Komorowski: prezydenta nie trzeba stawiać pod pręgierzem
Jestem zwolennikiem tego, żeby pan prezydent pomógł ratyfikować traktat, który sam wynegocjował. Nie jestem zwolennikiem tego, żeby już dzisiaj pana prezydenta stawiać pod pręgierzem - mówi marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, gość "Salonu Politycznego Trójki", komentując zamieszanie wokół ratyfikacji przez Polskę Traktatu Lizbońskiego.
19.03.2008 | aktual.: 19.03.2008 12:40
Michał Karnowski: Panie marszałku, jeśli będzie referendum, to kiedy?
Bronisław Komorowski: Referendum to jest zdecydowanie nienajlepsze rozwiązanie, bo obarczone ryzykiem nie przekroczenia progu pięćdziesięcioprocentowej frekwencji. Tak jest zapisane w Konstytucji i tego nie można zmienić, nawet w ustawie. Jeśli już koniecznie referendum (wolałbym, żeby sprawa była przegłosowana w parlamencie), to wtedy trzeba szukać takiego terminu terminu, który by dawał szansę na wyższą frekwencję. Formalnie na ratyfikację Traktatu z Lizbony mamy czas do końca roku – takie są ustalenia Unii Europejskiej. Ale nawet, jeśli przekroczymy ten termin, to nikt nas w Unii nie będzie za to wieszał. Trzeba będzie znaleźć termin najlepszy z punktu widzenia najwyższej frekwencji.
To byłby termin wakacyjny? Powakacyjny?
- Nie chciałbym się w tej chwili deklarować. Z mojego punktu widzenia trzeba albo robić to szybko, póki Polacy mają świadomość, że toczy się walka o wszystko – bo o pozycję Polski w Unii Europejskiej, o to, czy będziemy mieli opinię lidera tego regionu Europy – Europy Środkowo-Wschodniej, także lidera w procesie pogłębiania integracji europejskiej. To zaczęło być budowane. Europa wierzyła, że Polska wraca do serca Europy.
A teraz Donald Tusk mógłby się stać twarzą klęski.
- Przywódcy Prawa i Sprawiedliwości staliby się powodem powrotu opinii o Polsce jako o zakale Europy. Zatem powiem tak: albo szybko, albo może być to połączone z wyborami do Parlamentu Europejskiego.
To jest pomysł. Rzeczywiście.
- To jest pewien sprawdzian. Trzeba będzie wyjść i wyborcom w Polsce powiedzieć: czy się jest „za” integracją europejską czy przeciw integracji europejskiej? Czy się ma poglądy Romana Giertycha czy też poglądy umiarkowane konserwatysty, ale poglądy, które oznaczają głębokie zaangażowanie w integrację europejską, bo to jest interes Polski.
Dziewięćdziesiąt dni to jest czas od ewentualnej uchwały Sejmu do referendum. Rozumiem, że dopiero po świętach parlament zajmie się dalszym ciągiem prac nad traktatem. Czyli referendum byłoby za trzy, cztery miesiące, albo dopiero jesienią.
- Tak to mniej więcej wygląda.
Prezydent Litwy Waldas Adamkus apeluje do polskiego prezydenta, żeby nie blokował traktatu, żeby nie robił tego Europie. Czy Pan, Panie marszałku, miał jakieś telefony zza granicy od innych szefów parlamentów?
- Masę. Masę zapytań i apeli – cichych, głośnych, telefonicznych, bezpośrednich. Sądzę, że one w coraz większym stopniu będą docierać do prezydenta Polski. Bo ani do premiera, ani do mnie nikt nie musi apelować. Bo o co? Żebyśmy jeszcze bardziej intensywnie przekonywali Prawo i Sprawiedliwość? Brakuje tylko paru głosów do ratyfikacji. Ale to jest rzecz niebywała. Zaprzyjaźniony prezydent Litwy, za chwilę inni przywódcy europejscy będą apelowali do polskiego prezydenta, aby nie blokował – bo tak przecież mówi prezydent Adamkus – nie blokował procesu ratyfikacji. Dlaczego mówi tak prezydent Litwy? Dlatego, że Litwa jest jednym z tych krajów, które idą śladem Polski w pogłębianiu procesu integracji europejskiej i chcą w Polsce widzieć lidera tej części Europy, a nie zakałę.
Czy to, co prezydent deklaruje, Pan też, Panie marszałku czyta jak dzisiaj część prasy, że to jest wyraźny sygnał, że jeśli prezydencki projekt zmian w ustawie ratyfikacyjnej nie zostanie przyjęty, to wówczas prezydenta nie tyle zawetuje, ile po prostu nie podpisze tego traktatu? To jest taki sygnał?
- Ja nie mogę się pogodzić z tego rodzaju interpretacjami, ale i ze słowami prezydenta. Prezydent stoi na straży prawa w Polsce. W moim głębokim przekonaniu (to zostanie jeszcze zbadane przez prawników) prezydent musi podpisać. Może co najwyżej skierować ustawę do Trybunału Konstytucyjnego, aby zbadać zgodność traktatu z Konstytucją, a więc postawić pod znakiem zapytania zgodność z Konstytucją traktatu, który sam wynegocjował. To jest swoiste wotum zaufania wobec samego siebie. Nie ma możliwości niepodpisania. To byłoby złamanie prawa z najgorszymi konsekwencjami. Aż się włos jeży na głowie!
Pana kolega z Platformy Obywatelskiej, wicemarszałek Stefan Niesiołowski mówi: Trybunał Stanu. Za mocno mówi? Mówi tak, jak Pan myśli?
- Mam nadzieję, że pan prezydent nie będzie używał tego rodzaju słów, nie będzie nawet sugerował, że mógłby złamać prawo i Konstytucję. Natomiast, jeżeli się do tego posunie, to wtedy wchodzą w grę najgorsze, najczarniejsze scenariusze. Łącznie z tymi, o których mówili inni posłowie, bo to nie tylko Stefan Niesiołowski, inni posłowie też mówią o Trybunale Stanu czy o impeachment’ie.
Pan byłby wtedy zwolennikiem takiego rozwiązania?
- Ja jestem zwolennikiem tego, żeby pan prezydent pomógł ratyfikować traktat, który sam wynegocjował. Nie jestem zwolennikiem tego, żeby już dzisiaj pana prezydenta stawiać pod pręgierzem. (mg)
Przeczytaj * cały wywiad*