Komorowski: szanse Hanny Gronkiewicz-Waltz na wygraną są ogromne
Sukces jest faktem i zwycięstwo jest faktem. Tyle, że to zwycięstwo, jak widać dzisiaj, nie oznacza możliwości samodzielnego rządzenia. To oznacza konieczność szukania koalicjanta w radzie Warszawy. Potrzebne są 3 głosy aby uzyskać większość. To oznacza, że sprawa jest trudniejsza, ale nie zmienia postaci rzeczy, że szanse Hanny Gronkiewicz-Waltz na wygranie prezydentury warszawskiej są ogromne - mówił w "Salonie Politycznym Trójki" Bronisław Komorowski, jeden z liderów PO, wicemarszałek Sejmu.
15.11.2006 | aktual.: 16.11.2006 14:15
Michał Karnowski:Pan jest jednym z liderów i też działaczy PO mazowieckiej, warszawskiej i wiem, że zawsze po takich wyborach, kiedy analitycy komentują te wielkie wyniki, działacze, którzy gdzieś są zakorzenieni także w terenie, patrzą jak wypadli ich ludzie, jak wypadł ich region. I wydaje się, że w Warszawie ten wynik jest jednak - choć bardzo dobry, 27 miejsc na 60 w radzie miasta dla PO - nie tak dobry, jak sadzono z tych pierwszych sondażowych danych, kiedy mówiono o samodzielnej większości. Czy to mocno utrudni ewentualne rządzenie, ewentualne zwyciężczyni Hannie Gronkiewicz-Waltz?
Bronisław Komorowski: Sukces jest faktem i zwycięstwo jest faktem. Tyle, że to zwycięstwo, jak widać dzisiaj, nie oznacza możliwości samodzielnego rządzenia. To oznacza konieczność szukania koalicjanta w radzie Warszawy. Potrzebne są 3 głosy aby uzyskać większość. To oznacza, że sprawa jest trudniejsza, ale nie zmienia postaci rzeczy, że szanse Hanny Gronkiewicz-Waltz na wygranie prezydentury warszawskiej są ogromne.
Czy informacje podawane wczoraj przez radio RMF FM, że SLD zaproponowało PO porozumienie, my poprzemy Hannę Gronkiewicz-Waltz w Warszawie, za to wy poprzecie naszego kandydata pana Jacka Majchrowskiego w Krakowie, to prawda?
- Takich rozmów nie było.
A oferta?
- Jak nie było rozmów, to i oferty nie było. Chyba, że uzna Pan, że ofertą było wypowiedzenie takich słów publicznie. Nie było takich rozmów. Wszyscy słusznie się wstrzymują z rozmowami do momentu ogłoszenia oficjalnych wyników wyborów. Przykład Warszawy jest tutaj symptomatyczny. On mówi tyle: nie mów hop, zanim nie przeskoczysz, że trzeba ostrożnie, bo może się okazać, że jednak ten wynik jest trochę różny - wymuszający albo odwrotnie, nie wymuszający do wchodzenia w jakiekolwiek porozumienia polityczne.
Ja rozumiem, że to nie jest jednak rozmowa o tych mandatach i o większości w radach miasta, ale o politycznym poparciu, bo Hanna Gronkiewicz-Waltz zabiega o głosy wyborców Marka Borowskiego, a Jacek Majchrowski zapewne zabiega o głosy polityków PO czy wyborców.
- Kazimierz Marcinkiewicz zabiega też o głosy wyborców Marka Borowskiego.
A czy te rozmowy oficjalne z lewicą możliwe są?
- Ależ oczywiście, że według mnie są możliwe. Dlaczego nie? Ze wszystkimi trzeba rozmawiać. Natomiast pytanie jest o wiele ważniejsze: czy należy wchodzić w układy polityczne i w szerokie porozumienia? Ja bym powiedział w ten sposób, że po tym, co PiS w okresie poprzedniej kampanii wyborczej, mam tu na myśli głównie wybory prezydenckie, kiedy się posiłkowało wsparciem dla Lecha Kaczyńskiego ze strony Andrzeja Leppera, pana Gierka również, nie powinniśmy dać, jako PO, zamknąć w takim sposobie myślenia PiS-owskim, że z kimś nie wolno rozmawiać. Bo sami koledzy z PiS-u pokazali, że z każdym można i każde poparcie, nawet pana Bestrego ostatnio w parlamencie też jest rzeczą cenną. Nie zgadzam się na takie myślenie, że kogoś należy wyłączyć i z kimś nie wolno rozmawiać. Powiem odwrotnie: trzeba ze wszystkimi rozmawiać.
Zwycięzców nikt nie sądzi - tu o panu Bestrym, to dodam jednak, że była reakcja, jak te informacje wyszły.
- Ale głosikiem nikt nie pogardził w Sejmie.
Ale później?
- Później. Teraz też. Bo na razie pana Bestrego nie ma.
Rzeczywiście w ogóle zniknął.
- Można by wskazać parę bardzo skandalicznych postaci, które są w zapleczu rządu Jarosława Kaczyńskiego, których głosy są cenne - jak się okazuje - przy każdym głosowaniu.
Przejdźmy jeszcze do koalicji samorządowych. Jarosław Kaczyński i całe PiS, decyzją komitetu politycznego proponuje porozumienie wszystkim partiom niekomunistycznym - rozumiem, że chodzi głównie o PO. Czy to jest oferta, to wyciągnięcie ręki, polityczna, medialna, propagandowa, realna?
- Myślę, że to jest próba robienia cnoty z konieczności. PiS utraciło zdolność kooperacyjną z większością środowisk politycznych w Polsce. I ma z tego punktu widzenia duży kłopot, aby cokolwiek znaczyć w sejmikach, poza własnymi radnymi. To po pierwsze. Po drugie, ta deklaracja właściwie nie bardzo wiadomo do kogo jest kierowana. Wolelibyśmy usłyszeć bardziej precyzyjnie do kogo to jest kierowane, czy do własnych szeregów partyjnych, czy do jakichś partnerów koalicyjnych, czy też do opozycji. Bo mówienie mało takim precyzyjnym językiem o siłach postkomunistycznych stawia pytanie podstawowe, czy pan premier ma na myśli Samoobronę na przykład, czy też nie? Jakby ewidentnie siła wywodząca się ze środowisk postpeerelowskich.
Albo PSL?
- No więc pytanie, kogo ma na myśli pan premier. Wolałbym zawsze mówić językiem precyzyjnym w polityce, więc powiem dzisiaj tyle: ja nie do końca rozumiem do kogo jest kierowany ten apel, co on oznacza. Traktuję go z należytym szacunkiem, jako być może gotowość PiS-u do rozmowy w stosunkowo szerokim układzie. PO nie powinna - jeszcze raz to powtórzę - zgadzać się na logikę PiS-u. Tzn., że kogoś się wyłącza z tego rodzaju rozmów, bo staje pytanie, że to ma oznaczać także Samoobronę, LPR czy też nie.
Staje też pytanie, co te wybory zmieniły na dużej scenie politycznej? Czy Pana zdaniem, któraś z formacji dokona korekty swojego kursu? Albo czy np. możliwe jest zakończenie tego języka kampanii i także używania środków technicznych, typowych dla kampanii wyborczych, z czym mięliśmy do czynienia przez ostatni rok, mimo, że żadna kampania nie miała miejsca? Czy jakieś uspokojenie nas czeka?
- Trafił Pan w sedno sprawy. Z tym, że ja bym tutaj nie mówił o siłach politycznych, bo siły polityczne, tak naprawdę przez 4 lata kadencji toczą kampanię, przygotowując się kampanii wyborczych. Problem jest raczej rządu. Czy rząd się będzie zachowywał, jak rząd przed wyborami, czy też jak rząd, który potrafi brać odpowiedzialność za trudne sprawy kraju, ryzykując nawet jakąś cząstkę popularności czy interesu politycznego. Myślę, że kłopotem Polski nie jest tylko to, że partie polityczne ciągłą batalię toczą, bo taka jest natura partii i taka jest natura polityki. Problemem jest to, że rząd od roku znajduje się w stanie pewnej niestabilności oraz ulega pokusie nie rządzenia w imię interesów wyborczych. I to jest rzeczywiście kłopot. Mam nadzieję, że fakt, że zakończą się za 2 tygodnie wybory samorządowe, będzie oznaczał, że rząd zacznie rządzić. To znaczy podejmować decyzje, nawet trudne, nawet ryzykowne, ale służące Polsce. Mam tutaj na myśli zarówno sprawy w obszarze gospodarczym, jak i np. polityki
zagranicznej.