PolskaKonrad Kornatowski: mam czyste ręce i czyste sumienie

Konrad Kornatowski: mam czyste ręce i czyste sumienie

Nazwisko obecnego komendanta głównego policji Konrada Kornatowskiego znajduje się w "raporcie Rokity" z 1991 r. opisującym nadużycia MSW w latach rządów Wojciecha Jaruzelskiego. Mam czyste ręce i czyste sumienie – przekonuje w rozmowie z "Wprost" Konrad Kornatowski.

Konrad Kornatowski: mam czyste ręce i czyste sumienie
Źródło zdjęć: © PAP

27.03.2007 | aktual.: 29.03.2007 07:38

Raport to sprawozdanie działającej w latach 1989-1991 sejmowej komisji nadzwyczajnej do zbadania działalności MSW, na której czele stał Jan Rokita.

Nazwisko Kornatowskiego pada w kontekście śledztwa w sprawie tajemniczej śmierci Tadeusza Wądołowskiego na komisariacie kolejowym MO w 1986 r. Mężczyzna został zatrzymany za kradzież kury z kurnika trójmiejskiego kolejarza. Według wersji milicjantów, zatrzymano go w trakcie libacji alkoholowej. 21 października na komisariacie kolejowym nagle zmarł. Jako oficjalną przyczynę zgonu podano "ostrą niewydolność lewokomorową".

W notatce służbowej funkcjonariusze przyznali się do zadania jednego lub dwóch ciosów pałką w celu uspokojenia agresywnego aresztanta. Rodzina Wądołowskiego twierdziła jednak, że mężczyzna został brutalnie pobity, a sprawę zatuszowano.

Komisja Rokity uznała, że śledztwo w tej sprawie prowadzono tak, by "nie uzyskać rzeczywistego obrazu zdarzeń". Eksperci podważyli wiarygodność wyniku sekcji zwłok i wskazali na szereg uchybień.

Rafał Pasztelański

Rozmowa z Konradem Kornatowskim, komendantem głównym policji

Pana nazwisko znajduje się w tzw. "raporcie Rokity" jako osoby podejrzewanej o nadużycia w sprawie śmierci zmarłego na komisariacie MO Tadeusza Wądołowskiego.

Kiedy się o tym dowiedziałem w 1991 roku, poprosiłem znanego działacza "Solidarności" senatora Leszka Lackorzyńskiego o radę, co mam robić. Odpowiedział, że nic, bo nie zrobiłem niczego złego.

To dlaczego znalazł się pan w raporcie?

Umieszczenie mojego nazwiska w takim kontekście, jak w raporcie Rokity, uważam za krzywdzące.

Przecież raport kończy się wnioskiem o sprawdzenie odpowiedzialności dyscyplinarnej pana i prok. Barbary Godlewskiej, która prowadziła sprawę!

Tyle że przeciwko mnie nigdy nie było prowadzone żadne postępowanie dyscyplinarne czy karne. W tej sprawie mam czyste ręce i sumienie. Zarówno jako prokurator, jak i człowiek.

Pamięta pan sprawę Wądołowskiego?

Normalnie bym pewnie nie pamiętał. Ale po raporcie Rokity zrobiłem kwerendę. Chciałem, by moja córka wiedziała, że jej ojciec nie jest kanalią. Zresztą, ta sprawa nigdy nie stanowiła żadnej tajemnicy. Wiedzieli o tym wszyscy moi przełożeni.

Jaka była pana rola w śledztwie?

W październiku 1986 r., z polecenia ówczesnego zastępcy prokuratora rejonowego w Gdyni, poszedłem do komisariatu kolejowego, który miał siedzibę vis a vis prokuratury. Od kilku miesięcy byłem asesorem. Przełożony powiedział mi, że w komisariacie doszło do zgonu zatrzymanego przez milicję mężczyzny.

Co pan zastał na miejscu?

Przy stanowisku dyżurnego leżały zwłoki Wądołowskiego. Pomieszczenie dla zatrzymanych było otwarte. Na posadzce widziałem wyraźną smugę krwi ciągnącą się od pomieszczenia dla zatrzymanych do dyżurki. Razem z lekarzem medycyny sądowej dokonałem oględzin zwłok. Nie zauważyłem śladów wskazujących na przestępstwo. Sporządziłem notatkę i następnego dnia przekazałem ją prokuratorowi rejonowemu, który dalsze czynności zlecił prokurator Barbarze Godlewskiej. Na tym moja rola się skończyła. Nie zbyt łatwo uznał pan, że nie było przestępstwa? Nie zaintrygowała pana ta smuga krwi?

Gdyby mężczyzna był skatowany ślady bicia byłyby bardzo wyraźne, tymczasem ja żadnych śladów bicia nie znalazłem. Krew na posadzce mogła być wynikiem krwotoku z nosa, ale na pewno nos nie był złamany.

A co orzekł lekarz?

Że zgon nastąpił z przyczyn naturalnych. Mimo to zadecydowałem o przekazaniu zwłok do zakładu medycyny sądowej.

Bo musiał pan to zrobić.

Wcale nie. Gdybym chciał coś tuszować, mógłbym od tej czynności odstąpić, bo lekarze stwierdzili śmierć naturalną.

Śmierć na komisariacie, w czasach, gdy milicja katowała ludzi za byle co, z reguły wywoływała oburzenie społeczne. Nie miał pan żadnych rozmów z SB czy przełożonymi jak prowadzić sprawę?

Nie miałem, tym bardziej, że nawet przez chwilę nie prowadziłem tego śledztwa! Z tego, co pamiętam, w styczniu 1987 prok. Mieczysław Dzienisiewicz, umorzył je, uznając że nie doszło do przestępstwa. Ja ze sprawą nie miałem już kontaktu.

Ale to pan przesłuchiwał biegłego Tomasza Gosa, który dokonywał sekcji zwłok.

W sierpniu i październiku 1987 miałem ostatni kontakt z tą sprawą przed 1989 rokiem. Zlecono mi wtedy przesłuchanie Gosa.

Już po umorzeniu sprawy?

Tak. Zapewne był to wynik zażalenia złożonego przez rodzinę zmarłego.

Do sprawy wrócono po 1989 roku.

To prawda. 2 sierpnia 1990 po pismach od rodziny Wądołowskiego, prok. Godlewska, wówczas z gdańskiej prokuratury wojewódzkiej, wydała decyzję po podjęciu na nowo postępowania. Chodziło o zweryfikowanie opinii sądowo-lekarskich przez biegłego z innego niż gdański zakładu. Opinia ze stycznia 1991 r. sporządzona przez biegłego z Poznania utrzymała tę sporządzoną przez pana Gosa.

Nie sądzi pan, że Gos miał przykazane tuszować sprawę?

Uważam, że to niemożliwe. To prawy człowiek i nie dałby się złamać. W lutym 1991 r. umorzyłem to postępowanie, nie stwierdzając przestępstwa. Moją decyzję zaskarżyły matka i siostra zmarłego.

Dlaczego?

Z tego co pamiętam, opierały się na relacjach kogoś, kto miał być w celi razem z Wądołowskim i widział, że mężczyzna był skatowany. W 1991 r. zlecono mi przesłuchanie załóg karetek. Nie wniosło ono nic do sprawy, choć trzeba pamiętać, że wtedy minęło już pięć lat od chwili śmierci Wądołowskiego.

Do sprawy wrócono jeszcze raz, po opracowaniu raportu Rokity.

W styczniu 1992 roku na polecenie prokuratora generalnego podjęto umorzone śledztwo. Prokurator, który je prowadził, uznał, że należy je umorzyć dokładnie z tych samych przyczyn, dla których już dwukrotnie było umarzane wcześniej. W listopadzie 1992 umorzenie zyskało aprobatę departamentu prokuratury ministerstwa sprawiedliwości. Po zażaleniu ze strony rodziny sprawę definitywnie umorzono w styczniu 1993 r.

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)