Korea Północna zamknęła obóz pracy. Oznaka odwilży czy gra pozorów?
Jest na świecie kraj, w którym do więzienia można trafić za winy swojego ojca, przestępstwa ledwo znanego kuzyna czy dziadka, którego nigdy się nie spotkało. Ten kraj to Korea Północna, gdzie zbrodnią jest kradzież kołchozowej porcji zboża, a karą długoletni albo dożywotni pobyt w gułagu.
O tajnej sieci obozów pracy dla więźniów politycznych nie wiadomo zbyt wiele. Chociaż Phenian wypiera się ich istnienia, to dziesiątki relacji byłych więźniów, wyznania strażników, raporty organizacji broniących praw człowieka i zdjęcia satelitarne uchylają rąbka tajemnicy tragedii setek tysięcy więzionych Koreańczyków.
Fasadowe zmiany
Nie należy się więc dziwić, że niedawne informacje o zamknięciu jednego z gułagów, Obozu 22, zostały przez niektórych przyjęte jako oznaka łagodzenia kursu przez Kim Dzong Una, młodego lidera totalitarnego państwa. Byli też tacy, jak były radziecki dyplomata Aleksander Mansurow, którzy mówili nawet o oznakach "odwilży".
Temat odwilży w Korei Północnej pojawił się krótko po śmierci Kim Dzong Ila. Kim Dzong Un, który przejął władzę po ojcu, lubi eksponować swoje łagodne oblicze - jeździ rollercoasterem, odwiedza dzieci w przedszkolach i pozuje do zdjęć z szerokim uśmiechem. Jego żona Ri Sol Dżu bardziej przypomina zachodnią pierwszą damę, a nie koreańską dziewczynę z ludu, odzianą w zgrzebny kombinezon w stylu chińskich rewolucjonistek. Młody dyktator pozwolił Koreankom na noszenie butów na szpilkach, kolczyków i spodni, łagodniejszym okiem patrzył na potrawy kojarzone ze "zgniłym" Zachodem - hamburgery i pizzę.
Kolejne miesiące pokazały, że wizerunkowe zmiany były tylko fasadą. Kim Dzong Un nie zrezygnował z "gierek" typowych dla ojca: zapowiada przeprowadzenie kolejnej jądrowej próby, podtrzymuje antyzachodnią retorykę i zapewnia o gotowości do wojny ze Stanami Zjednoczonymi. Temat rzekomej odwilży trafił więc do "zamrażarki". Podobny los czeka rzekomą obozową odwilż związaną zamknięciem jednego w więzień.
Zamknięcie, czyli przeprowadzka?
Obóz 22 przestał istnieć, tysiące osadzonych w nim więźniów było stopniowo wywożonych w głąb kraju. Nikt nie wiedział, co się z nimi stało. Spekulowano również na temat powodów zamknięcia placówki. Najbardziej prawdopodobnym motywem było niemal bezpośrednie sąsiedztwo z chińską granicą, a także rzekoma ucieczka strażnika więziennego, o której we wrześniu informował serwis Daily NK.
Według danych tego samego serwisu, cały teren zlikwidowanego obozu przeszedł w ręce cywili, a ziemię przekształcono w pola. - Nie została ani jedna osoba, a nowoprzybyli rolnicy są zajęci przygotowywaniem gruntu pod przyszłoroczne uprawy - powiedział Daily NK anonimowy informator w niedzielę.
Na prawdopodobny trop więźniów przeniesionych z Obozu 22 mógł wpaść Curtis Melvin, prowadzący bloga North Korea Economy Watch. Autor od wielu lat analizuje satelitarne fotografie najbardziej zamkniętego państwa świata i tym razem, przyglądając się mapie Google wysnuł wniosek, że chociaż Obóz 22 został zlikwidowany, to właśnie trwa rozbudowa więziennej infrastruktury wokół Obozu 14.
Ośrodek opatrzony numerem 14 jest w stosunku do innych obozów relatywnie dobrze zbadany i przy okazji owiany szczególnie złą sławą. Wszystko za sprawą Shin Dong-hyuka, uciekiniera, który urodził się i wychował w tym gułagu. Jego dramatyczne losy stały się kanwą książki Blaine'a Hardena, podstawą artykułów w "The Washington Post" oraz filmu dokumentalnego.
Realia zamkniętego Obozu 22
Zlikwidowany Obóz 22 był położony na północnym krańcu państwa, tuż przy granicy z Chinami. Uciekinier An Myung Chol, który pracował w tej placówce jako strażnik, szacował, że pod okiem około 1,5 tysiąca agentów i strażników przetrzymywanych było 50 tysięcy więźniów. W założeniu osada skazańców miała być niemal samowystarczalna. Na wygrodzonym terenie wielkości sporego miasta (50x40 km) istniały fabryki i pola uprawne. W ciągu roku więźniowie polityczni mieli siedem dni wolnych od pracy z okazji różnych świąt.
W raporcie przygotowanym przez pozarządowy Amerykański Komitet ds. Praw Człowieka w Korei Północnej były strażnik przyznał, że co roku w Obozie 22 z głodu ginęło około dwóch tysiący osób, głównie dzieci. Jedyne mięso w jadłospisie więźniów to złapane żaby, szczury i węże. Na tych, którzy mieli czelność podjadać podczas zbiorów obozowych upraw, czekał pluton egzekucyjny. Karę śmierci wymierzano publiczne ku przestrodze reszty osadzonych. W obozie były także specjalne izolatki, w których więźniowie często ginęli z powodu tortur i brutalnego traktowania. "Z powodu pobić przez strażników umierało tyle osób, że strażnicy dostali pouczenie, by stosować mniej przemocy" - wspominał w raporcie An Myung Chol. Mimo tego, liczba więźniów nie malała, wciąż dowożono nowych.
Koreański gułag - jak to działa?
W totalitarnym państwie, takim jak Korea Północna, nie potrzeba wiele, by trafić do obozu pracy. Wystarczą błahe powody. Błahe jedynie z pozoru. Znieważenie władz państwowych, obrażenie liderów, kradzież żywności, planowanie ucieczki za granicę. Znane są historie osób, które trafiały do obozu pracy za stłuczenie wazy z podobizną Kim Dzong Ila czy spalenie gazet z wizerunkiem wodza. Jeszcze łatwiej zostać więźniem politycznym, gdy pochodzi się z tzw. "nieprzyjaznej" kasty.
Pod koniec lat 50. ubiegłego wieku Korea Północna wprowadziła system songbun. Mrzonki o socjalistycznej równości zostały oficjalnie zastąpione przez podział na trzy klasy: "wierną", "chwiejną" i "nieprzyjazną". W 1958 roku Kim Ir Sen wyraził ich skład proporcjami rzędu 25, 55 i 20 proc. Dodatkowo w trójklasowym systemie istnieje też podział na kolejne 51 podkategorii, do których przypisany jest każdy obywatel Korei Północnej.
Kluczem do zrozumienia "logiki" obozów dla więźniów politycznych jest dziedziczność statusu społecznego w ramach systemu songbun. Za jej sprawą więzienia zasilają całe rodziny bądź potomkowie osób oskarżonych o zdradę. Dochodzi nawet do sytuacji, w których wnukowie trafiają do obozów za winy swoich dziadków, choć nigdy ich nie widzieli, a dalecy krewni bywają więzieni z powodu ledwo znanych kuzynów.
Nie jest jednak tak, że wolność tracą wyłącznie osoby z rodzin o "niebezpiecznym" dla komunistów rodowodzie. Wraz z partyjnymi czystkami oraz zmianami w kierownictwie armii do niewoli trafiają także "reakcjoniści" z "dobrych" rodzin. Dawni dygnitarze stają się tym samym wyrzutkami, dla których nie ma miejsca w łonie komunistycznej rodziny.
70 lat niewoli
System songbun pozwolił na rozkręcenie przemysłu politycznego więziennictwa i rozbudowę sieci placówek założonych jeszcze w latach 40. XX wieku. Po II wojnie światowej do tego typu miejsc trafiał "element" potencjalnie zagrażający komunistycznej władzy - "kułacy", duchowni, japońscy kolaboranci oraz rodziny osób, które zbiegły na Południe. Z kolei w czasie wojny koreańskiej byli to głównie podejrzani o współpracę ze Stanami Zjednoczonymi i Koreą Południową oraz obywatele tych państw.
Współcześnie kastowa przynależność i podporządkowanie społeczeństwa polityce jednej partii komunistycznej pozwala na więzienie dowolnie wybranych ludzi oraz ich rodzin. Badacze oceniają, że na terenie Korei Północnej wciąż funkcjonuje pięć wielkich gułagów. Zamknięcie numeru 22 i rzekoma rozbudowa numeru 14 najprawdopodobniej utrzymają status quo w tej materii.
Dziś, według szacunków amerykańskiego rządu, w obozach pracy więzionych jest około 150-200 tysięcy ludzi. Oznaczałby to, że nawet jeden procent wszystkich obywateli Północy jest pozbawionych wolności z powodów politycznych. Zamknięcie jednego z gułagów raczej nie zmniejszy tych proporcji.
Adam Parfieniuk, Wirtualna Polska