Koalicja 11 krajów chce niższego budżetu UE na 2011 rok
Na szczycie UE 10 krajów, w tym Niemcy i Francja, poparło brytyjskiego premiera Davida Camerona, który chce redukcji unijnego budżetu. We wspólnym liście sprzeciwiają się wzrostowi wydatków UE w 2011 r. o 6%, podczas gdy kraje Unii tną wydatki publiczne.
28.10.2010 | aktual.: 28.10.2010 23:11
Źródła dyplomatyczne podały, że wspólne stanowisko Cameron uzgodnił najpierw na trójstronnym spotkaniu z kanclerz Niemiec Angelą Merkel i prezydentem Francji Nicolasem Sarkozym. Potem dołączyły do nich: Holandia, Szwecja, Czechy, Dania, Austria, Finlandia, Słowenia i Estonia.
W liście skierowanym do belgijskiej prezydencji, prowadzącej negocjacje z Parlamentem Europejskim nad budżetem 2011, sprzeciwia się wzrostowi budżetu UE na przyszły rok o 6%, jak przegłosowali w ubiegłym tygodniu eurodeputowani.
Tak jak wcześniej Cameron, kraje wiążą główny temat czwartkowo-piątkowego szczytu, czyli zacieśnienie dyscypliny finansowej w UE, z dyskusją o unijnym budżecie. Brytyjski premier dał jasno do zrozumienia, że może zgodzić się na zmianę traktatu, czego domagają się Niemcy, tylko jeśli budżetu UE będzie niższy.
- Ta dyskusja odbędzie się w kontekście propozycji Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego, by podnieść budżet UE o 6% w 2011 r. Te propozycje są nie do przyjęcia zwłaszcza w czasach, kiedy na poziomie narodowym musimy podejmować trudne decyzje, by kontrolować wydatki publiczne - głosi list.
Jedenastka krajów podkreśla, że "nie może zaakceptować więcej" niż 2,9% wzrostu wydatków w budżecie, jak w sierpniu zdecydowali ministrowie finansów "27". Przegłosowali przyszłoroczny budżet UE w wysokości 126,5 mld euro (czyli prawie 4 mld euro mniej, niż chce PE). Stanowisko ministrów finansów zostało przyjęte większością głosów, przy sprzeciwie aż siedmiu krajów, m.in. właśnie Wielkiej Brytanii, domagającej się jeszcze większych cięć.
Aby przyjąć roczny budżet UE, potrzebne jest porozumienie PE z Radą ministrów finansów UE. Zgodnie z Traktatem z Lizbony obie instytucje mają 21 dni od rozpoczętych w środę tzw. rozmów koncyliacyjnych, by dojść do porozumienia. Jeśli się nie uda, to wtedy przyszłoroczny budżet będzie opierał się na tzw. prowizorium; sytuacja taka nie zdarzyła się w UE od 30 lat. W prowizorium środków będzie jeszcze mniej, m.in. o 800 mln euro mniej na samą politykę spójności.
Jeszcze zanim Cameron wszedł na spotkanie szefów państw i rządów, zapowiedział dziennikarzom, że "będzie budował koalicję", by zapobiec wzrostowi budżetu, krytykując zwłaszcza wzrost wydatków na unijną administrację.
- Cameron przyjechał z przesłaniem, żeby ciąć unijny budżet. Polska nie zgodzi się na zapisu w tym duchu, polski premier będzie reagował i podejmie inicjatywę - zapowiedziały polskie źródła dyplomatyczne.
Już w sierpniu komisarz ds. budżetu Janusz Lewandowski przyznał, że zgadza się z rządami państw UE, że w czasach, kiedy państwa oszczędzają, także w UE powinna zacisnąć pasa, jeżeli chodzi o wydatki administracyjne. - Ja się z nimi zgadzam w tym, że o ile Europa ma mieć solidne budżety, to musi być bardzo wstrzemięźliwa w wydatkach na administrację. Dla mnie obrona europejskich budżetów musi łączyć się z wstrzemięźliwością administracyjną - wyznał.
Problem polega na tym, że nie wszyscy w instytucjach unijnych podzielają w tej sprawie pogląd Lewandowskiego. W projekcie budżetu na rok 2011 wzrost administracyjny dotyczy głównie Parlamentu Europejskiego i szkół europejskich, do których uczęszczają dzieci eurokratów, a najmniej samej KE. W następnym roku wzrost nakładów na administrację będzie większy, biorąc pod uwagę koszty utworzenia Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych, w tym zatrudnienia nowych dyplomatów.
Budżet na 2011 rok to tylko przygrywka do mających rozpocząć się w przyszłym roku negocjacji nad nową wieloletnią perspektywą finansową UE. Londyn nie tylko domaga się redukcji unijnych wydatków, w tym na rolnictwo, ale chce też utrzymać przywilej w postaci rabatu brytyjskiego, czyli wywalczonej w 1984 roku redukcji w składce.