Korea Północna: pierwszy krwawy bunt robotników
Doprowadzeni do ostateczności północnokoreańscy robotnicy zatrudnieni w Chinach pobili na śmierć pracodawcę. Według doniesień jednej z pracownic z chińskiej prowincji Jilin do tego aktu agresji ze strony cudzoziemców doszło z powodu długotrwałych zaległości w wypłacie wynagrodzeń. Najnowsze doniesienia w sprawie przekazały japońskie media.
Do wydarzeń w chińskich zakładach wytwórczych, produkujących wyroby medyczne oraz w przetwórni owoców morza w mieście Helong w prowincji Jilin w północno-wschodnich Chinach, doszło w styczniu. Sprawa tego nieporozumienia, w którym zaburzona została na tygodnie praca fabryk, w niewolę wzięty pracownik ochrony, a kierownik jednego z chińskich przedsiębiorstw pobity na śmierć, wyjaśnia się teraz na szczeblu rządowym.
Według japońskiej gazety "Yomiuri" Koreańczycy, wysłani do pracy przez reżim Kim Dzong Una do sąsiednich Chin, na tej przymusowej emigracji traktowani byli równie źle, jak we własnym kraju. Miesiącami nie dostawali żadnych środków z części wypłaty, przysługującej im po skasowaniu państwowej "prowizji".
Chodzi o liczną, bo ponad dwutysięczną grupę delegowanych do pracy przez firmę handlową powiązaną z Ministerstwem Obrony Korei Północnej. Wcześniejsze doniesienia o zamieszkach potwierdza japońska gazeta "Yomiuri", powołując się na źródła północnokoreańskie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Chaos na ulicach w Rosji. Policja starła się ze zwolennikami Nawalnego
Jak podaje Radio Free Asia, był to pierwszy protest północnokoreańskich pracowników w Chinach na dużą skalę. Jak komentują Japończycy, delegowani robotnicy to przeważnie mężczyźni po 20. roku życia, po odbyciu zasadniczej służby wojskowej.
Według gazety do wybuchu gniewu doszło po otrzymaniu przez nich wiadomości, że pracownicy, którzy wrócili na Północ w zeszłym roku, po powrocie wcale nie dostali wynagrodzenia.
Rozwścieczeni Koreańczycy z Północy zabili szefa fabryki w Chinach
Gniew wobec chińskiego pracodawcy jest, jak ujawniają Japończycy, nietrafny. Najprawdopodobniej wynagrodzenia zatrzymała północnokoreańska firma, która wysłała robotników. Mogło dojść do przejęcia całej kwotę przez państwo w imię "funduszu potrzebnego do przygotowania się do wojny".
Według umów pomiędzy firmami z Korei Północnokoreańscy pracownicy w prowincji Jilin zarabiają miesięczną pensję wahającą się od 700 do 1000 chińskich juanów (około 97-140 dolarów). Północnokoreańskie firmy wysyłające tych pracowników do Chin pobierają co miesiąc od swoich chińskich odpowiedników od 2500 do 2800 chińskich juanów (około 347-390 dolarów) za pracownika, pozostawiając od 700 do 1000 chińskich juanów z tej kwoty samym pracownikom.
Mówi się, że łączna zarekwirowana kwota szła w miliony dolarów. Najprawdopodobniej została ona zdefraudowana przez kadrę kierowniczą firmy.
Władze Korei Północnej uspokoiły pracowników, zwracając im pensje, ale zidentyfikowały także około 200 pracowników, którzy przewodzili zamieszkom. Zostali oni sprowadzeni do kraju. Północnokoreańskie źródło poinformowało japońską gazetę, że przywódcy zamieszek zostaną wysłani do obozu jenieckiego politycznego i surowo ukarani.