Klęska Ziobry
Amerykański sędzia: Na zeznaniach łajdaka nie da się zbudować sprawiedliwości
01.08.2007 | aktual.: 03.08.2007 09:43
Sędzia Arlander Keys, który rozpatrywał wniosek polskiego rządu o ekstradycję Edwarda Mazura, nie ukrywał zdumienia. W czasie kilkunastoletniej kariery nie spotkał wniosku tak niespójnego i niewydarzonego. „Nie ma znacznego prawdopodobieństwa, że Edward Mazur popełnił zarzucane mu czyny”, mówił sędzia. A potem w 69-stronicowym uzasadnieniu swojej decyzji ośmieszył wniosek. Punkt po punkcie miażdżył go, wyciągając błędy, przeinaczenia i niespójności. Sędzia podkreślił, że oskarżenie Mazura opierało się de facto na jednym filarze – były to zeznania płatnego zabójcy Artura Zirajewskiego, ps. „Iwan”, który w więzieniu odsiaduje wyrok. Nic oprócz tego nie było. Co więcej, polski rząd nie przesłał do USA zeznań, lecz tylko wyciągi z nich, w formie oświadczeń. Czyli wcześniej wybrane fragmenty. Było to 14 oświadczeń zebranych w okresie około czterech lat. „Kiedy czyta się je razem – mówił sędzia Keys – widać, że zawierają tyle niespójności, iż trudno uwierzyć, że rząd pomyślał, że one wystarczą [do ekstradycji]”.
Arlander Keys szedł dalej: „Dodatkowo zeznania Zirajewskiego podważa to, że on sam przyznał, że kłamał pod przysięgą, że właściwie wymyślił relację między Mazurem a Papałą albo że przyznaje, iż udziela informacji w zamian za zmniejszenie wyroku za zabójstwo”, mówił.
Zeznania Zirajewskiego miały być poparte zeznaniami innego gangstera, Andrzeja Z., „Słowika”. Tymczasem, jak skonstatował sąd, „Słowik” zaprzeczył słowom Zirajewskiego. Sąd zmiażdżył również inny „dowód” strony polskiej – materiał z okazania Mazura Zirajewskiemu, podczas którego miał on rozpoznać w polonijnym biznesmenie osobę, która nakłaniała do zabójstwa Papały. Podczas okazania Mazur miał czerwoną kurtkę, krawat i koszulę wizytową, czym wyraźnie odróżniał się od stojących obok mężczyzn. „Równie dobrze mogliby dać mu kartkę z napisem »wybierz mnie« – komentował amerykański sędzia. – To okazanie nigdy nie przeszłoby w tym kraju”. Podobnie było z innym „dowodem” – według zeznań Zirajewskiego, Mazur miał się spotkać w gdańskim hotelu z bossami trójmiejskiego podziemia, by planować zamach na Papałę w dniach 4 i 12 kwietnia. Tymczasem w tych dniach Mazur był z rodziną na Kajmanach.
„W ciągu 12 i pół roku pracy – dodawał Keys – nigdy nie odrzuciłem prośby o ekstradycję, nigdy nawet nie byłem temu bliski. Ale ten sąd nie jest tylko pieczątką do zatwierdzania decyzji zagranicznego rządu. W naszym systemie prawnym o każdej sprawie decyduje się na podstawie przedstawionych dowodów. A w tej sprawie są one niewystarczające”. I kończył: „To prawda, że sąd nie może stwierdzić o wiarygodności świadków, ale to nie oznacza, że sąd ma przyjąć bez pytania zeznania, które są niespójne i przeplatane kłamstwami”.
Pytania po decyzji chicagowskiego sądu cisną się więc same. Dlaczego polski rząd domagał się ekstradycji Mazura na podstawie tak słabych poszlak? Czy polscy prokuratorzy nie potrafią ocenić materiału dowodowego? Dlaczego Zbigniew Ziobro i Janusz Kaczmarek – ten ostatni jeszcze w czasach, gdy był zastępcą prokuratora generalnego – opowiadali na lewo i prawo, że dowody, które przedstawili Amerykanom, są mocne? Na co liczyli? Że amerykański sąd nie złapie ich za rękę? Skąd brał się ich upór, że Zirajewski, morderca, który sam przyznał, że mówi po to, by wytargować złagodzenie kary, jest wiarygodny? Dlaczego godzili się na złagodzenie mu kary, mimo że wciąż powtarzają, że kary powinny być wyższe, zwłaszcza za morderstwa? Dlaczego tak uparcie oskarżali Mazura? Czy wierzyli w jego winę, czy też w tym jest jakieś drugie dno? Dlaczego w całej sprawie skompromitowały się media, tak chętnie powtarzając wersję Ziobry? Bez żadnej weryfikacji? Dlaczego dały się oszukiwać? Co dalej wreszcie z poszukiwaniem mordercy gen.
Marka Papały? Śmierć generała
25 czerwca minęło dziewięć lat od zabójstwa gen. Marka Papały. Papała przed śmiercią przygotowywał się do wyjazdu do Brukseli, gdzie miał być oficerem łącznikowym polskiej policji. Kilka miesięcy wcześniej został zwolniony z funkcji komendanta głównego policji. Powód był oczywisty – Papała na to stanowisko był powołany przez Leszka Millera, a ówczesny premier Jerzy Buzek oraz minister spraw wewnętrznych, Janusz Tomaszewski, chcieli mieć osobę cieszącą się ich zaufaniem.
Niemal natychmiast po śmierci Papały policja rozpoczęła gigantyczne śledztwo. Przesłuchano ponad tysiąc osób – krewnych generała, sąsiadów, przyjaciół, współpracowników, polityków, biznesmenów, tajnych współpracowników policji. Świat przestępczy otrzymał informację – policja szuka mordercy i jego mocodawców.
Wyodrębniono 11 hipotez, które weryfikowano. Kolejno upadały jedna za drugą. Szybko odpadł motyw zemsty – były podwładny generała miał się odgrażać, że go załatwi. To był zły trop. Tak samo szybko odrzucono wersję dotyczącą działania obcych wywiadów. A także pomyłki – że Papała został zamordowany, bo był podobny do innej osoby, na którą zapadł wyrok. Badano też wątek konfliktu rodzinnego – nic z niego nie wyszło.
Śledczy zadali sobie pytanie: co mógł wiedzieć Papała, co mogło grozić jego życiu? Sprawdzili punkt po punkcie. Niczego takiego nie było! Papała był po drogówce, do dziś policjanci opowiadają, że najchętniej uczestniczył w spotkaniach z dziećmi, tłumacząc im, jak powinny przechodzić przez ulicę. W pracy w Komendzie Głównej przyjął model menedżera nieingerującego w pracę poszczególnych komórek. A takie sprawy jak narkotyki, handel bronią, przestępczość zorganizowana, przetargi? Tu nie miał wiedzy ekskluzywnej, a raczej – z lotu ptaka, wiedział tyle, ile powiedzieli mu podwładni.
Śledczy ponieśli więc pierwszą porażkę – nie znaleźli motywu zabójstwa. Niewiele pomogła im też rekonstrukcja samego przebiegu morderstwa. Wiadomo, że generał został zabity jednym strzałem z pistoletu TT. Jeden śmiertelny strzał wskazywał na zawodowca. Ale reszta – już mniej. Ostatnimi osobami, które widziały Papałę żywego, byli generał SB, Józef Sasin, w czasach PRL szef Departamentu V MSW zajmującego się gospodarką, oraz Edward Mazur. Rozmawiali w mieszkaniu Sasina, skąd Papała pojechał na dworzec odebrać kogoś z rodziny. Ale pociąg się spóźniał, więc komendant wrócił do domu. I tam, na parkingu, dopadł go morderca. Czekał na niego, narażając się na rozpoznanie, niepewny powodzenia. Nie wiedział, kiedy przyjedzie Papała i czy będzie sam. Można zakładać w ciemno, że gdyby przyjechał z rodziną, zabójca by nie zaatakował... Tymczasem, jak wykazało śledztwo, Papała w ostatnich dniach pomieszkiwał sam w domku na działce. Tam ewentualni mordercy mieliby pełną swobodę działania i pełne bezpieczeństwo. Dlaczego
wybrali więc osiedlowy parking? Pewien przełom przyniosła zmiana koncepcji śledztwa – prowadzący je policjanci uznali, że takiego zadania nie mogła podjąć się osoba przypadkowa, że Papała musiał paść ofiarą uznanego kilera, takiego, który nie bałby się akcji policji, i ewentualnych zleceniodawców. Najpierw wytypowano kilku potencjalnych morderców, w końcu krąg podejrzanych zaczął się zacieśniać, by wreszcie wypadło nazwisko Ryszarda Boguckiego, gangstera powiązanego z mafią pruszkowską, oskarżonego również o zabójstwo Andrzeja K., ps. „Pershing”.
Na Boguckiego naprowadziły śledczych informacje pozyskane ze środowisk przestępczych. Najpierw Igor Ł., ps. „Patyk”, złodziej samochodów, zeznał, że w noc zabójstwa Papały był na feralnym parkingu, bo chciał ukraść samochód. I wówczas w jednym z zaparkowanych aut zobaczył Boguckiego oraz jego wspólnika Krzysztofa W., byłego zapaśnika. Niedługo potem Piotr W., który siedział z Boguckim w więzieniu, zeznał, że ten chwalił mu się, że zabił generała. Do śledczych dotarła też informacja z Trójmiasta, że na kilka dni przed śmiercią Papały w środowisku tamtejszych zabójców krążyła wiadomość o zleceniu „na załatwienie generała policji”.
Słowa „Iwana”
W ten sposób śledczy trafili do Artura Zirajewskiego, ps. „Iwan”, który odsiadywał wyrok za zabójstwo. Zirajewski zaczął im opowiadać swoją historię. Tak narodziła się wersja, którą pogrzebał dopiero sędzia Keys.
Otóż według Zirajewskiego, zleceniodawcami zabójstwa Papały mieli być Edward Mazur i Jeremiasz Barański, ps. „Baranina”, szef tzw. ośrodka wiedeńskiego, capo polskiej mafii. Mazur w porozumieniu z „Baraniną” miał przyjechać do Gdańska, spotkać się z Nikodemem Skotarczakiem, ps. „Nikoś”, bossem tamtejszego świata przestępczego, by szukać u niego człowieka, który mógłby zabić Papałę. „To duża przeszkoda do następnych interesów”, miał mówić o byłym komendancie głównym policji. W sprawie zabójstwa Papały, jak opowiadał Zirajewski, odbyły się przynajmniej dwa spotkania, w których uczestniczył, a w których brali udział m.in. „Nikoś”, „Słowik”, Bogucki i Mazur. Mazur miał pokazywać fotografię Papały i oferować za jego śmierć 40 tys. dol.
Jak ocenić te opowieści?
Doświadczeni policjanci śledczy, z którymi rozmawialiśmy, wzruszają ramionami. W czasie śledztwa w sprawie śmierci gen. Papały do policji z różnych więzień doszło kilkadziesiąt sygnałów – zgłaszali się więźniowie, którzy gotowi byli wskazywać tropy i potencjalnych zabójców. Oczywiście w zamian za złagodzenie kary. Każdy z nich opowiadał jakąś historię, każdy był wysłuchany. Dlaczego uwierzono tylko Zirajewskiemu? Jego opowieści też są niespójne – żeby dojść do takiego wniosku, nie trzeba być amerykańskim sędzią.
Po pierwsze, w czasie gdy odbywać się miały te spotkania, Mazura w Polsce nie było. Po drugie, trudno je zweryfikować – „Nikoś” nie żyje, „Słowik” im zaprzecza, Bogucki milczy. Po trzecie, ta cała konstrukcja niezbyt trzyma się kupy – Mazur wcześniej gościł u siebie Papałę, gdy sfinansował mu kurs angielskiego. Generał szykował się też do drugiego wyjazdu za ocean. Warto więc zapytać: po co amerykański biznesmen miał jeździć po Polsce i szukać jakiegoś mordercy, narażając się na zdemaskowanie, skoro miał Papałę w Ameryce, gdzie mógł z nim zrobić, co chciał? Wreszcie – po co miał go zabijać? Jaki mógł być motyw, skoro Papała był jego bliskim znajomym i właśnie miał wyjechać do Brukseli? Śmieszna jest też suma, którą rzekomo miał proponować za zabójstwo... No i fakt, że w czasie rzekomych spotkań w Gdańsku Mazur był z rodziną na Kajmanach... Cóż więc takiego się stało, że mimo takich dziur ta wersja została podchwycona?
Mazur III RP
Bo trafiła w swój czas. Jeszcze w roku 2002, kiedy Mazur został zatrzymany podczas pobytu w Polsce, o tej wersji mówiono jak o mało prawdopodobnej hipotezie. Później – z coraz większą pewnością.
W mediach ukazywały się artykuły o „Baraninie” i jego biznesie narkotykowym, o jego wspólniku Mazurze, o tym, że przeszkadzał im Papała. Było ich coraz więcej i były coraz bardziej do siebie podobne. Ktoś pracowicie inspirował kolejnych dziennikarzy. Można przypuszczać, że początkowo mogli to być śledczy, którzy uchwycili się wersji z Mazurem i do niej się przyzwyczaili. Później, już u schyłku rządów SLD, ta wersja stała się niemal jedyną, a za czasów Zbigniewa Ziobry – obowiązującą doktryną.
Już nie pisano: „jak powiedział siedzący w więzieniu gangster Zirajewski”, ale: „śledczy ustalili”. A Zbigniew Ziobro nazywał to „twardymi dowodami”. Jego prawa ręka zaś, zastępca prokuratora generalnego, Janusz Kaczmarek, zapewniał, że to „kawał polskiej historii”.
W ten sposób Edward Mazur, biznesmen z Chicago, powiązany z naszymi służbami specjalnymi, stał się czarnym Piotrusiem.
W czasie, gdy zaczęła zyskiwać popularność koncepcja „stolika brydżowego”, przy którym spotykają się politycy, oficerowie służb, biznesmeni i przestępcy, Mazur awansował do roli nieodzownego puzzla w tej układance. Powtarzano, że był współpracownikiem polskich służb, że ma kontakty w kręgach SLD, że dzięki temu mógł robić interesy. Co bardziej zapalczywi publicyści budowali już konstrukcje o powiązaniach Mazura z „Baraniną”, o akcjach narkotykowych, o oficerach SB nadzorujących wielkie operacje przestępcze. No i o SLD, partii, która miała to wszystko chronić. Politykom lewicy wmawiano przyjaźnie z Mazurem. Nie bacząc, jak było naprawdę.
Tymczasem Mazur był obecny przy polskiej transformacji już na początku lat 90., wtedy to zakładał m.in. Bakomę, razem z senatorem PSL, Komorowskim. Wtedy też kręcił się wokół partii braci Kaczyńskich, PC, a nawet ją sponsorował. Tak zeznał we wrześniu 2003 r. w procesie FOZZ Jerzy Klemba, były oficer WSI.
Klemba opowiadał, jak poznał Grzegorza Żemka i jak Żemek finansował pomysły jego i jego wspólnika Cliffa Pineiro. „Chcieliśmy budować domki jednorodzinne. Żeby to sfinansować, wpadliśmy na pomysł założenia banku”, opowiadał o spotkaniu z wiceprezesem PC, Adamem Glapińskim (dziś, z poręki Kaczyńskich – szef Polkomtela i przewodniczący Rady Nadzorczej KGHM), i Edwardem Mazurem. Według zeznań Klemby, Żemek miał organizować 5 mln dol. na finansowanie PC, kolejne 5 mln dol. na rozruch banku i 300 mln dol. na budowę domków. Bank ostatecznie nie powstał, bo aresztowano Żemka. Klemba twierdził też, że Mazur dał mu wtedy 270 tys. dol. na PC.
Ale ten wątek z życiorysu Mazura i z historii III RP pomijano... Bo był politycznie niewygodny, bo nie zgadzał się z tezą o „układzie”, o III RP i „stoliku brydżowym”. Kilku osobom z policji i prokuratury zadaliśmy pytanie, czy Ziobro zdawał sobie sprawę, że zarzuty wobec Mazura są niewiarygodne, że „słowa łajdaka”, zmieniane, przekręcane, w żadnym zachodnim sądzie nie mogą być poważnie traktowane? Innymi słowy, czy Ziobro wierzył w historię z „układem”, czy też wiedział, że ma w rękach siano, ale cynicznie grał do końca.
Nie uzyskaliśmy jednoznacznej odpowiedzi. Nasi rozmówcy przypomnieli, że wniosek ekstradycyjny dotyczący Mazura prokuratura zbudowała jeszcze w czasach rządu Marka Belki. W ich opinii była to typowa gra na czas – prokurator wiedział, że wniosek zostanie odrzucony, ale go złożył dla politycznej wygody, żeby nie być szarpanym przez opozycję i publicystów, że „kryje Mazura”.
Później, już za Ziobry, wniosek uzupełniano. Ale czy ktoś go czytał?
Trzeba założyć, że tak.
Dlatego też, jak tłumaczą nasi rozmówcy, nagle staliśmy się świadkami wielkiej aktywności Ziobry i liderów PiS dotyczącej ekstradycji Mazura. I Ziobro, i Kaczmarek, i komendant główny policji Marek Bieńkowski jeździli za ocean i – wiemy to z oficjalnych wypowiedzi – w swoich rozmowach poruszali sprawę Mazura. Czyli naciskali Amerykanów, by ci nacisnęli na sąd, by wydał Polsce Mazura. Ziobro rozmawiał w Waszyngtonie z prokuratorem generalnym USA, Albertem Gonzalesem, i prokuratorami z Departamentu Sprawiedliwości. Mówił im, że sprawa Mazura to priorytet i jest traktowana przez polski rząd jako „sprawa honoru”. Więcej nie mówił. Bo gdy dziennikarze zapytali go, dlaczego Mazurowi miałoby zależeć na śmierci Papały, odparł: „Nie odpowiem, to najtajniejsze ze śledztw pod moim nadzorem”.
Dziś już wiemy, że nie odpowiedział, bo nie miał nic do powiedzenia. Że te wszystkie opowieści to był humbug zbudowany na zeznaniach zawodowego mordercy, który powie wszystko, byle tylko skrócono mu wyrok.
Wielka nadzieja PiS
O Mazurze rozmawiali też za oceanem bracia Kaczyńscy.
„Oni wszyscy, i Kaczyńscy, i Ziobro, chyba uważali, że za polityczne zasługi, za Afganistan, Irak i tarczę antyrakietową, Amerykanie dadzą im Mazura”, mówił z przekąsem jeden z naszych rozmówców. Czy się mylił?
Polonijny biznesmen był przecież wielką nadzieją PiS na kolejną kampanię propagandową. Wydaje się, że z jego osobą liderzy PiS wiązali następujący scenariusz: Mazur przywieziony zostaje do Polski, osadzony w areszcie, jest tam przesłuchiwany na okoliczność „układu”. A relacje z jego przesłuchań, odpowiednio przygotowane, trafiają do „zaprzyjaźnionych” mediów. I Polska przez parę miesięcy nie zajmuje się niczym innym, tylko „zdemaskowaniem układu”. A wyrok polskiego sądu? On już w tak rozgrzanej sytuacji nie miałby większego znaczenia.
Sędzia Keys ten scenariusz pogrzebał.
Ale można zakładać, że sędzia z Chicago popsuł jeszcze inną grę. Pokazał bowiem, ile warte są opowieści pisowców o „brydżowym stoliku”, ile warte są ich polityczne teorie. Że pchają one miliony Polaków, którzy w to wierzą, w kręgi nierzeczywistości, żeby nie powiedzieć – politycznej paranoi.
W ciągu niespełna dwóch lat rządów PiS podobnymi obsesyjnymi scenariuszami raczeni byliśmy wielokrotnie. Oglądaliśmy dr. Mirosława G., wyprowadzanego w kajdankach, o którym min. Ziobro mówił: „Ten pan nikogo już nie pozbawi życia”. Tymczasem sąd zwolnił kardiochirurga z aresztu, nie dopatrując się w zgromadzonym materiale prawdopodobieństwa zabójstw. Przeżyliśmy aferę billboardową, kiedy to poseł PiS, Jacek Kurski, mówił, że PZU finansowało kampanię wyborczą Donalda Tuska. A minister Ziobro przyniósł na konferencję prasową niszczarkę, by przekonywać, że dowody w tej sprawie zostały w PZU zniszczone. W sądzie okazało się, że te wszystkie oskarżenia były wyssane z palca. A jak było ze „szwajcarskimi kontami lewicy?”. To pokazuje, do czego IV RP potrzebne są służby specjalne i prokuratura. Że służyć mają udowadnianiu partyjnych tez, do walki partyjnej. I ile wart jest Ziobro.
* SONDA*
O czym świadczy amerykański wyrok w sprawie Edwarda Mazura?
Prof. Piotr Kruszyński, polski obrońca Edwarda Mazura
Najkrócej rzecz ujmując, wyrok ten oznacza, że zdaniem amerykańskiego sędziego, dowody w tej sprawie były zdecydowanie niewystarczające do tego, aby wydać wyrok ekstradycyjny.
Zbigniew Siemiątkowski, b. minister koordynator ds. służb specjalnych
Wyrok ten oznacza, że „macki układu” sięgają aż za ocean. Tak pewnie powiedziałby minister Ziobro, choć jest to oczywista bzdura. Wyrok ten powinien stać się dobrym przypomnieniem dla wszystkich w Polsce parających się prawem, na czym polega proces dowodowy i wartość dowodów. Widać, że pokrzykiwanie na sąd nie daje wyników, wyprawy zaś naszych wysokich urzędników za ocean są chwytami z zupełnie innej epoki. Minister Ziobro nieopatrznie wypowiedział wiele słów przed wyrokiem i wykazał się typowym chciejstwem. Jeśli się nie ma odpowiednich dowodów, to w przypadku otwartych i jasnych procedur, jakie obowiązują w USA, kiedy niczego nie można skryć, kiedy wszystkie dokumenty są również znane obronie, nie ma niedomówień i na nic się nie zdadzą telefony do sędziów, to tylko można przynieść wstyd. Minister Ziobro wystawił na szwank nasze państwo, ale w sumie dobrze się stało, bo udowodnił, że nie tędy droga w dochodzeniu do prawdy o tym tragicznym wydarzeniu, jakim było zabójstwo gen. Papały.
Paweł Graś, poseł PO, przewodniczący Komisji ds. Służb Specjalnych
Wyrok świadczy o tym, że strona polska była nienależycie przygotowana, jeśli chodzi o stronę dowodową. Wynika z niego, że proces buduje się na dowodach, a nie na emocjach. Na pewno sprawie zaszkodziło również jej polityczne rozdmuchanie, które pozwoliło Amerykanom na snucie różnych spekulacji, czy np. sprawa ta nie ma posłużyć braciom Kaczyńskim w walce z korupcją i dawnymi służbami specjalnymi. Na pewno lepiej by było, gdyby wszystko się odbywało bez robienia szumu medialnego. Ale tak to już jest, jeśli się chce upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Nie można wszystkiego przekładać na efekt medialny i zdobycie poklasku.
Płk Ryszard Bieszyński, b. funkcjonariusz służb specjalnych UOP i ABW
Wolałbym nie komentować wyroku sądu amerykańskiego, ale wiem jedno: Edward Mazur jest niewinny. Z wyroku sądu wnoszę, że musiał on wziąć pod uwagę te same argumenty, które ja od początku prezentowałem. Jestem szczęśliwy, że mimo odległości mamy ten sam punkt widzenia na tę sprawę. Wyrażam swój szacunek dla sądu amerykańskiego i przyjąłbym tak samo każdy wydany przez niego wyrok. Byłem przesłuchiwany w charakterze świadka przez amerykańskiego prokuratora i wskazywałem, że opieranie dowodów na zeznaniach takiego świadka, jakim jest Artur Zirajewski, mija się z celem. Zirajewski jest absolutnie niewiarygodny, przyłapano go już na krętactwach i kłamstwach, kiedy pomawiał innego prokuratora o przestępstwo, a potem wszystko odszczekiwał. Na zeznaniach takiej osoby nie można opierać wniosku ekstradycyjnego. Krzysztof Piesiewicz, senator, adwokat
Arlander Keys, sędzia, który orzekał w tej sprawie, nie jest sędzią „lekkiej ręki”. Raczej przychyla się do decyzji o wydawaniu przestępców, a jednak z tego uzasadnienia, które we fragmentach czytałem, wynikało, że ten sędzia i ten sąd nie mógł podjąć innej decyzji. Podchodziłbym bardzo spokojnie do tej sprawy, jednak w sądzie amerykańskim, który jest bardzo surowy, przedstawienie dowodów winy nie jest łatwe i ta surowość musi być obudowana twardymi dowodami. Sprawa formalnoprawnie nie jest zamknięta, ale odmowa, jaka spotkała wniosek o ekstradycję, przy tego typu postępowaniach utrudnia wydanie innej decyzji w przyszłości, bo na tym postępowaniu będzie ciążyło odium bardzo szczegółowego badania. W kontekście różnych innych spraw, naszego wymiaru sprawiedliwości, sądownictwa i procedowania sądowego warto wyciągnąć wnioski z tej sprawy. Dobrze byłoby, aby ci, którzy pracują przy sprawach, wyzbywali się jakichkolwiek emocji. Muszą, jak chirurg wykonujący operację, być na tyle odporni, aby nie zadrżała im ręka,
nie poddali się egzaltacji, bo to negatywnie wpłynie na efekt końcowy i utrudni przekonanie o słuszności podejmowanych decyzji. A ta sprawa jest bardzo ważna z punktu widzenia naszego państwa. Nie chcę nikogo naznaczać negatywnie, ale wielu postępowaniom podejmowanym obecnie towarzyszy pewien charakterystyczny rys, który najtrafniej wyłożył mi pewien taksówkarz: „Panie, oni mają żyłę”. Rozumiem to następująco: w sprawie niemal laboratoryjnej emocje powinny być kompletnie usunięte, bo wtedy łatwiej dokonać logicznej eksplikacji. Źle, że się tak stało z wielu punktów widzenia. Bo to bardzo ważna, wstrząsająca sprawa – zamordowano przecież szefa policji, a brak wyników powiększa tylko pogardę dla państwa tych, którzy uprawiają bandycki fach.
Notował BT
Robert Walenciak