"Kiedy wy zostaliście w domu, prawdziwi mężczyźni..."
Mają na koncie setki udanych misji. To oni zabili Osamę bin Ladena. Akcja w pakistańskim Abbottabadzie przyniosła im sławę. Jak grzyby po deszczu powstają książki, artykuły, a nawet filmy z ich udziałem. To nie są zwykli wojskowi, to komandosi Navy SEALs, "żołnierze z jajami jak granaty", jak określił ich Richard Marcinko, ojciec chrzestny oddziału SEAL Team 6. Popularne "Foki" są dziś w modzie. Wykorzystuje to Barack Obama, który coraz chętniej nagłaśnia udane akcje specjalsów i coraz częściej spotyka się z krytyką, jakoby narażał ich życie.
27.02.2012 | aktual.: 27.02.2012 19:55
25 maja 1961 roku prezydent John F. Kennedy wygłosił mowę, która zelektryzowała cały świat. Amerykańscy kongresmeni, a wraz z nimi telewidzowie, dowiedzieli się, że rząd rozpoczyna program kosmiczny, który zgodnie z planem, do końca lat 60. ma zaowocować lądowaniem na Księżycu. Podbój przestrzeni kosmicznej skupiał uwagę do tego stopnia, że niewielu zwróciło uwagę na obietnicę, która padła w tym samym przemówieniu.
Prezydent obiecał przyznać 100 milionów dolarów na rozwój sił specjalnych. I dobrze wiedział na co chce przeznaczyć te pieniądze. Dwa miesiące wcześniej Szef Operacji Morskich Arleigh Burke zalecił sformowanie w łonie marynarki wojennej jednostki komandosów zdolnych operować z morza (sea), powietrza (air) i lądu (land). Tak powstało Navy SEALs.
Zobacz zdjęcia najlepszych jednostek specjalnych
Ludzie o zielonych twarzach
SEALsi szybko zdobyli bojowe szlify. CIA już w 1963 roku zaczęła wykorzystywać jednostkę do tajnych działań przeciwko wietnamskim partyzantom. Operacje małych drużyn komandosów (teamów), na które składało się kilkunastu żołnierzy, różniły się od większości konwencjonalnych działań bojowych Amerykanów. Navy SEALs brali przede wszystkim udział w bezpośrednich starciach, które sami inicjowali. "Było nas w sumie 14 (…) Zabiliśmy 165 partyzantów Wietkongu , których śmierć udało się potwierdzić, plus kolejnych mniej więcej 60, których śmierć została uznana za prawdopodobną" - pisze w swoich wspomnieniach Richard Marcinko, który w 1980 roku sformował i objął dowodzenie w SEAL Team 6, swoistej elicie elit. Dziś szacuje się, że na jednego SEALsa poległego w wietnamskiej dżungli przypadało około 200 zabitych partyzantów. Wietkong, pośród którego SEALsi siali autentyczny popłoch, ze względu na bojowy kamuflaż, nazywał ich "ludźmi o zielonych twarzach".
Richard Marcinko, którego "Komandos" właśnie ukazał się na polskim rynku nakładem wydawnictwa Znak, z pewną dozą goryczy wspomina debiut SEALsów w Wietnamie. Twierdzi, że bitewny potencjał komandosów nie został w pełni wykorzystany. "Rola SEALsów w Wietnamie została sformułowana, określona i wyreżyserowana przez nie-SEALSsów. (…) dowodzili nami oficerowie, którzy byli szkoleni na kapitanów okrętów (…), a nie na pełnych zapału, ochoczych, pieprzonych wojowników dżungli. Potrzebowaliśmy żołnierzy z jajami jak granaty, a dostaliśmy złamasów urzędasów. (…) Chcieli, żeby SEALsi zachowywali się biernie. O, nie: nie ja. Ja tu, k..., chciałem polować." Mimo tych ostrych słów, Navy SEALs wrócili z Wietnamu z ponad 800 orderami. Nie zabrakło najwyższych odznaczeń: trzech Medali Honoru i dwóch Krzyżów Marynarki..
"Jedyny łatwy dzień był wczoraj"
Po fiasku odbicia zakładników z amerykańskiej ambasady w Iranie w 1980 roku Marcinko dostał nowe zadanie. Marynarka wojenna dostrzegła potrzebę powołania oddziału wyspecjalizowanego w działaniach antyterrorystycznych. Dowódca nowego oddziału w błyskawicznym czasie (pół roku) przeszkolił 75 rekrutów i stworzył team, który do dziś uchodzi za jeden z najsprawniejszych pośród sił specjalnych na świecie. MOB 6, Pluton Szósty, Seal Team 6, NAVSPECWARDEVGRU, DEVGRU - określenia, liczebność i formuła jednostki ulegały na przestrzeni lat zmianom. Dziś nazwa najbardziej elitarnego oddziału jest utajniona, ale pewne mechanizmy jej działania zostały ułożone ponad 30 lat temu przez Marcinkę i do dziś pozostają niezmienione. Marcinko dowodził jednostką przez trzy lata. Rok dłużej niż nakazuje obyczaj amerykańskiej marynarki wojennej. Po tym czasie jego odejście stało się nieuniknione. "Jadłem i piłem z szeregowcami i bosmanami. Urządzałem głośne imprezy. Mówiłem 'k...' do członków korpusu admiralskiego. Zaczęły się
telefony, notatki służbowe i spotkania" - opisuje powody odsunięcia w ostrym, charakterystycznym dla siebie tonie.
Niezależnie od tego czyim wspomnieniom ze służby w Navy SEALs się przyjrzymy, to zawsze bije od nich niezmącona pewność siebie granicząca z bezczelnością. Kwintesencją tej postawy są słowa Howarda Wasdina, czołowego snajpera SEAL Team 6. "Możecie nam przez cały rok codziennie stawiać piwo, frajerzy. Zobaczcie, czym zajmowali się prawdziwi mężczyźni, kiedy wy zostaliście w domu robić prawko" - pisze w swoich wspomnieniach. Ale czy można winić SEALSów za takie słowa? Podczas pierwszej części selekcji zwykle odpada około 70% kandydatów. Już sam ten fakt sprawia, że przyszli komandosi mogą czuć się wyjątkowi.
W "piekielnym tygodniu", ostatniej fazie pierwszego etapu selekcji kandydaci spędzają w ciągłym ruchu niemal 132 godziny. Łączny czas na sen… cztery godziny. Mimo że dziennie pochłaniają około siedem tysięcy kalorii, to ci, którzy wytrwają do końca, są kilka kilogramów lżejsi. Na koniec tygodnia ich bieg przypomina nieporadny trucht. Sztywne mięśnie i obolała skóra sprawiają, że najdrobniejszy ruch powoduje ból. A to tylko jeden z etapów. Dalej nie jest wcale łatwiej. Nic dziwnego, że motto SEALsów brzmi: "Jedyny łatwy dzień był wczoraj".
Umiejętności uzyskane podczas szkolenia trwającego od 18 do 24 miesięcy są następnie testowane w warunkach bojowych. Na przestrzeni lat Navy SEALs działali na każdym kontynencie. Większość misji, w których brali udział, jest utajniona. Jednak po rozłożeniu na czynniki pierwsze operacji zabicia Osamy bin Ladena, do mediów przedostaje się coraz więcej szczegółów na temat innych działań operatorów SEALs. Niejednokrotnie całą atmosferę podgrzewa administracja Stanów Zjednoczonych lub byli członkowie jednostki.
Czytaj więcej: Rząd USA kłamie? Jak naprawdę zginął bin Laden?
Obama stawia na komandosów
- Panie prezydencie, udało się. Ale gdyby się nie udało, kosztowałby to mój tyłek - powiedział Obamie jeden wojskowych doradców po udanej akcji SEALs w Somalii. - Nasz tyłek - odpowiedział mu prezydent.
Podczas gdy wydatki na obronność Stanów Zjednoczonych maleją, budżet sił specjalnych rośnie z roku na rok. Dziś wynosi 10,5 miliarda dolarów, co daje sumę dwukrotnie większą niż w 2001 roku. W tym samym czasie ilość misji elitarnych jednostek wzrosła czterokrotnie.
W styczniu Pentagon upublicznił dokumenty, w których ujawnił plany budowy pływającej bazy wojskowej. Nowy pomysł departamentu obrony spełniałby rolę "statku-matki" dla Navy SEALs. W bazę miałby zostać przekształcony okręt USS Ponce. Departament obrony chce go zmodernizować (służy od 41 lat) i dostosować do przenoszenia szybkich łodzi motorowych i śmigłowców, z których korzystają SEALsi. Najprawdopodobniej nowy nabytek będzie stacjonował w rejonie Zatoki Perskiej i Somalii.
Jest to ciąg dalszy fascynacji Baracka Obamy siłami specjalnymi i kontynuacja "chirurgicznych" działań zbrojnych, które upodobała sobie obecna administracja. Zamiast chwalić się sukcesami wielotysięcznych kontyngentów, prezydent woli mówić o precyzyjnych uderzeniach specjalsów. Nie brak głosów, że zbyt chętnie porusza te tematy.
Fascynacja czy kalkulacja?
24 stycznia, Izba Reprezentantów. Za chwilę Barack Obama wygłosi doroczne orędzie. Jak zwykle, przed telewizorami zasiadło dziesiątki milionów Amerykanów. Prezydent witany owacjami wchodzi na salę. Brawa nie ustają aż do momentu rozpoczęcia przemówienia. Uśmiechnięty przebija się przez szpalery polityków, niektórym ściska dłoń, z innymi wymienia kilka zdań, jeszcze innym mówi: "naprawdę miło was widzieć". Coraz bliżej mównicy, buziak w policzek Hillary Clinton, kciuk w górę i rzucone jakby od niechcenia w stronę szefa departamentu obrony Leona Panetty: "to była dobra robota dziś wieczorem". W ten sposób Obama oznajmił prawie 40 milionom ludzi, którzy zgromadzili się przed telewizorami, że wydarzyło się coś ważnego. Podczas przemówienia raz jeszcze wspomniał "dobrą robotę" i znów wskazał na Panettę. Wszystkiemu przyglądał się gość specjalny adm. William McRaven, dowódca amerykańskich operacji specjalnych i były SEAL, którego zaprosiła Michelle Obama. Następnego dnia rano świat dowiedział się, czym była "dobra
robota" wzmiankowana poprzedniego wieczora przez prezydenta. Administracja odtrąbiła udane odbicie dwójki amerykańskich pracowników humanitarnych z rąk somalijskich piratów przez operatorów DEVGRU. Sprawność komandosów zachwalał w telewizji ABC wiceprezydent Joe Biden, miłych słów pod adresem komandosów zaangażowanych w akcję nie szczędził również sam Panetta.
Ale pojawiły się też głosy zarzucające prezydentowi instrumentalne wykorzystywanie sił specjalnych do celów politycznych. Krytykę rozpoczął eks-SEAL Leif Labin, który na łamach "Wall Street Journal" wprost oskarżył prezydenta o narażanie życia operatorów sił specjalnych. "Tama pękła po obławie, w której zabito bin Ladena w maju zeszłego roku. Brak dyskrecji administracji Obamy jeszcze raz wyszedł na jaw w orędziu" - pisał były komandos. Labin wskazywał przede wszystkim na szkodliwość nagłaśniania kolejnych misji specjalnych w kształcie zbliżonym do "Włócznii Neptuna", na temat której powstało dziesiątki artykułów, infografik, a w tej chwili Hollywood pracuje nad ekranizacją akcji w Abbottabadzie.
Zjeść ciastko i mieć ciastko
Z drugiej strony rozgłos jaki przyniosło zabicie bin Ladena pozwala McRavenowi naciskać na administrację rządową, by zwiększała nakłady na operacje komandosów. Admirał przedstawił rządowi plan zmian w siłach specjalnych, o czym 12 lutego doniósł "New York Times". McRaven chciałby mieć większy wpływ na kształt misji. Wspomina również o zintensyfikowaniu działań w Azji, Afryce i Ameryce Południowej. Jak podaje dziennik, dowódca docelowo myśli o stałym rozmieszczeniu 12 tysięcy komandosów w różnych rejonach świata. W ostatnich latach ta liczba została przekroczona tylko raz, podczas wojny w Iraku i Afganistanie, w których zaangażowanych było 80% amerykańskich sił specjalnych służących poza granicami Stanów Zjednoczonych.
Czytaj więcej: Komandosi chcą większej swobody w walce z terroryzmem
Na przykładzie Navy SEALs można zauważyć, że siły specjalne chciałby zjeść ciastko i mieć ciastko. Pozostawać w cieniu, nie zdradzać operacyjnych metod, ale jednocześnie zbierać należny splendor w mediach, a następnie wykorzystywać go do rozwoju i pozyskiwania rekrutów. Nie podoba się to części byłych operatorów, a w szczególności "starej gwardii". - Jeśli będziecie wciąż publikować, jak to robicie, to wrogowie będą gotowi, zestrzelą każdy cholerny helikopter i zabiją każdego z waszych SEALs-ów. Wspomnicie moje słowa. Wynoście się z mediów! - grzmiał na początku lutego emerytowany 85-letni gen. James B. Vaught podczas spotkania Narodowego Stowarzyszenia Przemysłu Zbrojeniowego. McRaven ze stoickim spokojem odpowiedział starszemu koledze, że metody operacyjne są owiane tajemnicą i tak pozostanie.
Być jak John Wayne
Po książkach i medialnej wrzawie przyszedł czas na filmy. I to nie takie, w których w role komandosów wcielają się hollywoodzkie gwiazdy - to już było. W najnowszej produkcji "Act of Valor", która weszła na ekrany amerykańskich kin 24 lutego, obok zawodowych aktorów wystąpili aktywni członkowie teamów SEALs (ich tożsamość utajniono). Część publiczności, która widziała film, porównuje go do serii gier wideo Call of Duty. Inni mówią o 100 minutach wypełnionych akcją i obrazami, które przyćmiewają reklamówki amerykańskich marines. Idealny materiał poglądowy dla wszystkich, którzy marzą o karierze komandosa. William McRaven dobrze o tym wie.
Na spotkaniu, na którym gen. Vaught wygarnął mu, co sądzi o nagłaśnianiu akcji sił specjalnych, admirał dla rozładowania napięcia przyznał, że na jego decyzję o wstąpieniu do SEALs wpłynęły dwie osoby. Pierwszą był partner jego siostry, który był operatorem wojsk specjalnych. Drugą był John Wayne, odtwórca głównej roli w filmie "Zielone Berety". Czas pokaże czy kolejne pokolenia komandosów będą przyznawały się do inspiracji lekturą Marcinki, Wasdina, czy filmem fabularnym z SEALsami w rolach głównych.
Adam Parfieniuk, Wirtualna Polska
Cytaty pochodzą z książek: "Komandos" R. Marcinko, J. Weisman (wyd. Znak 2012); "Snajper" H.E. Wasdin, S. Templin (wyd. Znak 2011) oraz publicznych wstąpień polityków i wojskowych.