Kombinat Chiny

Stempel "made in China" budzi na Zachodzie radość i strach. Zakładano, że Chiny będą gigantycznym rynkiem zbytu, a stają się poważnym konkurentem w skali globalnej - piszą Karby Leggett, Peter Wonacott w Far Eastern Economic Review.

Kiedy na początku lat 80. Philips Electronics rozważał szanse zbytu w Chinach, Holendrzy przyjęli oczywistą wówczas strategię: będziemy sprzedawać swoje produkty miliardowi Chińczyków. Jednak Chiny nie podporządkowały się temu planowi. Zamiast stać się nienasyconym rynkiem żądnym żelazek, telewizorów i innych przemysłowych artykułów konsumpcyjnych Philipsa, Chiny stały się źródłem wytwarzania i eksportu owych towarów na cały świat. Dziś Philips ma tam 23 fabryki i co roku produkuje w nich sprzęt wart 5 mld dolarów, ale niemal dwie trzecie z tego trafia na eksport. Początkowo mieliśmy wizję podboju rynku chińskiego - mówi Johan van Splunter, szef azjatyckiej filii Philipsa. - Ale życie potoczyło się nieco inaczej.

Stało się to nie tylko udziałem Philipsa. Najrozmaitsze firmy - od General Electric, poprzez Samsung Electronics, aż po Toshibę i tysiące chińskich spółek - przekonują się, że bardziej opłacalne - i niemal zawsze o niebo łatwiejsze - od sprzedawania swoich towarów w Chinach jest wykorzystywanie tego kraju jako bazy dla eksportu. W efekcie Chiny traktowane niegdyś przez rozgorączkowanych menedżerów jako rynek o gigantycznych perspektywach zbytu, zamiast tego stają się największą fabryką świata. Konkurencyjność Chin jest często nie do pobicia i pomaga na nowo określić globalny obraz działania wielkich korporacji - zmusza firmy na całym świecie do porzucenia starych strategii (ba, często zmusza do likwidowania niektórych branż) i szukania nowych sposobów konkurowania - pisze Far Eastern Economic Review.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)