Flota Bałtycka odcięta. Putin może "wybić" nowy korytarz
Koszmar Putina się spełnił. Szwecja została 32. członkiem Sojuszu Północnoatlantyckiego, a Morze Bałtyckie stało się "basenem NATO". - Rosja jest w dużo gorszej sytuacji operacyjnej na Bałtyku niż na Morzu Czarnym, gdzie traci okręt za okrętem - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską gen. Stanisław Koziej. Ale wskazuje też na nowe ryzyko.
08.03.2024 | aktual.: 08.03.2024 15:26
Po niemal dwóch latach starań Szwecja oficjalnie stała się członkiem NATO. Jest to historyczny moment i koniec 200-letniej tradycji neutralności Szwecji.
- Nasz sojusz jest większy i silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej - powiedział podczas uroczystego wystąpienia Antony Blinken. Sekretarz stanu USA podkreślił, że członkostwo Szwecji w Sojuszu Północnoatlantyckim jest dowodem na porażkę Putina. - Dzieje się to, czemu chciał zapobiec - stwierdził.
Bałtyk stał się teraz "basenem NATO"
Gen. prof. Stanisław Koziej w rozmowie z Wirtualną Polską przyznaje, że Bałtyk stał się teraz "basenem NATO", ponieważ rosyjska Flota Bałtycka jest zamknięta w Petersburgu i Królewcu (dawniej Kaliningrad).
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Flota utraciła swobodę manewru i swobodę operacyjną na Bałtyku. Wszystkie przestrzenie są kontrolowane. Nie tylko od południa, ale także na wschodzie przez Finlandię. Rosja jest w dużo gorszej sytuacji operacyjnej na Bałtyku niż na Morzu Czarnym, gdzie traci okręt za okrętem. To są dwie negatywne i widoczne gołym okiem konsekwencje decyzji Putina o agresji na Ukrainę, bo to ona spowodowała, że Rosja traci okręty na Morzu Czarnym, a Szwecja i Finlandia wstąpiły do Sojuszu i zamknęły NATO-wskie kleszcze wokół zachodniej Rosji - podkreśla generał.
Co to oznacza? Flota Bałtycka może operować na morzu, jednak "jest już bardzo łatwo monitorowana i kontrolowana". - Nie ma swobody manewru. Gdyby flota chciała przeprowadzić operację z zaskoczenia w stosunku do sił NATO, to nie ma takiej możliwości - tłumaczy gen. Koziej.
W czwartek litewski wywiad w opublikowanym raporcie dotyczącym bezpieczeństwa narodowego stwierdził, że "Rosja przeznacza ogromne środki na wojnę na Ukrainie i nie wykazuje skłonności do deeskalacji konfliktu, mimo że nie osiąga swoich celów operacyjnych. (...) Jednocześnie ten kraj przygotowuje się do długoterminowej konfrontacji z NATO, w tym w regionie Morza Bałtyckiego, m.in. w celu stopniowego rozszerzania swoich zdolności wojskowych na Zachód" - napisano w raporcie.
Zobacz także
Z oceną Litwinów zgadza się gen. Koziej, który przypomina, że jesteśmy bardzo zagrożeni rosyjską agresją, która w dużym stopniu zależy od tego, jak potoczy się wojna w Ukrainie.
- Jeżeli Rosja by wygrała wojnę w Ukrainie, to przypuszczam, że w krótkim czasie ok. 2-3 lat po przegrupowaniu sił, na fali euforii i strategicznego zwycięstwa z Kijowem mogłaby podjąć kolejną decyzję w regionie bałtyckim - zaznacza.
Putin "wybije" korytarz do Królewca?
Wygrana z Ukrainą to odzyskanie przez Rosję kontroli i pełnej swobody operacyjnej na Morzu Czarnym - jednak nie dotyczy to północnej flanki, czyli Bałtyku.
Głównym celem strategicznym ofensywy rosyjskiej może być wybicie lądowego pomostu do Kaliningradu, który obecnie jest zupełnie odcięty od Rosji. - Od momentu, kiedy Finlandia i Szwecja są w NATO, połączenie operacyjne między kontynentalną Rosją a obwodem kaliningradzkim przez Bałtyk jest pod zupełną kontrolą NATO. To pełna izolacja. Dlatego myślę, że w interesie strategicznym Rosji byłaby próba "wybicia" sobie tego połączenia, aby mieć pełną łączność z tym obwodem, poprawiając tym samym strategiczne położenie wojsk i większą siłę operowania na Bałtyku. To może być cel Rosji po wygranej wojnie z Ukrainą - mówi gen. Koziej.
Atomowy straszak Rosji
Rosja wciąż grozi światu użyciem broni nuklearnej. - Zwłaszcza tej taktycznej - zaznacza ekspert. - Rosja ma bardzo niebezpieczną dla nas doktrynę "deeskalacji nuklearnej konfliktu konwencjonalnego", która zakłada, że w razie przegrywania wojny konwencjonalnej jest gotowa użyć taktycznej broni atomowej ostrzegawczo, bez atakowania drugiej strony, po to, aby dać drugiej stronie sygnał: "stop, kończymy i siadamy do stołu negocjacyjnego, bo jesteśmy już na progu atomowym" - tłumaczy gen. Koziej.
To miałoby pokazać determinację Rosji i gotowość do uderzenia ostrzegawczego.
- Rosja liczy na to, że po drugiej stronie jest zbiorowy podmiot, jakim jest Sojusz Północnoatlantycki, w którym być może już by się znalazł ktoś, kto jest przeciwny kontynuowaniu wojny z Rosją. Dlatego ograniczona rosyjska operacja ofensywna na przesmyk suwalski, by wybić sobie korytarz i później pod parasolem szantażu z użyciem broni atomowej zmusić Zachód do negocjacji, to ryzyko, które powinniśmy poważnie brać pod uwagę w swoich przygotowaniach obronnych i znaleźć rozwiązanie na zneutralizowanie doktryny dotyczącej użycia taktycznej broni atomowej - podkreśla ekspert.
Gen. Koziej zwraca uwagę, że jeśli wsparcie Zachodu nie będzie regularne, może to doprowadzić do sytuacji, w której Rosja będzie decydowała, w jakim tempie czasowym i przestrzennym wojna w Ukrainie będzie rozgrywana.
- Rosja może zwalczać Ukrainę przez dwa lata i więcej lub zdecydować się na kulminacyjne uderzenie i skrócić wojnę. Dlatego trudno prognozować dalszy przebieg. Jedno jest pewne: wszelkie scenariusze zależą od naszej postawy, tu na Zachodzie, i siły naszego wsparcia. Putin musi wiedzieć, że każda podjęta przez niego decyzja skończy się reakcją ze strony Zachodu. To sprawi, że zacznie kalkulować ryzyko - podkreśla gen. Koziej.
Mateusz Czmiel, dziennikarz Wirtualnej Polski