Koniec strajku w Nowym Jorku
Władze związku zawodowego pracowników
metra i autobusów (TWU) opowiedziały się w głosowaniu
za niezwłocznym zakończeniem trwającego od wtorku strajku
transportu miejskiego w Nowym Jorku.
22.12.2005 | aktual.: 22.12.2005 21:36
Wcześniej w czwartek mediatorzy pośredniczący w sporze między Zarządem Transportu Metropolitarnego (MTA) a TWU poinformowali o wznowieniu negocjacji na temat zakończenia strajku.
Przewodniczący TWU Roger Toussaint jako warunek zakończenia strajku stawiał wycofanie przez MTA propozycji podwyższenia z 2 do 6% składek pobieranych z płac pracowników na ich plany emerytalne.
Była to bezpośrednia przyczyna przerwania pracy przez około 30.000 pracowników transportu miejskiego, chociaż związek wysuwa jeszcze rozmaite inne żądania płacowe. Nie wiadomo jeszcze, jakie ostatecznie rozwiązanie wynegocjowano.
Na krótko przed świętami, w mroźną pogodę, ponad 7 milionów nowojorczyków pozostało bez środków dojazdu do pracy, gdyż zwłaszcza udając się na Manhattan prawie wszyscy używają w tym celu metra, a nie samochodów.
Władze starały się zorganizować zastępczy transport, ale i tak tysiące mieszkańców miasta musiało udać się do pracy pieszo. Na i tak zawsze zatłoczony Manhattan wjeżdżało od wtorku o 20 procent więcej samochodów. Taksówkarze korzystali z okazji i podbijali ceny za przejazd. Przeciążone były promy przywożące pasażerów na Manhattan ze Staten Island.
Jak powiedział w środę burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg, miasto straciło z powodu strajku setki milionów dolarów. Obroty niektórych sklepów spadły o 60%, restauracji o 40%. Burmistrz podkreślił, że wiele osób starszych zostało pozbawionych opieki pielęgniarzy, którzy nie mogli do nich dojechać, a chorzy na raka - niezbędnych leków.
Bloomberg uznał strajk za nielegalny, przypominając, że prawo zabrania strajkowania pracownikom służb publicznych. Oskarżył związkowców o "egoizm", nieliczenie się z potrzebami miasta, i nazwał ich zachowanie "bandyckim".
Wtórował mu gubernator stanu Nowy Jork Georg Pataki, ogłaszając, że negocjacji nie będzie, dopóki pracownicy nie przerwą strajku. Zapowiedziano ukaranie związku grzywną w wysokości miliona dolarów dziennie. Przywódcom strajku zagrożono więzieniem.
W odpowiedzi czarnoskóry Toussaint zaatakował burmistrza i gubernatora za ich "obraźliwy język". Walkę związkowców - w większości murzyńskich - przedstawił jako dalszy ciąg walki Afroamerykanów o równouprawnienie, zapoczątkowanej przez Rosę Parks i pastora Martina Luthera Kinga.
Mieszkańcy Nowego Jorku, zwykle sympatyzujący ze związkami zawodowymi, znosili strajk - pierwszy tego rodzaju od 25 lat - z rosnącym zniecierpliwieniem. Zdaniem wielu Toussaint wybrał na niego zły moment, bo grudniowy mróz daje się mocno we znaki.
Tomasz Zalewski