PolitykaKontrowersyjne referendum w Bośni i Hercegowinie. Dojdzie do secesji?

Kontrowersyjne referendum w Bośni i Hercegowinie. Dojdzie do secesji?

W listopadzie bośniaccy Serbowie zagłosują w referendum, które może okazać się głosowaniem nad de facto niepodległością zamieszkanej przez Serbów części Bośni i Hercegowiny. Czy oznacza to kolejny rozpad państwa na Bałkanach? - Liderzy bośniackich Serbów mogą ogłosić secesję, ale nie będzie to miało żadnego efektu - uspokaja w rozmowie z WP James Ker-Lindsay, politolog z London School of Economics.

Oskar Górzyński

Pytanie, które chce zadać 15. listopada mieszkańcom Milorad Dodik, prezydent Republiki Serbskiej - jednej z dwóch części składowych Bośni i Hercegowiny - nie pozostawia wielu wątpliwości co do intencji referendum. Brzmi następująco: "Czy popierasz niekonstytucyjne i nieuprawnione narzucanie prawa przez Wysokiego Przedstawiciela Wspólnoty Międzynarodowej w Bośni i Hercegowinie (...) na terytorium Republiki Serbskiej?". Logiczna konkluzja jedynej możliwej odpowiedzi na tak zadane pytanie - tej na "nie" - jest oczywista: odrzucenie ustanowionych federalnych instytucji i procesu politycznego. Krótko mówiąc, nieoficjalną secesją.

Separatystyczne dążenia rządzącego serbską częścią Bośni i Hercegowiny od prawie 10 lat Dodika nie są niczym nowym. Polityk od dawna zgłaszał aspiracje do większej samodzielności, a nawet o przyłączeniu Republiki do Serbii, z determinacją działając na rzecz osłabienia centralnych władz i instytucji, w tym bośniackich sił zbrojnych, przez co Wysoki Przedstawiciel ds. Bośni i Hercegowiny Valentin Inzko nazwał go "najczęstszym, choć nie jednym zwolennikiem rozpadu państwa". Obecne referendum jest zresztą jedynie powtórką planowanego wcześniej głosowania, które miało odbyć się w 2011 roku. Wtedy jednak od realizacji planu odwiodła go interwencja ówczesnej szefowej unijnej dyplomacji, Catherine Ashton. Tym razem głosowanie najpewniej dojdzie do skutku.

Obraz
© (fot. WP)

Zdaniem dr Jamesa Lyona, eksperta Międzynarodowej Grupy Kryzysowej i byłego pracownika Biura Wysokiego Przedstawiciela ds. BiH, referendum może mieć potencjalnie katastrofalne konsekwencje, mogąc doprowadzić nie tylko do rozpadu państwa, ale nawet wojny.

"Brak reakcji [ze strony społeczności międzynarodowej] oznacza przyzwolenie na destabilizację Bałkanów i odrodzenie się niestabilności i konfliktu. Syria pokazała, że zwlekanie z działaniem okupione jest bardzo wysoką ceną" - pisze Lyon na łamach pisma "Foreign Policy".

Niepokój sytuacją w Bośni wyraził też Inzko, według którego referendum "stanowi otwarty sprzeciw wobec suwerenności Bośni i Hercegowiny oraz pogwałcenie konstytucji".

Jednak według Jamesa Ker-Lindsaya, eksperta ds. Bałkanów z London School of Economics, obawy te są przesadzone, a secesja i rozpad Bośni mało prawdopodobny.

- Nie ma możliwości, by deklaracja niepodległości przez Republikę Serbską byłaby uznana przez państwa trzecie - mówi badacz w rozmowie z WP. Dodaje przy tym, że taki ruch jest wyraźnie zabroniony przez rezolucję Rady Bezpieczeństwa ONZ.

Jedynymi państwami, które mogłyby uznać separatystyczne dążenia Banja Luki są Serbia oraz jej długoletni sojusznik, Rosja. Rosyjski ambasador w Bośni Piotr Iwancow otwarcie przyznał, że rozumie pretensje wyrażane przez Dodika i że referendum jest wewnętrzną sprawą Republiki Serbskiej. Sympatię wobec działań serbsko-bośniackiego przywódcy wielokrotnie wyrażały władze Serbii. Jednak zdaniem Ker-Lindsaya, rząd w Belgradzie nie poprze dążeń Dodika.

- Nie po to Serbia przez ostatnie kilka lat stopniowo poddawała się w sprawie Kosowa w nadziei na członkostwo w Unii Europejskiej, by teraz pogrzebać te ambicje poprzez poparcie dla serbskich separatystów. Tymczasem bez wsparcia Serbii próba secesji nie ma dla nich żadnego sensu - mówi ekspert.

Nie oznacza to jednak, że sytuacja polityczna w Bośni nie jest poważna. Podpisane 20 lat temu porozumienie z Dayton, umożliwiło co prawda zakończenie krwawej wojny i zapewniło reprezentację w systemie politycznym BiH reprezentację dla wszystkich grup zamieszkujących kraj, ale stworzony w ten sposób ustrój stał się receptą na permanentny paraliż państwa. System polityczny Bośni należy bowiem do najbardziej skomplikowanych na świecie. Państwo zostało podzielone na dwa byty - zamieszkaną głównie przez Bośniaków (bośniackich muzułmanów) i Chorwatów Federację Bośni i Hercegowiny oraz zdominowaną przez Serbów Republikę Serbską.

Oba sub-państwa cieszą się dużą autonomią i oddzielnymi instytucjami, łącznie z osobnymi rządami i parlamentami. Rolę prezydenta sprawuje zaś trzyosobowe prezydium, złożone z przedstawicieli każdej z grup etnicznych. Do tego dochodzi jeszcze reprezentant społeczności międzynarodowej, czyli Wysoki Przedstawiciel, który w teorii ma szerokie uprawnienia władzy wykonawczej, lecz w praktyce używa ich bardzo rzadko, w obawie przed dodatkowym zaognianiem sytuacji. Efektem takiego ustroju, wobec rozbiegających się ambicji każdego z grup, jest nieustający kryzys polityczny, który nawet po 20 latach pokoju czyni Bośnię wyjątkowo kruchym państwem, narażonym na ryzyko rozpadu. Jednak według Ker-Lindsaya, to nie referendum Dodika jest największym zagrożeniem dla stabilności kraju.

- W Bośni mamy do czynienia z głębokimi problemami, ale sugerowanie, że secesja jest realistycznym rozwiązaniem tylko pogarsza sytuację - uważa Ker-Lindsay. - Straszenie tym, że rzeczywiście do tego może dojść stanowi w rzeczywistości większe zagrożenie niż samo referendum - dodaje.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (96)