Komentarz Internauty: Głód bitwy
Rozwój sytuacji na froncie wskazuje, że Irakijczycy wybrali właściwą strategię obrony przed aliancką ofensywą. Iracka armia walczy zupełnie inaczej niż 12 lat temu. Dowódcy Husajna najwyraźniej wyciągnęli wnioski z tamtej porażki.
24.03.2003 | aktual.: 24.03.2003 09:09
Iracka armia realizuje podstawową zasadę walki z dużo silniejszym przeciwnikiem: unika wolnego starcia. Obrona jest prowadzona w oparciu o miasta i tereny trudno dostępne. Pancerne kliny sprzymierzonych wbijają się w irackie terytorium, jednak omijają miasta i ważniejsze punkty oporu.
Choć tempo natarcia jest dzięki temu naprawdę fantastyczne, na tyłach sprzymierzonych pozostają wciąż węzły irackiej obrony. Dywizje Husajna nie dają okazji do zniszczenia ich w polu, jak to miało miejsce podczas pierwszej wojny w Zatoce. Wtedy irackie dywizje w ruchu były doskonałym celem dla lotnictwa. Pustynię pokryły setki wraków irackich czołgów nie mogących nawiązać równorzędnej walki z Amerykanami. Teraz o takich widokach możemy zapomnieć.
Nie ma informacji o ruchach większych jednostek armii irackiej. Irakijczycy prowadzą uporczywą obronę miast i miejscowości, zaś po przejściu pierwszorzutowych jednostek amerykańsko-brytyjskich przechodzą do działań nieregularnych. Wraz z wydłużaniem się amerykańskich linii komunikacyjnych będą one coraz bardziej wrażliwe na szarpane ataki partyzanckie.
Silny przeciwnik wykazuje tzw. "głód bitwy" - dąży do rozstrzygającego starcia, w którym dzięki dużej przewadze odniesie zwycięstwo i tym samym złamie trzon armii przeciwnika. Tyle teoria. W realiach wojny w Iraku oznacza to, że idealną sytuacją będzie gdy Husajn przygotuje manewr w celu zablokowania manewru aliantów. Wtedy połowę jego sił zniszczy lotnictwo, zaś resztę unicestwią amerykańskie czołgi w bitwie pancernej. Na razie nic nie wskazuje żeby Irakijczycy mieli zamiar popełniać podobne szaleństwo.
Potwierdziły się przypuszczenia, że natarcie w kierunku Basry miało drugorzędne znaczenie. Główny trzon amerykańskich sił zmierza w kierunku Bagdadu. Zapewne amerykańscy planiści uznali, że warto ponieść ryzyko pozostawiania po drodze nieopanowanych miast i postawić na możliwe szybkie zdobycie irackiej stolicy. Amerykanie będą musieli pozostawiać coraz więcej wojsk do ochrony własnych linii komunikacyjnych i blokowania niezdobytych miast na coraz większym obszarze kraju.
Działania partyzanckie dodatkowo komplikują sytuację. Trzeba będzie rozprawić się z partyzantami, czyli wojskiem bez mundurów. W takiej konfrontacji musi zaś ucierpieć ludność cywilna, bo trudno będzie mówić o jakichkolwiek "chirurgicznych" uderzeniach.
Jan Pawlicki