Koronawirus. Niemcy o nich zapomniały
W Niemczech trwa ożywiona debata na temat konsekwencji lockdownu dla dzieci i młodzieży, gospodarki i kultury. A co z uchodźcami? Według ekspertów kraj totalnie o nich zapomniał.
28.01.2021 09:14
Kiedy Samir Al Jubouri przyjechał do Niemiec w styczniu ubiegłego roku, świat jeszcze sprawiał wrażenie normalnego. Irakijczyk był bardzo szczęśliwy, że jakimś cudem znalazł się w Niemczech. A o groźnym koronawirusie wiedział wtedy tak mało, jak większość Niemców.
Rok później 39-latek siedzi w centralnym ośrodku zakwaterowania w Bonn, z maską chirurgiczną na twarzy i mówi: "Jestem szczęśliwy, że w czasach koronawirusa jestem tutaj. Opieka medyczna w Iraku jest katastrofalna".
Al Jubouri był już dwukrotnie testowany na COVID-19 i za każdym razem z wynikiem negatywnym. W grudniu 2020 r. w schronisku dla uchodźców wybuchła epidemia i na przestrzeni miesiąca odnotowano 50 pozytywnych przypadków. Ciasne schronisko jest idealnym miejscem dla wirusa. Całe piętro zostało wtedy przekształcone w oddział kwarantanny. Ponieważ infekcje dotyczyły głównie młodych osób, nie odnotowano ani jednego poważnego przypadku.
Obostrzenia pandemiczne utrudniają integrację
Również i teraz dla ponad 200 mieszkańców ośrodka lockdown ma skutki uboczne. Klub biegaczy i treningi piłki nożnej są odwołane. Wizyty w bibliotece – zawieszone. Przedszkole składa się tylko z trzech grup po ośmiorga dzieci. Spotkania w herbaciarni zabronione. Al Jubouri, który studiował informatykę na uniwersytecie w Bagdadzie, tak naprawdę nie robi postępów. Kurs niemieckiego odbywa się tylko online, procedury azylowe utknęły w martwym punkcie, a perspektywa zatrudnienia wydaje się być bardzo odległa. Irakijczyk robi dobrą minę do złej gry. "Wtedy zgłosiłem się na ochotnika do pracy w tutejszej kuchni i uczyłem się zawodu u szefa kuchni" – mówi Al Jubouri.
Czy w czasie koronakryzysu, w całym zgiełku związanym z obłożeniem łóżek na oddziałach intensywnej terapii, obowiązkowymi maskami i zakupem szczepionek, Niemcy nie zapomniały przypadkiem o swoich uchodźcach? Memet Kilic uważa, że tak.
Podwójne obciążenie
"Uchodźcy są grupą, która najbardziej cierpi z powodu pandemii i jest jednocześnie zapomniana" – mówi Memet Kilic, przewodniczący Federalnej Rady ds. Imigracji i Integracji (BZI). "Nie potrafią się tak dobrze wyartykułować i przede wszystkim cieszą się, że uratowali życie i zdrowie”.
Od ponad dwóch dekad prawnik Kilic udziela głosu uchodźcom. W 1998 r. był on również współzałożycielem BZI. Obecnie szczególnie interesuje go przypadek z Nadrenii Północnej-Westfalii: pewnego policjanta, który uciekł z Turcji, ponieważ był tam torturowany. "Próbowaliśmy przyspieszyć procedury azylowe, ale z powodu pandemii nie możemy nawet uzyskać daty przesłuchania" – tłumaczy prawnik.
Tym samym uchodźcy cierpią z powodu podwójnego obciążenia. Obok strachu przed deportacją pojawia się obawa przed zarażeniem koronawirusem oraz przed psychologicznymi konsekwencjami lockdownu. Dlatego Memet Kilic wzywa do spotkania na szczycie z udziałem przedstawicieli rządu federalnego, krajów związkowych oraz organizacji pozarządowych, aby zająć się najpilniejszymi problemami i wyzwaniami.
"Przede wszystkim chodzi o decentralne zakwaterowanie rodzin z dziećmi, a nie w ośrodkach dla uchodźców. Chodzi także o cyfryzację schronisk, aby dzieci, które tam nadal przebywają, mogły uczestniczyć w lekcjach szkolnych, a dorośli w kursach językowych. Ważne jest także włączenie pracy w minimalnym wymiarze godzin do przepisów związanych z pracą krótkoterminową, aby nie można było jej wypowiedzieć" – mówi Kilic.
Uchodźcy tracą pracę
Kto chce dowiedzieć się więcej na temat uchodźców i ich integracji na niemieckim rynku pracy, musi zwrócić się do Yvonne Giesing. Jako asystentka naukowa w Instytucie Ifo w Monachium opracowała niedawno badania na ten temat. Wniosek: wzrost bezrobocia spowodowany koronakryzysem dotyka szczególnie osoby z obcym obywatelstwem.
"Ponieważ imigranci i uchodźcy często już przed kryzysem byli zatrudnieni w fatalnych warunkach, na podstawie umów na czas określony i pracy tymczasowej, często oni jako pierwsi tracą zatrudnienie" – mówi Giesing. I dodaje, że według danych Federalnej Agencji Pracy bezrobocie wśród uchodźców wzrosło nieproporcjonalnie wysoko w 2020 roku.
Jako pierwsi ofiarą pandemii padli pracownicy sezonowi przy żniwach, w rzeźni lub zatrudnieni do sprzątania w hotelach. Według Yvonne Giesing problem jest jednocześnie ten, że uchodźcy nie mogą obecnie podjąć żadnej pracy. "Wielu zaczęłoby właśnie teraz, ale w obecnych warunkach jest to szczególnie trudne" – uważa ekspertka.
Deportacje w pełnym toku
"Wszystko to ma również wpływ na status pobytu" – wyjaśnia Wiebke Judith urzędniczka ds. polityki prawnej w organizacji Pro Asyl. Jej zdaniem uchodźcy znajdują się w błędnym kole. "Jeśli twój pobyt jest tylko tolerowany i masz nadzieję, że otrzymasz tolerowane zezwolenie na zatrudnienie, musisz pracować przez stosunkowo długi czas" – wyjaśnia Wiebke. Brak pracy równa się brakowi dochodów, a to jest równoznaczne z brakiem perspektyw na pobyt.
Działaczka jest jednak szczególnie rozgoryczona faktem, że w kwestii deportacji niemieckie władze postępują jak zwykle. "W międzyczasie wróciliśmy do normalnego trybu pracy, zbiorowe deportacje do różnych krajów odbywają się regularnie" – zauważa. Pomimo pandemii najpierw samoloty ponownie wystartowały do Europy Wschodniej, później do Afryki i Pakistanu, a od grudnia 2020 do Afganistanu. Dla Wiebke Judith całkowicie absurdalne i cyniczne jest to, że z jednej strony mówi się o tym, aby w miarę możliwości uniemożliwić wszelkie podróże, jednak deportacje są możliwe, i przy bardzo wysokich kosztach, z udziałem kilku policjantów i lekarzy na pokładzie samolotu.
Przeczytaj także: