Konserwatyści znokautowali rywali w wyborach w Wielkiej Brytanii. David Cameron triumfuje
Miała być twarda walka o każdy głos, tymczasem wyniki nie pozostawiają złudzeń - konserwatyści posłali swoich rywali na deski i dalej będą rządzić Wielką Brytanią. To był ciężki nokaut - pisze z Londynu Piotr Gulbicki, korespondent Wirtualnej Polski. Zwycięstwo partii premiera Davida Camerona stawia jednak pod znakiem zapytania dalszą obecność Zjednoczonego Królestwa w Unii Europejskiej.
331 - torysi, 232 - laburzyści. Tak rozłoży się liczba miejsc w brytyjskim parlamencie pomiędzy głównymi konkurentami. Przywódca konserwatystów David Cameron triumfuje, jego partia zdobyła wystarczająco dużo poselskich szabel, żeby samodzielnie rządzić. Absolutna większość wynosi bowiem 326.
Podwójna stawka
To, według zgodnej opinii fachowców, miała być najbardziej wyrównana i nieprzewidywalna batalia od kilkudziesięciu lat. Od początku trwającej sześć tygodni kampanii dwie największe partie w równym tempie zmierzały do mety i jeszcze dzień przed głosowaniem ośrodki badania opinii publicznej dawały konserwatystom zaledwie jednopunktową przewagę nad formacją Eda Milibanda.
Spotkania z robotnikami, biznesmenami, farmerami. Wizyty w miastach i na prowincji, w różnych zakątkach Zjednoczonego Królestwa. Finisz wyborczego wyścigu był wyjątkowo intensywny, liderzy i kandydaci na posłów do końca zabiegali o głosy starając się przekonać niezdecydowanych. Bo właśnie ci wahający się mieli zadecydować o ostatecznym wyniku wyborów. Wyborów, których stawką było nie tylko to, kto przez najbliższą pięcioletnią kadencję będzie u steru rządów, ale też dalsza obecność Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej.
Torysi grając na nucie społecznego niezadowolenia zapowiadają, że do 2017 roku przeprowadzą referendum w tej sprawie, a Cameron podkreśla, iż obywatele muszą mieć możliwość wypowiedzenia się na ten temat również dlatego, żeby takie partie jak UKIP nie budowały swojej siły na antyunijnej retoryce. Przy czym, jak dodaje, sam nie jest za opuszczeniem struktur Wspólnoty, a jedynie renegocjowaniem niektórych zapisów, podkreślając, że jest otwarty na negocjacje, a dużo zależy tu od brukselskich urzędników i ich chęci do ustępstw.
Atak Szkotów
50 mln osób uprawnionych do głosowana, blisko 50 tys. lokali wyborczych. Większość z nich ulokowano w szkołach, urzędach i centrach społecznych, ale urny znajdowały się także w pubach, a nawet w pralni i szkolnym autobusie.
Walka toczyła się o 650 mandatów w Izbie Gmin. Ostateczne wyniki zaskoczyły wszystkich. Poza druzgocącym zwycięstwem konserwatystów i klęską laburzystów nie obyło się bez niespodzianek na drugim froncie. Do pierwszej ligi brytyjskiej polityki przebojem weszła Szkocka Partia Narodowa kierowana przez charyzmatyczną Nicolę Sturgeon, która zdobyła 56 mandatów, spychając w polityczną otchłań Liberalnych Demokratów obecnego wicepremiera Nicka Clegga (8 posłów).
Z kolei Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa Nigela Farage'a będzie miała zaledwie jednego swojego reprezentanta, jednak biorąc pod uwagę niekorzystną dla niej ordynację większościową nie jest to duże zaskoczenie. Przed wyborami powszechnie przywidywano, że do sformowania nowego rządu potrzebna będzie koalicja, tymczasem sensacyjny sukces konserwatystów sprawia, że nie jest to konieczne.
Sam Farage przegrał w swoim okręgu z kandydatem konserwatystów i nie dostał się do parlamentu. Po porażce zapowiedział ustąpienie ze stanowiska szefa UKIP. Podobnie jak Miliband i Clegg.
25 tysięcy Polaków
"Dlaczego miałbyś oddać kluczyki do samochodu komuś, kto wcześniej go rozbił?" - to ulubiona odpowiedź obecnego premiera na pytanie, czy głosować na laburzystów. Jak widać, podzielona przez większość wyborców. W swojej kampanii Cameron podkreślał, że jego rząd stawił czoło kryzysowi, wymieniając w tym kontekście zmniejszenie bezrobocia, stworzenie dwóch milionów miejsc pracy, jedną z najszybciej rozwijających się gospodarek zachodniego świata.
Jak zapewniał, zmiana systemu przyznawania zasiłków pobudziła wielu Brytyjczyków do aktywnego szukania zatrudnienia uświadamiając im, że jest to bardziej opłacalne niż życie na benefitach. Również reforma systemu oświatowego sprawiła, że szkoły częściej kształcą w zawodach, w których łatwiej odnaleźć się na rynku.
Pod koniec marca w mediach został opublikowany list podpisany przez szefów ponad stu wielkich brytyjskich firm, w którym wyrażają poparcie dla polityki konserwatywnego rządu. Przedsiębiorcy podkreślili w nim, że dojście do władzy laburzystów i zmiana dotychczasowego kursu może mieć negatywny wpływ na wychodzenie kraju z kryzysu.
Poza gospodarką ważnym punktem wyborczej kampanii była kwestia imigrantów. Torysi nie ukrywają, że chcą wprowadzić limity w stosunku do przybyszy z krajów Unii, odebrać im możliwość ubiegania się o świadczenia dla bezrobotnych, a ci, którzy w ciągu pół roku nie znajdą pracy, mają być deportowani. Z kolei o ulgi podatkowe i zasiłek na dziecko imigranci mogliby się starać dopiero po czterech latach płacenia podatków na Wyspach.
Równocześnie w życie zapewne wejdzie przepis o którym konserwatyści, podobnie zresztą jak inne partie, mówili od dawna. Prawo do zasiłku stracą dzieci imigrantów, które nie mieszkają na terenie Wielkiej Brytanii. Obecnie te świadczenia pobiera ponad 25 tys. młodych Polaków.
Natomiast w polityce zagranicznej Cameron już w marcu zapowiadał zaostrzenie kursu w stosunku do Rosji, włącznie z wprowadzeniem sankcji na "różnych możliwych płaszczyznach", jeśli Władimir Putin będzie intensyfikował swoje działania na Ukrainie.