PolskaKoronawirus. Profesor Mikołejko o pandemii: Niektórzy uważają, że wirusa nie ma, bo się go boją

Koronawirus. Profesor Mikołejko o pandemii: Niektórzy uważają, że wirusa nie ma, bo się go boją

Jakie ślady zostawi w nas pandemia? Co w ludziach i społeczeństwie zniszczy? I dlaczego niektórzy w wirusa nie wierzą? - Bardzo wiele osób myśli, że to ich nie dotyczy. Niektórzy uważają, że wirusa nie ma, bo się go boją. Jest też wątek religijny - mówi w rozmowie z WP profesor Zbigniew Mikołejko.

Profesor Zbigniew Mikołejko o pandemii. "Miejmy nadzieję, że bestii pisany jest koniec"
Profesor Zbigniew Mikołejko o pandemii. "Miejmy nadzieję, że bestii pisany jest koniec"
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta
Piotr Barejka

WP: Jeszcze w marcu mówił pan o tym, że pandemia zostawi w nas ślady. Nie będziemy już takimi samymi ludźmi i społeczeństwem, jak przed pandemią. Od marca minęło ponad pół roku, jakie widzi pan ślady, które pandemia zdążyła w nas zostawić?

Prof. Zbigniew Mikołejko: Po pierwsze tu, na Zachodzie, żyliśmy w poczuciu swoistego bezpieczeństwa. Narzekaliśmy na różne rzeczy, ale od wielu lat nie było ani doświadczenia wojny, ani klęski głodu czy zarazy. Żyliśmy w takiej bańce, ale zasłona bezpieczeństwa się rozdarła. Iluzja okazała się tym, czym jest, czyli złudzeniem. Do pandemii dochodzi jeszcze kwestia katastrofy klimatycznej, wielu z nas zaczęło doznawać uczucia swoistej apokalipsy. Co prawda jest to apokalipsa na raty, ale te raty są coraz wyższe.

Inny ślad to doświadczenie zbiorowego lęku, pewnego paraliżu. To było widać w pierwszych tygodniach pandemii. Teraz już nieco przywykliśmy do pandemii, do tego, że ona jest z nami. Ale musieliśmy wypracować nowe reguły egzystencji niemal we wszystkich dziedzinach życia. Kolejny ślad zostawi w nas przejście na życie internetowe, czyli zdalną pracę, zdalne nauczanie. To jednocześnie ograniczyło nasze życie społeczne. Mamy przez to poczucie widmowości swojego istnienia.

Oddaliliśmy się od tego, co realne. Może najmłodsi odczuli to najmniej, bo rodzą się ze smartfonem w garści (śmiech). Ale staliśmy się od siebie dalsi, na swój sposób ostrożni wobec siebie. Lęk przed kontaktem fizycznym zostawi w nas wszystkich ślady. Chociaż są oczywiście tacy, po których to wszystko spłynie jak woda po kaczce. Wydaje im się, że pandemia nie zostawi w nich żadnego śladu.

Jednym się wydaje, że nie zostawi żadnego śladu, a innym, że cała pandemia to fikcja, a wirus nie istnieje. Niektórzy nawet głośno o tym mówią, publicznie manifestują swoje przekonania, chodzą do sklepów bez maseczek. Skąd pana zdaniem biorą się takie postawy?

Źródła takiej postawy mogą być rozmaite. Bardzo wiele osób myśli, że to ich nie dotyczy. Funkcjonują gdzieś obok, w jakimś innym świecie. Chociaż niektórych rzeczywiście to mniej dotyczy, jeżeli żyją w miejscach, gdzie zakażeń jest bardzo mało. Ale są też grupy, które uważają, że wirusa nie ma, bo się go boją. Motywem jest strach. To infantylne, dziecinne, ale w dzisiejszym świecie wiele osób charakteryzuje się infantylizmem. Myślą, że jak zamkną oczy, powiedzą sobie, że wirusa nie ma, to go nie ma.

Jest też kolejny wątek, czyli wątek religijny. Nawet niektórzy księża głoszą, że ręka księdza jest święta, a skoro coś zostało poświęcone, to nie zakaża. Czyli wierzenie, że Bóg nas ochroni, cud nas ochroni. Ale przecież cudów nie ma na każde życzenie. Oczywiście nie wszyscy księża tak uważają, to skrajność. Są też ludzie, którzy ideologicznie dadzą się zmanipulować. To było widać w czasie wyborów, gdy zapędzało się do urn niezbyt świadomych, starszych ludzi. Władza mówiła, że wirus nie jest już niebezpieczny.

Poza tym krążą teorie spiskowe, one zawsze w takich sytuacjach się uaktywniają. Często też stoi za takimi postawami pewien egocentryzm. Myślenie, że skoro jest się młodym, to zakażenie mi nie zagraża. Tylko nie myśli się o tych starszych i narażonych, ani o tym, że nawet młodzi mogą ciężko zachorować. Z drugiej strony są też starsi ludzie, często z mniejszych miejscowości i wsi, którzy nie przestrzegają rygorów. Tak, jakby pandemii nie było. Ale w tym przypadku bierze się to z prostej niewiedzy.

Ale co ludzie manifestują tym zaprzeczaniem, skoro mówią o nim głośno i publicznie? Chodzi o to, żeby pokazać, że nie dadzą się ogłupiać, wiedzą więcej od innych, są lepsi?

Maska buty jest zawsze maską, maska pychy tak samo. To jest jasne, że otaczają nas ludzie, którzy wiedzą lepiej (śmiech). Ale nie ma wiedzy stuprocentowo pewnej. Erazm z Rotterdamu napisał w "Pochwale głupoty", że głupota ma pewne zalety, ponieważ wiedza i mądrość jest pełna wątpliwości i wahań, nie dokonuje łatwych i prostych decyzji. Natomiast głupota zadowala się czymś prostym, pewnością, jest zdecydowana i często narzuca swoją wolą. To właśnie jest to.

Ale za całą pewnością, że to jest manipulacja, a władza nas ogłupia, stoi lęk. Tylko z drugiej strony ten lęk przezwycięża postawa, że to nieprawda. Dlatego trzeba urządzić taki teatr, żeby pokazać, jak bardzo się nie boimy wirusa. Ale pycha kroczy przed upadkiem. Część osób boleśnie się o tym przekona, choćby jadąc na wesele czy idąc na zatłoczoną plażę.

Opowiadał pan o bolesnych śladach, które może zostawić w nas pandemia, ale muszą być też jakieś pozytywne. Co pana zdaniem zyskaliśmy w tym dziwnym czasie?

Może nauczy nas odpowiedzialności za nasz świat, który przez pandemię ukazał swoją kruchość i bezradność. Załamała się przecież pewna religia współczesnego świata, czyli religia naukowa i techniczna. Miliony wierzyły w naszą technologiczną i naukową wszechmoc. Tymczasem okazało się, że to zawiodło. Nie mamy lekarstwa, trzeba było zacząć inaczej żyć.

Poza tym może zyskać klimat. Zmniejszy się nasz konsumpcjonizm, mniej będzie turyzmu, takiego wiercenia się po świecie. Obserwowałem to, kiedy mieszkałem we Włoszech. Było coraz gorzej, stopy nie dało się postawić w Rzymie. To zadeptywanie świata jest straszne. Kiedyś turysta jednak jechał gdzieś, przyglądał się dogłębnie, doświadczał tych miejsc poważnej. Teraz to jest płytkie, naskórkowe i masowe.

Budująca, moim zdaniem, była też solidarność, którą pokazała pandemia. Przynajmniej na samym początku widać było, jak ludzie pomagają sobie nawzajem. Robili proste rzeczy, ktoś komuś zrobił zakupy, wyniósł śmieci, wprowadził psa.

Oczywiście, że to budujące, ale znowu nas rozdzieli. Rozdzieli na grupy, które doświadczyły solidarności, odkryły ją jako wartość, i tych, którzy jej nie doświadczyli. Poza tym na pewno wiele ludzi odkryło, że przegrywają w pandemii ci, którzy żyli światem zewnętrznym. Ważne stało się doświadczenie wstąpienia w głąb. Nie tylko siebie samego, ale też w głąb życia rodzinnego, w głąb kultury.

Czyli z jednej strony ten pandemiczny czas może nas oczyścić, z drugiej strony zniszczyć. Czego pana zdaniem może być więcej, oczyszczenia czy zniszczenia?

Jeżeli pandemia nazbyt długo potrwa, to będzie bardzo złym doświadczeniem. Myślę, że jeżeli nie będziemy mieli kresu tego wszystkiego na horyzoncie, jeżeli bestia nie odstąpi, nie znajdziemy na nią panaceum, to oczyszczenie, które dokonuje się w nas teraz, zamieni się w permanentną autodestrukcję. Fundamentalny lęk przed utratą zdrowia i życia, który będzie tak permanentnym doświadczeniem milionów ludzi, musi nas okaleczyć. Ale miejmy nadzieję, że bestii pisany jest koniec.

Zbigniew Mikołejko - filozof i historyk religii, eseista, kierownik Zakładu Badań nad Religią w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. Profesor nauk humanistycznych. Opublikował ponad 800 tekstów naukowych.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (689)