Kolejny wybryk Artura Zawiszy "za kółkiem". Staranował płot sąsiadów
Kolejne rewelacje ws. byłego posła PiS Artura Zawiszy. We wrześniu wjechał swoim mercedesem w ogrodzenie należące do sąsiedniej wspólnoty, przebił się przez nie, wjechał w krzaki i rozjechał trawnik. Dochodzenia w sprawie jednak nie wszczęto.
Do zdarzenia miało dojść w nocy z 14 na 15 września w Wilanowie. O szczegółach informuje "Gazeta Wyborcza".
- Jechał swoją ulicą, ostatnia prosta do domu. Musiał być nie w formie, może zasnął. Zamiast skręcić w lewo na parking przed swoim blokiem, pojechał prosto - opowiada dziennikowi mieszkaniec jednej z pobliskich posesji.
- Wjechał 20 metrów w głąb posesji. Próbował wycofać, podjeżdżał do przodu, w końcu się wydostał. Przez te gwałtowne ruchy jeszcze bardziej zniszczył swoje auto - opowiada "Wyborczej" sąsiad, który widział nagranie z monitoringu. Widać na nim jak mercedes przebija się przez ogrodzenie, wjeżdża w krzaki i rozjeżdża trawnik.
- Samochód uderzony z przodu, maska podniesiona, cały prawy bok podrapany, coś się stało z zawieszeniem, opony przebite. Ten mercedes wyglądał jak po pościgu policyjnym z amerykańskich filmów - relacjonuje inny.
Z informacji "Gazety Wyborczej" wynika, że 15 września ktoś wezwał policję, ale dochodzenia w sprawie zniszczenia mienia nie wszczęto. Dlaczego? - Mamy związane ręce w przypadku tzw. przestępstw wnioskowych. Zniszczenie mienia jest ścigane na wniosek pokrzywdzonego. Zawiadomienie w tej sprawie do nas nie wpłynęło - tłumaczy dziennikowi rzecznik Komendy Stołecznej Policji nadkom. Sylwester Marczak.
Pokrzywdzonym mogłaby być wspólnota przy ul. Sytej, ale - jak poinformował "Wyborczą" Marek Kobierski z firmy PMG Partner, która zarządza nieruchomością - zarząd wspólnoty mieszkaniowej doszedł do porozumienia ze sprawcą.
Artur Zawisza napisał odręcznie oświadczenie, w którym przyznał się do winy. "W ogrodzenie wjechałem swoim samochodem marki Mercedes. Moja wina nie budzi żadnych wątpliwości" - cytuje pismo dziennik. Były poseł zobowiązał się też, że zapłaci za naprawę ogrodzenia.
Co na to Artur Zawisza? W rozmowie z dziennikarzem "Wyborczej" nie chciał komentować incydentu. - Nie miała miejsca żadna rzecz, która wymagałaby czyjejkolwiek interwencji. Żadne przepisy nie były przez nikogo łamane. Nie miało miejsca nic, co byłoby w jakikolwiek sposób naganne - oznajmił krótko.
Po pijanemu, bez uprawnień. Tak tłumaczył się z potrącenia rowerzystki
Przypomnijmy, o byłym pośle PiS zrobiło się głośno, gdy 25 października w Warszawie potrącił rowerzystkę. Po wypadku wyszło na jaw, że nie powinien wsiadać za kierownicę swojego mercedesa, bo sąd cofnął mu uprawnienia do kierowania pojazdami. Stało się to po tym, jak w 2016 r. w okolicach Lublina policja przyłapała go na jeździe po pijanemu.
Zakaz prowadzenia pojazdów przestał obowiązywać w lipcu, ale prawa jazdy Zawisza ponownie nie wyrobił. Wieczorem tego samego dnia były poseł PiS znów za kierownicą auta. Wypatrzył go przechodzień, który wezwał policję.
- Bardzo żałuję całej nie chcianej przeze mnie sytuacji. Nie chcę przesądzać o niczyjej winie, ale na pewno ani słowem nie obciążam przebywającej w szpitalu pani Anety, ani rowerzystów w ogóle. Wierzę, że prokuratura i sąd potraktuje tę sprawę sprawiedliwie, także biorąc pod uwagę moją skruchę wyrażaną dosłownie od pierwszej chwili - komentował wtedy Zawisza w rozmowie z Wirtualną Polską. Podkreślał, że "codziennie modli się za poszkodowaną przy różańcu i ma nadzieję, że możliwie szybko wróci do pełni zdrowia i formy oraz dobrego samopoczucia".
- Oczywiście byłem trzeźwy. Nie miałem jednak obowiązujących uprawnień do prowadzenia auta, co nie jest zgodne z prawem, choć nie jest to zbrodnia. Od kilku lat obowiązuje świeży przepis, który traktuje to jako sprawę względnie lekką, ale jednak karną - wskazywał.
Za wypadek i kierowanie pojazdem pomimo cofniętych uprawnień Arturowi Zawiszy grożą 3 lata więzienia. Na razie prokuratura nie przedstawiła mu zarzutów.