w tygodniu, a nie raz. No i zakupy w kantynie mogą sobie robić większe niż zazwyczaj. Niby nie jest to zgodne z regulaminem, ale gdybyś wszystko robił według książki, to non stop toczyłbyś tu nuklearne wojny. Czasem jak lekko odkręcisz śrubę, nie musisz później dokręcać jej z całej siły. To jak z regulowaniem przykrywką pary z garnka. Jak lekko odchylisz, to ci zupa nie wykipi.

Na razie mam na oddziale spokój. Pytanie, jak długo wytrzymają. Jeśli taki stan potrwa dwa-trzy miesiące, zaczną pojawiać się napinki.

Kwarantanna w hotelu

Tutaj zawsze tak było i zawsze tak będzie. Jeśli nie nagniesz, nie zastosujesz swojego sposobu, to będą ci wariować pod celami. Żeby spokój był, musisz kombinować. Jak to mówią– wielka improwizacja. Tak samo jest z koronawirusem. Niby są jakieś procedury na papierze, ale gdy przychodzi do stosowania, bywa z tym różnie. Raz straszno, raz śmiesznie.

Ostatnio trafił nam się podejrzany gość. Wrócił z przepustki, mógł mieć kontakt z zakażonym. Wpakowali go do celi jedynki. Zalecenie było takie, żeby siedział tam non stop, o spacerze miało nie być mowy. Kolejnego dnia jestem w robocie, patrzę, a chłopa prowadzą przez zakład, żeby sobie pochodził na świeżym powietrzu. Niekonsekwencja.

Dziś większość z nas oprócz żarcia pakuje w plecaki przed służbą kilka par gaci, skarpety i szczoteczki do zębów. To wynik niedawnej sytuacji z innego zakładu. Pewnego dnia policjanci – ubrani jak zawsze, w mundury i czapki - przywieźli gościa. A u nas bramowy: maseczka i termometrem chce strzelać. Śmiechy-chichy, klawisz mierzy złodziejowi temperaturę, patrzy: 38 z hakiem. Policjanci bladzi, jednym głosem tylko wydukali: - O ja pierdolę. Wpakowali się w radiowóz i odjechali.

No i problem, bo co tu z takim osadzonym zrobić? Dwóch chłopaków od nas ubrało się w skafandry, maski, rękawice, zapakowali go do suki i powieźli do szpitala. Szpital załatwił to błyskawicznie. Każdy zdawał sobie sprawę, że w przypadku jednostki penitencjarnej to szalenie ważne. Przecież my tu w jednym pawilonie mamy kilka setek osób! Złodziejowi pobrali wymaz, znów na pakę i dawaj do zakładu.
Wrzucili go do monitorowanej jedynki, sami na szatnię, rozebrali się z tych kombinezonów, do golasa, wskoczyli pod prysznic. Później w cywilki i do hotelu. Trzy dni tam siedzieli, aż wynik przyszedł, że gość nie jest chory. To chyba było lepsze wyjście, niż wrócić do domu i przywlec to gówno rodzinie.

Orlen nie nadąża

To nie jest tak, że nie czuć napięcia wśród złodziei. Czuć. Choćby dlatego, że oni z nudów nie robią nic innego, tylko non stop gapią się w telewizory w celach. Cały czas dudnią tam kanały informacyjne. A tam, wiadomo: wirus, śmierć, pandemia.

Pewnego dnia wydajemy kolację. Jest koło 17. Jedna cela, druga. Kajfus przekazuje chleb i pasztet. Nagle jeden ze złodziei wypala.

- Oddziałowy, a będzie pan dzisiaj oglądał program? Bo ma być koronawirus w więzieniach.

Wróciłem do domu, odpaliłem wskazany kanał. No i się zaczęło. Byli osadzeni, konkubina osadzonego i jeden ekspert zaczęli nawijać: że nie ma środków dezynfekcyjnych w celach, że nie ma maseczek. Że ogólny dramat. Oglądali to złodzieje w całej Polsce. Niesamowicie się tym podkręcili. Na oddziale czuć było później napięcie. Był strach, że coś się zacznie dziać. Na szczęście rozeszło się po kościach.

Program był, przynajmniej jak dla mnie, nieobiektywny. No bo człowieku, jak można dać złodziejom pod cele środki na bazie alkoholu? Na taki pomysł mógł wpaść tylko ktoś, kto nigdy nawet nie przechodził obok więzienia! O pracy w nim nawet nie wspominam. Gdybyś dał im taką butelkę, kilkadziesiąt minut później słyszałbyś śpiewy na oddziale. Wypiliby wszystko do ostatniej kropli.

Służba radzi sobie, jak może. To przecież nie jest wcale takie proste. W Polsce jest 160 jednostek, siedzi w nich 75 tysięcy osób. Weź z dnia na dzień załatw środki dla wszystkich. Ale są, dojechały. Nie brakuje. Żartujemy sobie, że Orlen nie nadąży zaraz z produkcją kolejnych partii, tyle tego płynu schodzi.

Po emisji materiału też miałem pod górę.

- Oddziałowy, pan wymienia te rękawiczki! Kogo pan nimi wcześniej dotykał?! – krzyczy do mnie jeden z osadzonych.

- Kipiszowałem twojego kolegę z celi, a teraz chodź tu do kipiszu i nie pierdol!

Rozumiem, że mogą być zdenerwowani, niepewni, ale to już przewrażliwienie i próba wejścia mi na łeb. A ja sobie nie mogę na to pozwolić.

Tylko wy możecie zarazić

Zaleceń jest więcej. Wszystko trzeba załatwiać jak najmniejszą liczbą kontaktów. Telefonicznie, mailowo. W dyżurce na oddziale mogą jednocześnie być dwie osoby. Dziwna sytuacja, bo jak była chwilka wolnego, to się nawet w czterech kawę piło. A teraz – zakaz.

Ręce myję co 15 minut. To już chyba natręctwo, zaraz mydła na oddziale zabraknie. Cztery razy dziennie idę pod jedną z cel, wyciągam złodzieja. Ma dezynfekować klamki i kraty. Szmata w łapę, płyn i jazda po peronce. Psika i pucuje.

- Kurwa, panie oddziałowy, na chuja to w ogóle? Jak ktoś to gówno wniesie, to i tak nas zarazi! - sami się śmieją z sytuacji. Ma rację, ale co mogę mu powiedzieć?

- Są środki, masz to czyścić i chuj. Zapierdalaj.

- Teraz to już tylko wy możecie przynieść tu tego wirusa. Ja nie wiem, gdzie oddziałowy był, kogo dotykał – rzuca i ucieka na drugą stronę więziennego korytarza.

Trudno się z nim nie zgodzić.

W zakładach karnych i tak mamy lepszą robotę. Bo siedzą tu praktycznie ci sami, ograniczono konwoje, przerzutki. Zbunkrowaliśmy się i koniec. A areszty śledcze? Daj spokój. Zwożą z wolności tych, którzy nawywijali. Nigdy nie wiesz, co gość ze sobą wniesie na jednostkę.

Największe obawy mają koledzy z centralnej Polski. Z zakładów, gdzie dowożą z deportów.

Całe szczęście, że ostatnio gwałtownie spadła liczba popełnianych przestępstw. Ludzie siedzą w domach, złodzieje też się po melinach pochowali. Aż strach myśleć, co się będzie działo, gdy padnie gospodarka i ludzie masowo zaczną tracić pracę.

Wtedy roboty nam na pewno nie zabraknie.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (742)