ŚwiatKobieto, co ty wiesz o zabijaniu

Kobieto, co ty wiesz o zabijaniu

Ksiądz, górnik, żołnierz. Takie zawody postrzega się jako zarezerwowane wyłącznie dla mężczyzn. W przypadku dwóch pierwszych nic się raczej nie zmieni, ale powinniśmy już zacząć weryfikować swoje poglądy na temat tej trzeciej profesji, bo coraz więcej kobiet służy w wojsku. Nawet w oddziałach bojowych.

Kobieto, co ty wiesz o zabijaniu
Źródło zdjęć: © AFP

10.03.2010 | aktual.: 02.09.2011 18:14

Wojownik broni, podbija, łupi, bije się w imię swego pana, a czasem i przeciwko niemu. Obojętnie jakiej sprawie służy, wojownik jest mężczyzną. Kobieta może robić wiele rzeczy, ale nie zajmuje się walką. Taką normę wyznaje większość społeczeństw.

Jednak od tej - zdawałoby się odwiecznej - zasady pojawiają się kolejne odstępstwa. Płeć piękna w mundurze to teraz coraz częstszy widok w partyzantkach, ale także w armiach narodowych, również tych najpotężniejszych. Kobiety wspinają się po szczeblach wojskowych hierarchii, pełnią czasami nawet wysokie funkcje dowódcze i biorą udział w akcjach bojowych. Definicja wojownika zmienia się, a przynajmniej powinna.

Nie będzie to jednak bezbolesny proces. Tysiące lat wojskowego monopolu mężczyzn ukształtowało powszechne myślenie o samczym charakterze armii. Kobiety-żołnierze mają wielu przeciwników, nie tylko na polu bitwy, ale - być może przede wszystkim - wśród polityków, dowódców, kolegów z jednostek i zwykłych obywateli. Szczególne kontrowersje wzbudza kwestia dopuszczania "słabej płci” do bezpośrednich walk z wrogiem. Dyskusja jest zażarta, nie brakuje w niej ani sensownych argumentów, ani powtarzania stereotypów.

Warto przyjrzeć się temu zagadnieniu, gdyż zmiany w armii nieraz zwiastowały przełom w relacjach społecznych. Prawdziwe równouprawnienie puka do bram? Brzmi obiecująco.

Z kuchni do armii

W historii nie brakuje przykładów kobiet, które chwytały za broń. Antyczne Amazonki, wycinające sobie prawą pierś, aby mocniej napinać cięciwę łuku to symbol kobiety-wojowniczki.

Jednak wojsko pod względem podejścia do płci pięknej zaczęło się prawdziwie zmieniać dopiero w dwudziestym wieku. Gdy światowe potęgi rzuciły się sobie do gardeł w 1914 roku, a całe pokolenie młodych mężczyzn opuściło fabryki, porty i pola, by wykrwawiać się w okopach z dala to domu, to kobiety musiały zająć ich miejsce jako siła produkcyjna. Inne służyły przy żołnierzach jako pielęgniarki. Kiedy armie potrzebowały już każdej męskiej pary rąk zdolnej utrzymać karabin, kobiece dłonie zaczęły obsługiwać wojskowe centrale komunikacyjne i biura. Otrzymywały nawet militarny status.

Po nastaniu pokoju w 1918 roku większość żeńskich jednostek została zdemobilizowana. Ich postawa podczas tych czterech trudnych lat została jednak doceniona - wkrótce kobiety otrzymały prawa wyborcze w większość krajów zaangażowanych w konflikt, w tym i w odrodzonej Polsce.

Podczas kolejnej wielkiej wojny płeć piękna pełniła już znacznie ważniejsze role. Wojskowi kierowcy, mechanicy, instruktorzy, piloci samolotów transportowych, szpiedzy, sabotażyści - te pozycje przestały być domeną wyłącznie mężczyzn. Kobiety w regularnych armiach robiły prawie wszystko, z wyłączeniem dowodzenia i bezpośredniej walki z wrogiem, a w ruchach oporu nawet i to się zdarzało.

Rok 1945 przyniósł kolejną falę demobilizacji. W Izraelu żołnierki walczyły u boku mężczyzn do 1948 roku, potem wykluczono je z operacji ofensywnych. Mimo, że kolejny raz większość z nich musiała ściągnąć mundur i wrócić do życia cywilnego, wiele się zmieniło. Kobiety udowodniły, że w czasie kryzysu stać je na nie mniejsze poświęcenie niż mężczyzn. To musiał być początek nowego myślenia.

Nie za mundurem, lecz po mundur

Kolejne dekady upływały na dyskusjach nie o tym, czy kobiety powinny służyć w armii, lecz czy mogą brać udział w bezpośredniej walce z wrogiem. Rozumie się przez to akcje, podczas których żołnierz jest narażony na utratę życia lub pojmanie przez przeciwnika, czyli na przykład pilotowanie myśliwców, obsługa okrętów bojowych oraz podwodnych czy atakowanie pozycji nieprzyjaciela przez piechotę.

Debata ta jest tym ważniejsza, że kobiety stanowią coraz większą część dzisiejszych armii. Presja społeczna związana z wojną w Wietnamie zmusiła rząd USA do wprowadzenia ochotniczej, zawodowej służby. Być może trochę niespodziewanie, kariera w siłach zbrojnych okazała się atrakcyjną perspektywą dla Amerykanek. Między 1971 a 1980 rokiem ich liczebność zwiększyła się z 1,6% do blisko 10% wszystkich żołnierzy Stanów Zjednoczonych. W 2010 roku już piąta część amerykańskich wojskowych to kobiety - prawie 300 000 osób. Jest wśród nich nawet czterogwiazdkowa generał, Ann E. Dunwoody.

Podobne zmiany miały miejsce w innych państwa. W Kanadzie żołnierki to 13% (ponad 8 tysięcy) wszystkich sił, w Wielkiej Brytanii 9,1%. (blisko 18 tysięcy). W Izraelu, gdzie nabór jest powszechny wobec prawie wszystkich obywateli, kobiety stanowią jedną trzecią wojska. Z biało-czerwoną flagą na ramieniu służy na razie około 1000 pań i liczba ta rośnie.

Z czasem niektóre kraje zdecydowały się urozmaicić grupy bojowe. Aktualnie w aktywnej walce udział brać mogą m.in. żołnierki z Niemiec, Francji, Norwegii, Danii, Izraela, Szwecji.

Wojny w Zatoce Perskiej i Afganistanie najprawdopodobniej przyniosą pod tym względem rewolucje również w armii Stanów Zjednoczonych. Mimo tak dużej liczby kobiet w siłach zbrojnych USA, cały czas wykluczone są one z ról ofensywnych. Afganistan i Irak pokazały jednak, jak bardzo dzisiejsze konflikty różnią się od dawniejszych. Nie ma już wyraźnej linii frontu, "słabszych” żołnierzy nie da schować się za plecami wyszkolonych komandosów. W wojnie asymetrycznej kobiety pełniące służbę w bazie, patrolujące drogi lub przeszukujące mieszkania są podobnie narażone jak mężczyźni przeprowadzający ataki. Ponad 12% zabitych i 13% rannych Amerykanów w Afganistanie to panie.

Wojskowi dochodzą więc do wniosku, że prawa oddzielające płeć żeńską od walki są martwymi przepisami, które nie znajdują wytłumaczenia w realiach. - Wierzę, że nadszedł czas, by przyjrzeć się temu, co kobiety robią w Iraku i Afganistanie. A potem spojrzeć na naszą politykę - powiedział pod koniec lutego generał George W. Casey, szef sztabu USA. Obecnie amerykański kongres debatuje nad zmianami. Być może już niedługo Amerykanki będą mogły pełnić role bojowe i służyć na łodziach podwodnych.

Czy i tym razem takie zmiany w najpotężniejszej armii świata wpłyną na podejście innych państw do tej kwestii? W przeszłości już tak bywało. Kobieto, co ty wiesz o wojowaniu?

W dyskusjach o tym, czy kobiety nadają się do otwartej walki pada wiele argumentów. Jak jednak ocenić ich prawdziwą słuszność, skoro tak niewiele przedstawicielek płci pięknej zostało przetestowanych w bitwie?

Jednym z najczęściej powtarzanych"przeciw” jest przewaga mężczyzn pod względem siły, wytrzymałości kośćca czy objętości płuc. Trudno się z tą racją spierać. Jako kontrargument można usłyszeć jednak, że teraz nie walczy się już ciężkimi maczugami, a poręczną, lekką bronią, która nie wymaga niedźwiedziej krzepy. Niektóre panie zresztą swoim wigorem mogłyby zawstydzić niejednego pana. Z tym też trudno się sprzeczać.

Inna teoria głosi, że kobiety są niewystarczająco agresywne, by być dobrymi żołnierzami. Z drugiej strony, w momencie wstąpienia do armii tylko niewielka część ludzi jest w stanie bez oporów strzelać do innych osób, nawet wrogów - reszta nabywa tę umiejętność podczas specjalnych treningów. Czy żeński mózg miałby zareagować na takie szkolenie inaczej? Trudno to empirycznie udowodnić. Ponadto, armia, szczególnie zawodowa, nie jest raczej instytucją, która przyciąga zatwardziałych pacyfistów, niezależnie od płci.

Inne obawy dotyczą dyscypliny i spójności mieszanych oddziałów. Wielu mężczyzn może mieć na polu bitwy problemy z zaufaniem umiejętnościom swoich koleżanek, a tym bardziej z przyjmowaniem rozkazów od ewentualnych kobiet-dowódców. Kolejną przeszkodą jest możliwość rozwinięcia się w damsko-męskich jednostkach rozmaitych romansów, zazdrości, czy samczej rywalizacji o względy żołnierek. Ciąże są kolejnym argumentem używanym przez przeciwników wprowadzenia płci pięknej do formacji ofensywnych - naturalnie, wojownik "z brzuchem” nie będzie wojownikiem pełnowartościowym.

Istnieją również wątpliwości natury taktycznej. Znany amerykański psycholog wojskowy Dave Grossman w książce "On Kipling” twierdzi, że udział kobiet w walkach sprawi, że wróg będzie walczyć do ostatniej kropli krwi, absolutnie odrzucając możliwość poddania się. Znaczna część mężczyzn, szczególnie z kultur islamskich, wybierze śmierć niż złożenie broni przed niewiastą, nawet taką uzbrojoną w M16. Grossman przytacza także doświadczenia izraelskiej armii podczas wojny w 1948 roku - żołnierze, którzy widzieli, jak ich koleżanki zostają ranne lub giną, wpadali w szał i zachowywali się w znacznie brutalniejszy i gwałtowniejszy sposób.

Jednocześnie, przy operacjach, jakie prowadzi amerykańska armia, udział kobiet może też mieć taktyczne plusy - łatwiej jest im przeprowadzać przeszukania domów i rozmawiać z muzułmankami, co w przypadku mężczyzn mogłoby być niedopuszczalne w oczach Afgańczyków czy Irakijczyków.

Jednym z powodów do wykluczenia żołnierek z linii frontu jest to, że w przypadku pojmania przez wroga mogą one być narażone na szczególnie okrutne tortury, a przede wszystkim na gwałty. Z drugiej strony, jest to ryzyko, którego świadomie podejmuje się każda osoba wstępująca do jednostek bojowych. Członkostwo w takich oddziałach nie jest wszak dla kobiet obowiązkiem.

Jesteś za czy przeciw?

Listę takich argumentów i kontrargumentów można rozwijać bardzo długo. Część z nich bazuje na tradycyjnym, stereotypowym, wręcz szowinistycznym myśleniu o roli kobiety. Inne mają w sobie wiele słuszności.

Nie można mieć natomiast wątpliwości co do tego, że panie chcą służyć w wojsku, wykonując nawet najniebezpieczniejsze zadania - rosnące liczby żołnierek w zawodowych armiach świadczą o tym najlepiej. Bez nich dowódcom po prostu brakowałoby ludzi.

Czy powinno się zabraniać kobietom pełnienia bojowych ról? Czy żeńscy komandosi lub piloci myśliwców mogą być skuteczni?

Stuart Mill, angielski filozof, pisał kiedyś o kowalu. Czy potrzebne nam są prawa - pytał Mill - które będą stwierdzać, że zawód kowala wykonywać wolny tylko i wyłącznie silnorękiemu mężczyźnie? Przecież ktoś o niewielkiej krzepie i tak w tej profesji się nie sprawdzi i szybko zajmie się czymś bardziej dla siebie odpowiednim.

I w tym właśnie chyba jest rozwiązanie. Zniesienie praw zabraniających płci pięknej brania udziału w bezpośredniej walce nie musi oznaczać dopuszczenia do niej wszystkich kobiet, które chciałyby się w ten sposób sprawdzić. Ludzie rekrutowani do takich zadań przechodzą rozmaite testy i badania sprawdzające ich predyspozycje. Jeśli jakaś część pań - przy takich samych wymaganiach jak te stawiane mężczyznom - byłaby w stanie uzyskać dobre wyniki, to dlaczego miałyby one być gorszymi żołnierzami? Równe szanse dla obu płci to przecież coś, czym często szczycą się nowoczesne państwa.

Jeśli jednak progi jednostek ofensywnych okażą się dla kobiet zbyt wysokie, to panie w wojsku, tak jak ten słaby mężczyzna z przemyśleń Milla, będą musiały zająć się czymś bardziej dla siebie odpowiednim.

Michał Staniul, Wirtualna Polska

Czytaj blog autora: Blizny świata

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)