PolskaKolejna burza na znanej uczelni. "Pracownik to zwierzę, ma się łasić"

Kolejna burza na znanej uczelni. "Pracownik to zwierzę, ma się łasić"

W zeszłym tygodniu Wirtualna Polska opisała sprawę nieprawidłowości podczas przyznawania doktoratów na warszawskiej ASP. Po tej publikacji zgłosiła się do nas dr Joanna Gruba, która opowiedziała nam, jak w jej przypadku wyglądał proces nadawania habilitacji na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Chodzi dokładnie o Wydział Nauk Pedagogicznych, któremu Centralna Komisja ds. Stopni i Tytułów z powodu szeregu uchybień ograniczyła uprawnienia do nadawania stopnia doktora oraz doktora habilitowanego.

Kolejna burza na znanej uczelni. "Pracownik to zwierzę, ma się łasić"
Źródło zdjęć: © PAP | Tytus Żmijewski
Przemysław Dubiński

15.12.2015 | aktual.: 16.12.2015 08:23

Joanna Gruba skończyła studia na Wydziale Pedagogiki i Psychologii na Uniwersytetu Śląskiego, gdzie z wyróżnieniem obroniła doktorat. W międzyczasie otrzymała również kilka znaczących nagród. Habilitację zdecydowała się jednak robić na Wydziale Nauk Pedagogicznych w Toruniu. Czemu podjęła decyzję o kontynuowaniu kariery niemal na drugim końcu Polski?

- Jestem szczęśliwą żoną i matką. Nigdy nie poświęciłabym mojej rodziny w zamian za habilitację. Niech to wystarczy za komentarz - mówi absolwentka Uniwersytetu Śląskiego, która po złożeniu papierów na UMK w Toruniu spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem. - Początki były obiecujące. Nie wzięłam jednak pod uwagę, że to całe środowisko zna się na wylot i wzajemnie popiera. W międzyczasie ktoś "życzliwy" wystawił mi w Toruniu "laurkę" - opowiada.

Początek drogi i pierwsze przeszkody

3 kwietnia 2013 roku dr Gruba złożyła komplet dokumentów do Centralnej Komisji, która według obowiązujących przepisów powinna zostać powołana w terminie do 6 tygodni. W tym przypadku Komisję powołano jednak dopiero 3 września 2013 r., czyli po 22 tygodniach. W jej skład weszło siedmiu członków będących ekspertami pracującymi na różnych uczelniach w całej Polsce.

Pierwsze kłopoty rozpoczęły się jeszcze przed wystawieniem recenzji. - Zanim dostałam pierwszą z nich z dziekanatu WNP w Toruniu, mój mąż, który prowadzi znane wydawnictwo, odebrał wymowny telefon. Zadzwonił do niego jeden z recenzentów pracujących na UMK i stwierdził: "Niestety, nie mogę przepuścić pana żony. I co my z tym zrobimy?". To pytanie było dość jednoznaczne... - opowiada dr Gruba. - Wówczas wiedziałam już, że moja habilitacja wisi na włosku - dodaje.

Według prawa recenzenci mieli 6 tygodni na wystawienie oceny pracy habilitacyjnej. Tymczasem w przypadku dr Gruby trwało to aż 19 tygodni i zgodnie z przewidywaniami naszej rozmówczyni wszystkie oceny były negatywne.

- Po przeczytaniu pierwszej recenzji przeżyłam szok. Dostałam ją tuż przed Świętami Bożego Narodzenia w 2013 roku. Wówczas wiedziałam już, że kolejne negatywne oceny są tylko kwestią czasu. Gdy w końcu je dostałam, to nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że są nieuczciwe, a przede wszystkim nierzetelne - przekonuje. Co dokładnie zarzuca ludziom oceniającym jej pracę?

- Pierwsza recenzja zawierała liczne błędy zarówno formalne, jak i merytoryczne, sformułowania nieprawdziwe, a także liczne błędy językowe, w nazwiskach i tytułach publikacji. Pan profesor nie ocenił jednego z głównych moich osiągnięć i aż 11 razy nieprawidłowo przepisał tytuł mojego głównego osiągnięcia. Mylił nazwiska (np. zamiast Grabias pisał Grabiał, zamiast Szymoniuk, Szymaniuk) oraz pojęcia (stygmatyzmu z sygmatyzmem czy determinizmu z determinacją) - wylicza dr Gruba.

W kolejnych recenzjach również miało roić się od błędów. Druga miała zawierać liczne błędy ortograficzne oraz stwierdzenie, że jedno z osiągnięć oceniono "na pierwszy rzut oka".

Ostatnia recenzja zdaniem naszej rozmówczyni również pozostawiała sporo do życzenia. - Mylenie tytułów, "rzucanie okiem" i błędy ortograficzne okazały się "bułką z masłem" w porównaniu z tym, co przeczytałam w ocenie ostatniego profesora. Już w pierwszych słowach otwarcie przyznał on, że nie ocenił wszystkich osiągnięć, bo... ich po prostu nie dostał. Nie przeszkodziło mu to jednak w wystawieniu negatywnej oceny. A co by było, gdyby otrzymał wszystkie "materiały"? Zmieniłby zdanie? - pyta retorycznie nasza rozmówczyni.

"Dr Gruba otrzymała trzy negatywne recenzje, także naprawdę trudno tutaj mieć jakikolwiek wątpliwości co do decyzji rady" - odpiera zarzuty zespół rzecznika prasowego UMK.

Walka na wszystkich frontach

Habilitantka mając poczucie niesprawiedliwości, zwróciła się z prośbą o zajęcie stanowiska do rektorów macierzystych uczelni (UMK, UW oraz WSP w Łodzi), których profesorowie oceniali jej pracę. - We wszystkich przypadkach umyli oni ręce od sprawy - opowiada nasza rozmówczyni. - Recenzje są podstawą całego postępowania habilitacyjnego. Wszyscy mogą się bronić - bandyci, mordercy, złodzieje - ale habilitant nie. Nie może odnieść się do swojej recenzji, która według prawa jest święta. Mój przypadek jest tego najlepszym przykładem - dodaje.

23 marca 2014 roku ukazała się Uchwała Rady Wydziału Nauk Pedagogicznych UMK w Toruniu o odmowie nadania stopnia doktora habilitowanego dr Joannie Grubej. Nasza rozmówczyni zwraca uwagę, że składała się ona wyłącznie z przekopiowanych negatywnych opinii z recenzji. - Wygląda na to, że nikt tej Uchwały przed publikacją nie przeczytał. Nawet nie rzucił na nią okiem - przekonuje Gruba, która 5 maja 2014 r. złożyła odwołanie od decyzji do Centralnej Komisji.

Przytoczyła w nim aż sześć uchybień formalo-prawnych postępowania habilitacyjnego. W tym m.in. naruszenie obowiązujących zasad w zakresie podejmowania decyzji przez organ kolegialny oraz naruszenie zasady obiektywizmu i niezależności w formułowaniu oceny dorobku naukowego habilitantki, polegające na upublicznianiu kolejno pełnych treści oddawanych recenzji.

- W odpowiedzi Centralna Komisja odniosła się tylko do jednego z zarzutów, a i w tym przypadku trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z mijaniem się z prawdą. Stwierdzono bowiem, że moja recenzja była widoczna w internecie przez 1 dzień, podczas gdy w rzeczywistości przez ponad 9 dni. To było kłamstwo ze strony Centralnej Komisji. Mam na to dowody. W świetle prawa nie jest jednak ważne, ile wisiała, ponieważ w ogóle nie powinna się tam pojawić. Na resztę zarzutów nikt mi nie odpowiedział. Jak widać, władza może wszystko - komentuje orzeczenie Centralnej Komisji dr Gruba.

- W tej sytuacji mogę powiedzieć, że CK dołożyła wszelkich starań, by zbadać tę sprawę. Zwykle w takich przypadkach powołuje się jednego recenzenta. Tymczasem w przypadku dr Gruby było powołanych dwóch. Oni nie znaleźli przesłanek, by kontestować decyzje Rady Wydziału. Ich opinie były dla tej pani skrajnie niekorzystne - mówi prosząca o zachowanie anonimowości osoba z otoczenia Centralnej Komisji. Nie potrafił on nam jednak wytłumaczyć, dlaczego CK odniosła się tylko do jednego z sześciu wytkniętych przez habilitantkę uchybień. - Jeżeli są jakiekolwiek wątpliwości, to teraz rozstrzygnie je sąd. Poczekajmy na jego decyzję - dodaje.

Czubek góry lodowej?

W czasie, kiedy na UMK odbywało się postępowanie habilitacyjne dr Joanny Gruby, kontrolę na Wydziale Nauk Pedagogicznych przeprowadziła Centralna Komisja ds. Stopni i Tytułów, która stwierdziła szereg uchybień. Wnioski płynące z raportu były bardzo niekorzystne dla uczelni. Stwierdzono m.in. nadanie stopnia doktora habilitowanego na podstawie "niespójnej liczby głosujących", a w innym przypadku na podstawie podania "zawyżonej liczby publikacji".

W efekcie kontroli i nagannej oceny Wydziałowi Nauk Pedagogicznych ograniczono uprawnienia do nadawania stopnia doktora oraz doktora habilitowanego. Nie cofnięto jednak, przyznanych według CK z naruszeniem przepisów, habilitacji.

- Centralna Komisja nie ma prawa do cofnięcia tych habilitacji, mogła jedynie nałożyć sankcje na wydział. One były dotkliwe i mogę zapewnić, że UMK je odczuło. Jeżeli chodzi o sprawy personalne, to są one w gestii uczelni, a dokładniej wydziału, który na podstawie naszej kontroli może wyciągać konsekwencje wobec swoich podwładnych - mówi osoba z otoczenia Centralnej Komisji. - W tym przypadku nie zgłoszono sprawy do prokuratury, gdyż uznano, że uczelnia sama powinna uporać się z nieprawidłowościami - przekonuje.

Władze UMK nie zdecydowały się jednak cofnąć habilitacji wspomnianym w raporcie osobom. Jedna z nich robi karierę na uczelni.

- Osoba, która otrzymała stopień doktora habilitowanego na podstawie sfałszowanego głosowania, została pełnoprawnym członkiem Rady Wydziału, a później głosowała w mojej sprawie. Gdy skierowałam do Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego pytanie: dlaczego nie odebrano tej pani habilitacji, to w odpowiedzi usłyszałam, że wydział został ukarany ograniczeniem uprawnień habilitacyjnych - nie kryje oburzenia Gruba. - Sprawa na UMK wyszła na jaw, bo ktoś uczciwy z Rady Wydziału UMK w końcu nie wytrzymał i doniósł do CK o nieprawidłowościach na wydziale. Gdyby nie ten fakt, nikt by się o tym nie dowiedział. Prawdopodobnie jest to wierzchołek góry lodowej - dodaje.

Gdy skierowaliśmy do UMK pytania odnośnie tego, czy wobec osób odpowiedzialnych za uchybienia zostały wyciągnięte konsekwencje służbowe, a osoby, które skorzystały na nieprawidłowościach straciły uzyskane stopnie, w odpowiedzi przesłano do nas pismo o treści:

"W związku z pytaniami dotyczącymi nieprawidłowości w zakresie nadawania tytułów na Wydziale Nauk Pedagogicznych informujmy, że rektor UMK uruchomił w tej sprawie procedurę kontrolną".

W rozmowie telefonicznej zapewniono nas, że na poziomie rektoratu nikt nie wie o żadnych działaniach, które zostały podjęte w stosunku do osób, które dopuściły się uchybień. - Wydziały mają jednak swoistą autonomię - zaznacza Ewa Walusiak-Bednarek z biura prasowego UMK. - Mogę jedynie potwierdzić, że rektor podjął działania wyjaśniające w tej sprawie. Wiedział również o ograniczeniu wynikającym z raportu kontroli CK. Nie mogę i nie chcę nic więcej powiedzieć, gdyż obawiam się udzielić komentarza, który nie byłby dla nas korzystny. W związku z pana pytaniami na UMK mamy spore zamieszanie i dobrze, ale nic więcej nie wiemy i nie mogę powiedzieć - kończy.

W opinii dr Gruby przykład z Torunia nie jest odosobniony, a podobne praktyki mogą być stosowane również na innych polskich uczelniach państwowych.

- Jeżeli człowiek chce być niezależny, to nie ma tam czego szukać. "Pracownik to zwierzę, ma się łasić" - oto motto obowiązujące na państwowych uczelniach. Byłam na dwóch, ale jestem przekonana, że na innych jest podobnie. Proszę mi wierzyć, że ludzie mający władzę w tym środowisku bardzo ją wykorzystują. Dla wielu z nich nie liczy się wiedza czy ambicje, tylko układy. Wciąż wyciekają jednak nowe sprawy. Wydaje mi się, że coraz więcej osób ma dość tego feudalizmu i zaczynają z tym walczyć - przekonuje Gruba i kończy - Te wszystkie patologie decydują później o standardach w polskiej nauce. Obecnie zajmujemy 450. miejsce w światowych rankingach. To najlepiej pokazuje skalę nieprawidłowości.

Sprawa znalazła swój finał w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Warszawie. Joanna Gruba złożyła w nim odwołanie od decyzji Centralnej Komisji. Pierwsza rozprawa ma odbyć się w marcu 2016 roku.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (286)