Kopalnia "Wujek-Śląsk" nadal zagrożona wybuchem
W rejonie kopalni "Wujek-Śląsk" w Rudzie Śląskiej, gdzie w piątek płonący metan zabił 13 i ranił ponad 40 górników, nadal występuje zagrożenie metanowe. Mogą tam przebywać jedynie ratownicy, prowadzący akcję przeciwpożarową - podał prezes Wyższego Urzędu Górniczego Piotr Litwa.
Tymczasem wstępna analiza wykresów stężeń metanu w kopalni "Wujek-Śląsk" w dniu katastrofy wskazuje, że prawdopodobnie nastąpił tam nagły, niespodziewany wypływ metanu. Poinformowali o tym przedstawiciele Okręgowego Urzędu Górniczego w Katowicach, który wyjaśnia przyczyny tragedii. Wyniki pomiarów stężeń metanu z czujników zainstalowanych w ścianie, gdzie doszło do tragedii, przedstawił dyrektor OUG, Jerzy Kolasa. W wyniku wypadku w kopalni śmierć poniosło 13 osób, a ponad 40 zostało rannych.
- Z wykresów wynika, że zawartość metanu w powietrzu była poniżej dopuszczalnych norm. Ta linia przechodzi w jednym momencie, w postaci pionowego skoku, do wartości niedopuszczalnych - powiedział Kolasa.
- Na podstawie tego wykresu i następnych - nie uprzedzając jeszcze wyników badań - mieliśmy do czynienia nie z narastającym zagrożeniem, że gdzieś tam coś powoli wypływało; tylko nagle, w jednej sekundzie, nastąpił niespodziewany wypływ metanu. Skąd - nie potrafię na to odpowiedzieć - dodał Kolasa. Przypomniał, że tego typu "pułapki metanowe", polegające na nagłym, niespodziewanym uwolnieniu się dużej ilości metanu, zdarzają się w kopalniach. Tak było np. w zeszłym roku w kopalni "Sośnica-Makoszowy". To możliwe, bo struktura górotworu nie jest jednolita - są miejsca, gdzie metanu może być więcej niż gdzie indziej. Można to sprawdzić np. wykonując specjale odwierty. W kopalni "Śląsk" ich nie robiono, bo nie było dotąd takiej potrzeby.
Prezes Wyższego Urzędu Górniczego Piotr Litwa poinformował, że w kopalni wciąż trwa akcja przeciwpożarowa, usuwane są skutki tego zdarzenia. Wciąż mamy problemy z zagrożeniem metanowym. - Stężenie metanu jest na takim poziomie, że mogą tam przebywać jedynie ratownicy górniczy - powiedział Litwa.
Litwa dodał, że przeprowadzone w kwietniu i maju tego roku kontrole nadzoru górniczego w kopalni nie potwierdziły, by dochodziło tam do fałszowania wskaźników metanu lub manipulowania nimi w taki sposób, by nie pokazywały prawdziwego zagrożenia. Litwa, odniósł się tym samym do medialnych spekulacji na ten temat, opartych na filmie, który wiosną nakręcił w kopalni "Wujek" pragnący zachować anonimowość górnik. Prezes zapewnił, że po otrzymaniu informacji o takich podejrzeniach od policji i ABW, nadzór górniczy wszczął tzw. kontrole doraźne, które nie potwierdziły tych doniesień.
Litwa poinformował, że choć doniesienie, mające obrazować fałszowanie odczytów z czujników metanu, dotyczyło kopalni "Wujek", a więc katowickiej części kopalni "Wujek-Śląsk", jedna z kontroli objęła także ścianę ruchu "Śląsk", gdzie było zagrożenie metanowe. Także tam nie wykryto wówczas nieprawidłowości, a czujniki metanu w dniach kontroli były sprawne. Kontrole polegały nie tylko na sprawdzeniu dokumentacji i sytuacji na dole, ale także na przesłuchaniach pracowników - dwóch z dozoru kopalni i dwóch metaniarzy. Przy kolejnej kontroli w "Wujku" znaleziono drobne uchybienia w dokumentacji.
Litwa zapowiedział też, że we wtorek w południe w kopalni po raz pierwszy zbierze się powołana przez niego specjalna komisja do wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Jej członkowie mają zapoznać się z sytuacją i otrzymać materiały do wstępnej analizy. Prawdopodobnie zdecydują także o zamówieniu ekspertyz tematycznych, które pomogą w wyjaśnianiu przyczyn wypadku.
Komisja ma zjechać na miejsce katastrofy dopiero wówczas, gdy pozwolą na to panujące na dole warunki. Przeprowadzone będą wówczas oględziny miejsca tragedii, zabezpieczony do badań i analiz zostanie używany pod ziemią sprzęt. W skład komisji weszli przedstawiciele nauki i praktyki górniczej, zaproszono do niej także przedstawicieli związków zawodowych.
Wstępne ustalenia nadzoru górniczego nie wskazują, by w kopalni "Wujek-Śląsk" przed katastrofą prowadzona była tzw. cicha akcja, czyli niezgodne z przepisami i niezgłoszone odpowiednim organom działania ratowników górniczych, służące likwidacji zagrożenia metanowego - wynika z informacji urzędów górniczych.
Prezes WUG Piotr Litwa zastrzegł, że te wstępne informacje nie zostały na razie potwierdzone przesłuchaniami świadków i innymi działaniami, które będą prowadzone w ramach wyjaśniania przyczyn katastrofy.
- Nie mamy na tę chwilę jakiejkolwiek informacji, że w rejonie, w którym doszło do tragedii, był zastęp ratowniczy, który miałby prowadzić cichą akcję. Sprawdzimy to w oparciu o przesłuchania i analizę materiału dowodowego. Mam tu przede wszystkim na myśli przeanalizowanie, kto był w rejonie i jakie czynności były tam wykonywane do momentu zdarzenia - powiedział prezes.
Anonimowe doniesienia o "cichej akcji" pojawiły się w mediach krótko po tragedii. Według danych WUG, w katastrofie zginęli dwaj ratownicy, ale nie pracowali oni tam w ramach zastępu ratowniczego, ale w swoim oddziale, jako zwykli górnicy, wykonując inne prace. Także ratownicy przebywający niedaleko feralnej ściany byli tam - według wstępnych ustaleń - po to, by wykonywać inne prace związane z utrzymaniem wyrobisk, a nie czynności ratownicze.
Okręgowy Urząd Górniczy w Katowicach rozpoczął przesłuchiwanie świadków w toczącym się postępowaniu w sprawie katastrofy. Przesłuchano pierwszych sześć osób. We wtorek prace rozpocznie specjalna komisja, powołana przez prezesa WUG.