Koronawirus. Ekspert o szansach na powstrzymanie epidemii: są nikłe
Liczba zakażonych koronawirusem w Polsce niepokojąco szybko rośnie. W sobotę resort zdrowia poinformował o kolejnych 13 628 nowych przypadkach. Czy można jakoś zatrzymać ten wzrost? Czy jest na to jakaś szansa? Według wirusologa, dr. Tomasza Dzieciątkowskiego "szanse są nikłe". Jego zdaniem zbyt wiele rzeczy zrobiliśmy źle.
24.10.2020 | aktual.: 01.03.2022 14:18
Wirtualna Polska: Liczba zakażonych nieustająco rośnie. 10, 11, 12, 13 tysięcy nowych przypadków zakażenia dziennie...
Wirusolog, dr Tomasz Dzieciątkowski: - Tu nie ma czego komentować. Mamy wzrost liczby zakażeń i dopóki nie będziemy mieli spadku, takiego znaczącego spadku, to nie ma co komentować. Bo i co komentować? Ludzką głupotę?
Czy na pewno ludzką głupotę?
- No tak, bo albo można było wprowadzić ograniczenia wcześniej, albo po prostu ich nie znosić. Trzeba było przestrzegać prawa, nosić maseczki, a nie kontestować rzeczywistość i udawać, że pandemii nie ma.
A czy te obostrzenia, które teraz wprowadzono, coś zmienią? Czy nie zrobiono tego za późno?
- Ja zadałbym raczej zupełnie inne pytanie: dlaczego je zniesiono w maju czy w czerwcu?
Bo "uporaliśmy się z epidemią"? Bo spadała nam liczba przypadków?
- To, co ewentualnie spadało, to potencjalne poparcie przed wyborami. Trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że o to właśnie chodziło. Z punktu widzenia epidemiologii nic nie spadało.
Czy jest jakakolwiek szansa, sposób na to, by zatrzymać teraz ten wzrost?
- Niestety, nie. Przy takiej liczbie zakażeń, przy takim współczynniku reproduktywności wirusa, jaki mamy obecnie, przy tym, że nie mamy pojedynczych ognisk, tylko zakażamy się niemal wszędzie, takie szanse są bardzo nikłe.
Nawet całkowity lockdown nam nie pomoże?
- No dobrze, zakładamy, że robimy absolutny lockdown: zamykamy wszystkich w domach na miesiąc, niech będzie, że nawet na dwa. Nie wiem, z czego będziemy wtedy żyli, nie wiem, kto nam będzie dostarczał posiłki, zakładamy, że to nie ma znaczenia. Zamykamy wszystkich. Po dwóch miesiącach wypuszczamy wszystkich i zaczyna się nowa fala zakażeń. Dlaczego? Bo przecież nie zlikwidowaliśmy całkowicie wirusa, ani nie nabyliśmy na niego odporności. Ludzie zaczynają przywozić go, chociażby z innych krajów.
Co jeszcze zrobiliśmy źle, oprócz tego, że znieśliśmy niepotrzebnie obostrzenia?
- Przykro to mówić, ale wiele rzeczy. To, co na początku zrobił rząd, zamykając kraj na dwa tygodnie, choć był wyklinany od najgorszych, zrobił to dobrze, bo zrobił to wcześnie. Należało po lockdownie wrócić do pracy. Tylko, co nam broni wrócić do pracy w maseczkach, czy zachowując dystans społeczny? Nic. Tymczasem opowiadano jakieś herezje, na zasadzie, że "koronawirus jest w odwrocie", albo "pandemii nie ma".
Były dwa miesiące wakacji, kiedy rzeczywiście liczba zakażeń nie była duża. Można było na spokojnie powołać zespół ekspercki, którego tak naprawdę nigdy nie było, i starać się obmyślić, co dalej. Otóż mogę powiedzieć z całkowitym przekonaniem, że rząd wiedział, albo przynajmniej powinien wiedzieć, jakie będą konsekwencje jesiennej fali epidemii dla systemu opieki zdrowotnej. Dlaczego? Już w marcu powstał oficjalny dokument, oficjalne prognozy ECDC, dla wszystkich krajów europejskiego obszaru gospodarczego, gdzie było powiedziane jasno, że żaden system opieki zdrowotnej, jakiegokolwiek kraju europejskiego, nie wytrzyma powtórki scenariusza z Lombardii. Wiem o tym doskonale, bowiem sam tłumaczyłem ten dokument. Ba, więcej, został on opublikowany w książce wydanej w kwietniu nakładem PZWL. Jeśli ktoś mówi, że nie wiedział i nie czytał, to trudno, ale powinien wiedzieć i czytać.
Kolejna sprawa to powrót dzieci do szkół. Miano dwa miesiące wakacji, by to dokładnie przygotować, a znów wszystko odbyło się w stylu Wielkiej Pardubickiej - poszły konie po betonie - w pośpiechu, w ciągu ostatnich 10 dni sierpnia. Pojawiały się komunikaty: koronawirus w szkołach nie będzie zakażał. Na jakiej podstawie ktoś tak wnosił? Nie wiem.
Tego nikt nie wie...
- No właśnie, nikt. Kolejna rzecz, która wiąże się z tym wszystkim: brak spójnego przekazu. Ludzie są zmęczeni, i trudno, żeby nie byli zmęczeni pandemią. Natomiast jeśli nie ma spójnego przekazu: nosić maseczki - nie nosić maseczek, trzymać dystans - nie trzymać dystansu… I jaki ten dystans: 1,5 metra, 2 metry...
"Epidemii już nie ma"...
- "Epidemii już nie ma"... to ludzie, przepraszam za sformułowanie, ale głupieją. Efekt tego jest później taki, że noszą maseczki metodą na św. Mikołaja, czyli na brodzie. A prawda jest brutalna. Skuteczność postępowania z epidemią jest składową działań nas wszystkich, działań pojedynczych osób. Bo my tak naprawdę na to się składamy. Pani może nosić maseczkę, ja mogę nosić maseczkę...
A i tak znajdzie się ktoś, kto tego nie robi. Znajdzie się też szef, który nie poinformuje personelu o tym, że ktoś z ekipy jest chory na koronawirusa...
- Więcej, nie poinformuje o tym sanepidu.
Lekarz POZ, który nie wystawi zwolnienia lekarskiego albo nie skieruje na test, bo zgodnie z wytycznymi pacjent nie spełnia warunków...
- Dokładnie, jest to teraz samonakręcająca się spirala. W tej sytuacji można powtórzyć jedną brutalną rzecz, którą w piątek na konferencji z premierem powiedział prof. Horban do wszystkich antyszczepionkowców: "Serdecznie pozdrawiam ruch antyszczepionkowy. Tak wygląda świat bez szczepionek. Proszę się przyglądać." Ja bym to uogólnił i odniósł do wszystkich osób kontestujących pandemię: chcieliście, to macie.
Antyszczepionkowcy, czy osoby kontestujące epidemię, to jednak tylko część społeczeństwa. Co powiedzieć tym, którzy przestrzegają obostrzeń, noszą maseczki, by chronić innych przed zakażeniem, dezynfekują ręce, starają się zachować dystans?
- Nie chcę, by zrozumiano mnie opacznie, że nawołuję do jakiegokolwiek linczu. Ale należy piętnować głupotę i nieodpowiedzialne zachowania poszczególnych ludzi czy grup społecznych. W dobie pandemii zdecydowanie powinna obowiązywać zasada wzajemności, a my powinniśmy wyzwolić w sobie pokłady empatii i przestać patrzeć wyłącznie na czubek własnego nosa.
Wróćmy jeszcze raz do pytania: czy wprowadzone dzisiaj obostrzenia coś zmienią?
- Nic, albo niewiele. Są one raczej na zasadzie: zróbmy cokolwiek, bo musimy pokazać, że działamy.
To nie jest optymistyczna informacja...
- Ja przez długi czas byłem optymistą, bo zakładałem, że ludzie podczas pandemii COVID-19 będą zachowywali się rozsądnie. Ale w tej chwili jestem realistą, bo widzę, że tak się nie dzieje.
Ludzie, czyli obywatele, czy też ci, którzy nami rządzą?
- Nie chcę mówić o rządzących. Mówię o tych 10-15 proc. obywateli, którzy wychodzili bez maseczek na demonstracje mówiąc, że odwołują pandemię. Bo generalnie pandemia kojarzyła im się z utrwalonymi obrazami z "Dżumy" Camusa, gdzie widziało się zwłoki leżące na ulicach. Na szczęście, to już nie te czasy i mam nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie.